USA. Kronika pandemii. Część 2.

Poprzedni rozdział – USA. Kronika pandemii. Część 1.

Człowiek lubi zapominać o dobrach i wygodach, z których korzysta na co dzień. Dopiero kiedy je utraci, pojawia się ból, i dlatego każdy duży kryzys zmienia bezpowrotnie świadomość społeczną. Nie inaczej dzieje się i teraz. Brak możliwości swobodnego podróżowania, spotkań, dokonywania zmian w swoim życiu staje się powoli coraz bardziej dotkliwą torturą. Dlatego, kiedy pojawiają się pierwsze oznaki względnej normalizacji, nowojorczycy ruszają przed siebie w poszukiwaniu przestrzeni, której niedostatek przedtem nie stanowił problemu. W całym regionie „Tri State” (Trzech Stanów) zaczyna się niewidziany od lat run na nieruchomości i jest to trend, który utrzymuje się przez cały czas.

Jeżeli ktoś by spytał, jaki był punkt przełomowy pandemii, to bez wahania odpowiem, że wiadomość o szczepionce. To był tak potrzebny wszystkim akcent, odbudowujący nadwątlone zaufanie w możliwości naszej cywilizacji. Chociaż na początku grudnia 2020 roku szczepionka Pfizera została przez FDA (Federalną Agencję Żywności i Leków) zatwierdzona w jedynie specjalnym trybie, to początek został zrobiony. Potem przyszły kolejne, ale najważniejsza była ta pierwsza wiadomość, dająca nadzieję na powrót do normalnego życia, na zakończenie tego nerwowego roku, którzy przejdzie do historii.

Niedługo potem pojawiły się wiadomości, komunikaty i internetowe strony, na które można było się zapisywać. Ze względu na rozmiar potrzeb zalecano, aby korzystać dla pewności z wielu list jednocześnie. Tempo tej operacji było niezwykłe. Decyzja Agencji FDA zapadła 11 grudnia, a już na przełomie roku byłem zapisany na dwóch takich listach. Najbliższy termin wypadał w lutym 2021 roku. Nigdy nie zapomnę tamtej scenerii. W specjalnie wynajętych do tego celu halach wystawowych przesuwał się wolno długi rząd ludzi, w obowiązkowych odstępach. Do celów rejestracji przeszkolono żołnierzy, którzy kierowali oczekujących do dużej sali podzielonej na dziesiątki punktów szczepień. Niezwykły porządek, spokój i przyjazna atmosfera pracujących tam ludzi obsługujących każdego dnia całe tłumy w tymczasowo zorganizowanych warunkach. Niedługo potem zaczęły pojawiać się jak grzyby po deszczu inne miejsca, gdzie można było się zaszczepić, włącznie z lokalnymi aptekami, ale te pierwsze tymczasowe punkty w wielkich halach stały się dla nas zawsze symbolami tej pandemii.

Od tego miejsca emocje związane z pandemią zaczęły wyraźnie blednąć. Ludzie odzyskiwali z wolna dawną pewność siebie a lęki wyraźnie słabły, chociaż wszędzie naokoło kryzys wciąż był widoczny. Pandemia stała się częścią życia, z którą po prostu trzeba było się pogodzić. Rzeczywistość była wciąż inna niż kiedyś, ale już nie tak przerażająca jak wiosną roku 2020. Życie nabierało powoli rozpędu, i wszystko zaczynało wyglądać coraz bardziej zwyczajnie, no może oprócz sloganów i szyldów oddających cześć i szacunek „bohaterom pandemii”. Te pojawiły się w naszym krajobrazie już na samym początku. Mocowane na przydomowych trawnikach przez samych mieszkańców zmieniły obraz amerykańskich osiedli. Kierowane głównie do służb medycznych, ale również do wszystkich innych, utrzymujących kraj w ruchu, często z narażeniem własnego zdrowia i życia, zmieniły w pewien sposób postrzeganie rzeczywistości i były gorzką lekcją rozsądku dla świata oddanego na co dzień efektom medialnym. Oto okazało się, że nasz byt nie jest wcale tak stabilny, jak to się przedtem mogło wydawać, a w godzinie próby nasze istnienie zależało od ludzi, których na co dzień nie widać.

Jaka jest Ameryka dwa lata później, od kiedy wirus SARS-CoV-2, zwany potocznie „Covid” zaczął rozprzestrzeniać się po całym kontynencie? Prawdę mówiąc, niewiele się zmieniła. Pandemia stała się częścią życia i kolejne komunikaty, zmiany w restrykcjach i przepisach przyjmowane są teraz bez emocji. Każdy wie, co ma robić w przypadku nowych zaostrzeń i jedno więcej, jedno mniej nie robi obecnie na ludziach dużego wrażenia. W powietrzu można jednak wyczuć zmęczenie. Nie tylko pandemią, ale wszystkim, co się działo przez te dwa lata. Trwa rozliczanie winnych za atak na Kapitol w styczniu 2021 roku, sypią się wyroki, wciąż wielu jego uczestników jest na liście poszukiwanych przez FBI, ale emocje z tym związane odchodzą. Systemy administracji federalnej i stanowej pracują swoim rytmem, życie toczy się może inaczej, ale już spokojniej. Akcja propagowania szczepień wciąż konsekwentnie posuwa się do przodu. Armia amerykańska rozpoczęła zwalnianie żołnierzy, którzy odmawiają przyjmowania szczepionki. Można odnieść wrażenie, że wielki okręt się zakołysał a teraz wolno płynie naprzód.

