W kraju trwają strajki rolników, lecz ja szczęśliwie dotarłem do wrocławskiego NFM w piątkowy wieczór (10.02.24). Choć piszę książkę o globalnym ociepleniu, którym jestem poważnie zaniepokojony jak wielu z nas, to jednak uważam, że walka z emisjami CO2 odbywa się czasem bezmyślnie, bez troski o ludzi dotykanych poważnymi ograniczeniami. Może lepiej postawić na opracowywane przez bioinżynierów rośliny produkujące więcej tlenu i dawać je bydłu, zamiast karać rolników za jego posiadanie?
Przed chwilą poruszyłem temat w sposób mogących niektórych oburzyć. Nie jest to chyba temat, za który złapałbym przysłowiowego „bana” uniemożliwiającego przeczytanie tej recenzji, ale coraz więcej jest w naszym, zachodnim i demokratycznym społeczeństwie tematów, za które można zostać wykluczonym z przestrzeni publicznej. Dlatego tym większym uznaniem darzę postawę sławnego tureckiego kompozytora Fazila Saya. On podpadł wyznawcom islamu, na szczęście w Turcji a nie na przykład w Somalii, dzięki czemu żyje. Pisząc artykuły w Polsce, we Francji czy Norwegii też coraz łatwiej zostać zaatakowanym i wykluczonym za zadawanie pytań, poruszanie zakazanych wątków i tak dalej. Dla przykładu na najbliższych Dniach Darwina będzie blok broniący istnienia płci biologicznej i możliwości uprawiania biologii na tej istotnej dla tej nauki tezie. Może to się wydawać absurdalne, ale dziś na Zachodzie nie brakuje ludzi, którzy najchętniej banowaliby osoby mówiące o istnieniu płci biologicznej. Owi ideolodzy nie są też w stanie zrozumieć, że istnienie płci biologicznej nie jest żadnym zagrożeniem ani wyrazem pogardy dla osób LGBT.
Zachwyciłem się więc, że nie muszę podziwiać Fazila Saya tylko jako odważnego wolnomyśliciela, ale również jako kompozytora. Od dawna cenię go bardzo jako pianistę, lecz niektóre jego kompozycje nadal wydają mi się jeszcze drogą do celu, choć są pod wieloma względami udane, brakuje mi w nich czegoś. Czasem są jakby zbyt proste, innym razem zbyt ilustratywne. Ale śledzę rozwój kompozytora z uwagą, bo nawet w najmniej udanych dziełach jest też coś nowego, ciekawego, bardzo wartościowego. Owa ilustratywność wynika zaś ze spotkania kultur – wspaniałego dziedzictwa muzycznego Imperium Osmańskiego i muzyki ludowej jego dawnych mieszkańców z naszą tradycją klasyczną. Na podobne osłabienie głębi muzyki narażają się wszyscy klasyczni kompozytorzy chcący złączyć dwie klasyczne bądź folklorystyczne tradycje. Mamy więc nie do końca udane przykłady klasycznych koncertów na sitar czy indyjskie skrzypce autorstwa wielkich na swoim gruncie muzyków i kompozytorów Raviego Shankara i Subramaniama, mamy podobne próby dotyczące muzyki chińskiej czy japońskiej. Nawet wielki Allauddin Khan, ojciec współczesnej instrumentalnej muzyki klasycznej północnych Indii, tworząc dzieła na orkiestrę tworzył dzieła tylko poprawne, urocze, bez większego dramatyzmu. Choć i tak jego dzieła na orkiestrę należą chyba do lepszych przykładów połączenia indyjskiej i europejskiej klasyki. Jeśli chodzi o muzykę ludową w obrębie jednej cywilizacji, to na przykład wiele wody w rzekach upłynęło, zanim od folkowych elementów w muzyce Liszta (którego uwielbiam) doszliśmy do pełnych pietyzmu i zrozumienia muzycznych analiz Bartoka.
Dlatego z wielkim entuzjazmem wyraziłem wraz z większą częścią publiczności stojący aplauz po usłyszeniu Koncert na dwie trąbki i orkiestrę Fazila Saya. To było niesamowite. Po pierwsze kompozytorowi udało się znakomicie zintegrować orkiestrę z instrumentami solowymi. Po drugie udało mu się złączyć ewidentne wpływy tureckiej ludowej melodyki z nowoczesnymi aspektami budowania formy i narracji muzycznej, które mnie osobiście w daleki sposób przywodziły na myśl twórczość Lutosławskiego. Po trzecie wreszcie kompozytor utrzymał równowagę między nowoczesnością szukającą nowych dróg a tradycyjną melodyką. Tradycyjna melodyka zaś była konieczna, by umożliwić trębaczom zachwycenie nas publiczności.
Zaś trębacze mieli wszelkie możliwości, aby nas zachwycać. Byli to bowiem Gábor Boldoczki i Sergei Nakariakov. Początkowo zamawiając bilety na koncert byłem wręcz zdumiony, że mamy na raz dwóch największych trębaczy naszych czasów. Wspaniale! A jak grali? Cudownie. Z lekkością i finezją, jakby ich trąbki były fletami. Z organową potężną emisją i z wielką barwnością i wyobraźnią. Fazil Say zaś dał im utwór cudowny, podtykając im wszelkie możliwe muzyczne klejnoty.
Wspaniale grali także Wrocławscy Filharmonicy pod batutą Jurka Dybała, który wyciągnął z orkiestry dokładny, ekspresyjny i pełen wyrazu dźwięk. Dyrygent prowadził zespół skacząc, wymachując ramionami jak orzeł. Jednak wszelkie jego gesty rzeźbiły tkankę brzmienia w zachwycający sposób.
Oprócz Fazila Saya usłyszeliśmy przebojowo wykonane fragmenty baletu Spartakus Arama Chaczaturiana. Ciekaw jestem, czy to sam Say zażyczył sobie, aby jego muzyka pojawiła się przed nami wraz z muzyką ormiańską, nie zdziwiłbym się. Ostatnio nabyłem wspaniałe nagranie Szecherezady Chaczaturiana i dość często się w nie wsłuchuję, stawiając ormiańskiego neoklasycystę wyżej w moim osobistym panteonie muzycznych sław niż dawniej. Spartakus to nie jest aż tak udany utwór. To fajerwerk marszowych i ludowych melodii mających zapewne oddać jakoś Trację, z której pochodził gladiator i przywódca wielkiego buntu niewolników. Jednak dzięki Jurkowi Dybale i Wrocławskim Filharmonikom ten fajerwerk zachwycał blaskiem i sprawiał ogromną muzyczną przyjemność.
Na koncercie mieliśmy także Uwerturę do opery Fidelio op. 72 Beethovena i bisy trębaczy (Bach) oraz całej orkiestry (ogniwo Spartakusa). To był wspaniały koncert i do teraz rozbrzmiewają w moich uszach fenomenalne frazy muzyki Saya rzeźbione przez najlepszych trębaczy na świecie.