Całkiem niedawno rozmawialiśmy z zaprzyjaźnionym krytykiem muzycznym o tym, że dobrze by było, gdyby Marzena Diakun częściej występowała ze swoim dyrygenckim kunsztem w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu. Ta zdolna dyrygentka, której interpretacje są żywe, barwne i pełne dbałości o szczegóły w 2005 roku ukończyła z wyróżnieniem dyrygenturę symfoniczno–operową Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego w klasie prof. Mieczysława Gawrońskiego we Wrocławiu. Jako pierwsza osoba z Polski zdobyła nagrodę IX Międzynarodowego Konkursu im. G. Fitelberga w Katowicach (2012). Obok licznych już zwycięstwo konkursowych, dyrygentkę rozsławiło zastępienie Mikko Francka (szefa artystycznego Orchestre Philharmonique de Radio France od 2015 roku) podczas koncertów z Filharmonikami Radia Francuskiego transmitowanych we francuskim radiu oraz medici.tv. Takie zastępstwa utorowały sławę wielu świetnym dyrygentom, na przykład Toscaniniemu, nie jest to zatem nic niezwykłego. Niezwykłe było tu być może uczynienie tego w świetle kamer i w cieniu radiowych mikrofonów.
W najbliższych dniach Francuscy Filharmonicy Radiowi odbywają tourne po Niemczech ze znakomitą wiolonczelistką Sol Gabettą, prezentując między innymi przeżywające wybuchowy wręcz renesans dzieła Mieczysława Weinberga (koncert wiolonczelowy). Tymczasem i my we Wrocławiu mieliśmy 7 grudnia 2018 roku bardzo ciekawy program i też świetną solistkę.
————————————————————————————————————————————————————————————————————————————————
Marzena Diakun, fotografia ze strony artystki
Koncert zaczął się od Angels and Visitations fińskiego kompozytora Einojuhaniego Rautavaary. Było to polskie prawykonanie dzieła tego zmarłego dwa lata temu twórcy. Śmierć Rautavaary to ogromna strata dla świata muzyki, gdyż ten twórca świetnie połączył dziedzictwo Sibeliusa u którego studiował z nowoczesnością. Jego dzieło zaczynało się od cichej, niemal szmerowej pulsacji, aby wejść na wagnerowskie, echowe pasaże blachy. W pewnym momencie instrumenty stały się niemal odpowiednikami ludzkiej mowy, pełnej urzeczenia, przerażenia i zaskoczenia. Dzieło zakończyło się dualizmem lirycznej, chorałowej jakby melodii i demonicznych uderzeń w rozedrganą dźwiękową przestrzeń. Marzena Diakun i Wrocławscy Filharmonicy brzmieli przepysznie – ekspresyjnie i jednocześnie precyzyjnie. Smyczki wprowadzające jakby nowe perspektywy, odmienne płaszczyzny muzycznego spojrzenia naprawdę zmieniały świat przed naszymi oczami. A postsibeliusowska, wagnerowska blacha godna była spoglądających gdzieś z dali Walkirii, oczywiście ubranych dla niepoznaki w modne topy do joggingu.
Koncert fortepianowy G-dur Maurice’a Ravela oczarował mnie bez reszty. Było to oczywiście zasługą w dużej mierze pianistki, którą spotkacie na płytach Naxosu, Harmonii Mundi, jak i wielu innych znanych wytwórni. Hélène Tysman, piękna i ubrana w naprawdę szałową suknię, szybko oderwała nas od nieistotnych, choć miłych aspektów wizualnych koncertu. Dawno już, ani na płytach, ani zwłaszcza na żywo nie słyszałem tak rewelacyjnych odcieni piano na fortepianie. Przypomniało mi to absolutne mistrzostwo w dziedzinie setek odcieni piana Clifforda Curzona. Jednocześnie wykonanie koncertu cechowała zapierająca dech w piersiach wirtuozeria i pełna wdzięku lekkość. Ravel chciał jazzować w tym dziele, ale wyszło mu coś zupełnie innego, moim zdaniem. Stworzenie świata Dariusza Milhouda to duża dawka jazzu, jeśli chodzi o muzykę klasyczną. Ravel, wielki muzyczny esteta, wyjął z jazzu tylko pewien odcień przestrzeni, nawet nie ruch, czy – zwłaszcza – żywiołowość. Koncert jest pogodnym freskiem miłośnika doskonałej linii, starszym kuzynem znacznie bardziej dzikich koncertów Prokofiewa. Wrocławscy Filharmonicy akompaniowali znakomicie, świetne były sola trąbki, doskonale włączyła się w główną linię narracji harfa.
Hélène Tysman / fot. Lou Sarda
Na koniec był utwór nader podejrzany, bowiem usłyszeliśmy Symfonia d-moll Cesara Francka. W kraju Galów wylało się wiele jadu na tego germanizującego i wagneryzującego kompozytora. Francuzi XIX wieku dumni byli przecież z tego, że (zwłaszcza po klęsce w wojnie) nie mają nic wspólnego z Walkiriami i ciężkim brązem Brahmsowskiej instrumentacji. Wcieleniem ich podejścia do późnego romantyzmu stało się oniryczne, pełne światła i przestrzeni Requiem Faure’go, jakże inne od Niemieckiego Requiem Brahmsa, choć pełniące podobną funkcję w narodowej kulturze. A tu tymczasem Franck, niemal uczeń Wagnera – Mon Dieu, comment est-ce possible? Marzena Diakun poprowadziła ten trudny utwór z pamięci i świetnie uchwyciła zderzenie francuskiego racjonalizmu z cienistą doliną niemieckiego ducha. To było niemieckie, ale jednak narracja stała, jak w specyficznej muzyce organowej Francuzów. Ludzie po koncercie nucili sobie główny temat utworu, co świadczy o sile i sugestywności znakomitego wykonania (pierwszy raz chyba słyszałem, aby tylu ludzi nuciło po koncercie). Dla mnie jednak interpretacja Marzeny Diakun była na wskroś uczciwa – stawiała pytania, nie łagodziła rozdarcia tego dzieła między dwoma późnoromantycznymi światami. Wyszedłem z NFM zamyślony, nie nuciłem, ale byłem ogromnie wdzięczny Marzenie Diakun i Wrocławskim Filharmonikom z tak piękny wieczór.
No i oczywiście jeszcze raz Hélène Tysman. Nie mam jeszcze jej płyt, ale na szczęście na Spotify jest choćby cała solowa płyta poświęcona Ravelowi – to musi być rewelacja! Przedsmak tego fonogramu dał zresztą wspaniały bis Tysman. W karierze pianistki, uwielbianej przez amerykańską krytykę, pojawia się też akcent polski – przejście do finału i wyróżnienie w XVI Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. F. Chopina w Warszawie (2010). Pierwsze miejsce zdobyła wtedy Julianna Awdiejewa, którą miałem okazję słyszeć nie tak dawno w koncercie Chopina w NFM – no cóż, Ravel Tysman wywarł na mnie znacznie większe wrażenie.
Brzmi ćwierćinteligencko
Co zagrała Hélène Tysman na bis – solo?
Mam nadzieję, że za niedługo, na przełomie 2018 i 2019 roku będzie tu podsumowanie roku w NFM. Miałbym pytania jako laik chodzący na koncerty – do znawcy.
Postaram się
Warto popierac ta dyrygentke bo jest malo kobiet w tej branzy.