Koncert Garricka Ohlssona z 2018 roku wspominam do dzisiaj. Jego odkrywcze ukazanie muzyki Skriabina jest jednym z tych koncertów w NFM, który stale wspominam. Gdy cztery lata temu zostałem urzeczony inteligencją wykonawczą i wrażliwością amerykańskiego pianisty, kojarzyłem go przede wszystkim z muzyką Fryderyka Chopina. Nie chodziło tylko o zwycięstwo w VIII Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina, ale też o monumentalne Chopinowskie fonograficzne Opus Magnum dla Hyperionu, którego Ohlsson jest głównym bohaterem.
Scriabin pokazał mi, że klasycyzujące spojrzenie Ohlssona na pianistykę nie tylko nie tamuje romantycznego pędu w arcydziełach XIX wiecznej muzyki, ale wręcz przeciwnie – pozwala odkrywać niuanse i aspekty nie zauważane przez wielu, wybitnych nawet pianistów. Muzyka romantyczna, grana subtelnie i z umiarem pokazuje swoje ukryte wymiary i potrafi wręcz zaskakiwać, choć wydaje nam się, że świetnie ją znany.
W czwartkowy wieczór, tuż przed spodziewanymi śnieżycami, Ohlsson zaprezentował nam następujące utwory Chopina – Nokturn F-dur op. 15 nr 1; Nokturn H-dur op. 9 nr 3; Barkarolę Fis-dur op. 60; Fantazję f-moll op. 49; Scherzo cis-moll op. 39; Impromptu Fis-dur op. 36; Sonatę fortepianową h-moll op. 58. Na bis były jeszcze dwie miniatury – oczywiście mazurek i walc.
Już od pierwszych dźwięków uderzyła mnie oryginalność pianistycznej wyobraźni amerykańskiego pianisty. Nokturny były rzeczywiście nocne, ciemne dźwięki lewej ręki były wyeksponowane ponad rozjaśnieniami płynącymi spod prawej ręki. Muzyczne kulminacje nastrojów zostały celowo oddalone, niemal zatarte.
Barkarola i Fantazja przyniosły nowe muzyczne odkrycia. Zorientowałem się, że Ohlsson chce się jak najbardziej zbliżyć do intencji samego kompozytora. Zbliżyć się do Chopinowskiej wyobraźni, do jego stanu ducha, jaki skłaniał jego wyobraźnię do tańca. Zatem ekspresja tych fantazyjnych form była delikatna, niemal oniryczna i bardzo świeża. Była to niemalże improwizowana muzyka a jednocześnie jasno określona klasycyzującą formą, co nie zawsze w wykonaniach Chopina się zdarza, choć wiemy, że sam kompozytor cenił tak pojętą elegancję formy. Interpretacje amerykańskiego pianisty nie miały w sobie nic z rozhukanego pianistycznego populizmu, nie były też introwertyczne. Ich motywem przewodnim była chęć jak najlepszego odzwierciedlenia niezwykłej wyobraźni Chopina. I to niemal niemożliwe przedsięwzięcie Ohlssonowi się udało, za sprawą znakomitej techniki, ogromnej wrażliwości barwowej i dynamicznej, świetnego różnicowania niskich tonów i doskonałych piano w wysokich rejestrach. Ohlsson nie musiał lśnić i krzyczeć, nie musiał łączyć w efektowne wiązki co bardziej wyrazistych akordów. Dzięki temu, że umiał odróżnić śpiewność od mowy, zaś mowę od szeptu, muzyka Chopina pod jego palcami żyła i zadziwiała swoją wieczną młodością, nie ustającą oryginalnością i kreatywnością.
W drugiej części koncertu mieliśmy Impromptu Fis-dur i Sonatę h-moll. Impromptu było zagrane tak oryginalnie, że wciąż o nim myślę i nie wiem co o nim napisać. Sonata h-moll, za sprawą wrażliwości pianisty, stała się zwartą i logiczną konstrukcją, pełną wewnętrznego napięcia i żarliwej poetyckości. Dźwięki szeptały i zastygały w ciszy. Otwierające motywy trzeciej części nie były wystrzałami z armat, ale ciągłym, spinającym nie tylko tę część, ale i całą sonatę motywem płynącym w czasie w obu kierunkach – przeszłości i przyszłości.
Artysta dał dwa bisy, zaś stojące owacje nie stygły. Jutro szczęśliwcy usłyszą z nim Szymanowskiego, ja niestety będę kilka tysięcy kilometrów od Wrocławia. To był wspaniały koncert. Przypomniał mi słowa mojego przyjaciela i krytyka muzycznego, który stwierdził po konkursie Wieniawskiego, że skrzypce się jeszcze jakoś trzymają, ale na fortepianie to mało kto może grać na najwyższym poziomie. Cóż – żyjemy w natłoku nagrań i informacji. Jeśli nie mamy szczęścia, rzeczywiście może nas przytłoczyć fala granej poprawnie i nijako muzyki. Ale wystarczy odrobina cierpliwości, aby się przekonać, że i w naszych czasach żyją wielcy pianiści i jest ich całkiem wielu. Faktem jest, że grają inaczej niż mistrzowie sprzed pięćdziesięciu lat. Garick Ohlsson też jest pianistą nowoczesnym, o czym świadczyć mogą dwie płyty, które kupiłem w przerwie koncertu – na jednej z nich gra Chopina na nowoczesnym Steinwayu, na drugiej ten sam repertuar na Erardzie z 1849 roku. Rubinstein czy Arrau nie robili takich rzeczy, choć kto wie, czy nie chcieliby spróbować.
O nowoczesności Ohlssona stanowi paradoksalnie jego podejście do przeszłości. Wydaje się, że wie o niej tak wiele, że dzięki jego wrażliwości ona wręcz ożywa. Niesamowitym jest recital Chopinowski, którego idee fixe jest chęć spotkania się z myślą Chopina, z jego marzeniami i niepokojami które miał, takie a nie inne, gdy tworzył wykonywane utwory. Wydaje mi się, że Ohlsson najczęściej spędza czas medytując nad dziełami Chopina, inaczej nie da się wyjaśnić tego, co usłyszałem w NFM w czwartkowy wieczór…
Bardzo ładna, ciekawa, poetycka recenzja. Aż żałuję, że się nie wybrałem na ten koncert. Dziękuję i pozdrawiam po sąsiedzku 🙂
Artur