A jak zmienił się Nowy Jork? Zaraz, zaraz a czy Nowy Jork to nie Ameryka?  Żeby odnieść się do tych wątpliwości najlepiej przytoczyć zdanie, które często się tu słyszy – „Nowy Jork to nie Ameryka. Nowy Jork to Nowy Jork”. Być może przesadzone, ale nieźle podkreśla innych charakter tego miasta od reszty kraju.

Na Manhattan wjechaliśmy dopiero w roku 2021, już po pełnym zaszczepieniu. Trochę pod prąd, bo wielu nowojorczyków wtedy wciąż wyjeżdżało z miasta tak skutecznie, że w naszym regionie zabrakło domów na sprzedaż.  Miasto miało wciąż wiele restrykcji, ale zaczynało tętnić życiem. Na dolnym Manhattanie, zwłaszcza w naszej ulubionej dzielnicy Greenwich Village pojawiło się mnóstwo tymczasowych konstrukcji i zadaszeń, postawionych na chodniku lub ulicy wzdłuż restauracji, dzięki którym lokale mogą przyjmować więcej gości bez konfliktu z przepisami. I jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, już zdążyły się wyłonić różne style tych „przedłużeń”. Do wiodących należą: „cabins”, „bubbles” i „yurts”, czyli kabiny, bańki i jurty. Lokale były wciąż zamykane wcześniej, a do wnętrza wchodziło się po okazaniu dowodu szczepienia. Mimo to tego lata ulice zapełniły się ponownie, a skwer Waszyngtona nie różnił dużo bardziej od tego sprzed pandemii, może z wyjątkiem wszędobylskiego zapachu marihuany, która w Nowym Jorku jest teraz legalna.

Jak zapamiętana będzie ta pandemia, zwłaszcza z mojej własnej perspektywy w porównaniu z innymi sytuacjami kryzysowymi, których byłem świadkiem w USA, w Polsce, w Hiszpanii oraz epidemią ospy we Wrocławiu, której doświadczyłem dawno temu, jeszcze jako świeżo upieczony absolwent „podstawówki”? Jest w Ameryce jakaś nieznana mi kiedyś siła lub wiara w siebie, która pozwala zaakceptować trudności. Dlatego, kiedy urzędy nie są w stanie wypłacać zasiłków na czas albo kiedy wydziały komunikacji nie nadążają z wymianami praw jazdy, czyli to, co miało miejsce przez długi czas w czasie tego kryzysu, to pomimo narzekania ludzie nie są skłonni do paniki. Przeważa myślenie „skoro nie płacą i nie wymieniają, to widocznie nie mogą”. I potrafią bez szemrania czekać w tasiemcowych kolejkach, nawet w zimie o 6 rano. Druga istotna rzecz, specyficzna dla Ameryki, z którą zetknąłem się tutaj po raz pierwszy, dotyczy różnorodności etnicznej, którą kraj tak dumnie prezentuje. „Demographic factor” czyli czynnik demograficzny, występujący tutaj we wszystkich formularzach i ankietach, traktowany na co dzień z przymrużeniem oka, pokazał swoje znaczenie w czasie pandemii. Kiedy w początkach kryzysu okazało się, że społeczności czarnych Amerykanów i pochodzenia latynoskiego mają wyższe wskaźniki zakażeń i gorzej znoszą przebieg choroby, zaczęły pojawiać się głosy aktywistów, że jest to wynikiem gorszej opieki zdrowotnej w ich rejonach. Stosunkowo szybko przeprowadzono badania i okazało się, że różne grupy etniczne (czyli po dawnemu „rasy”) mają różną odporność na chorobę COVID-19 wywołaną koronawirusem. Najgorzej znoszącą chorobę grupą okazała się społeczność Amerykańskich Indian i ludność pochodząca z Alaski. Już w sierpniu 2020, pomoc w wysokości 200 milionów dolarów popłynęła do „kraju Indian”, a zaraz potem powstało wiele innych, adresowanych do pozostałych grup. Od tego czasu nikt już nie podnosi tego argumentu, a sam temat wyraźnie stracił na popularności w mediach. Być może, że na tym właśnie polega nasza obecna normalność.

Krzysztof Marczak – humanista polskiego pochodzenia, autor grupy Humanat. Wykładowca inwestycji i finansów. Dodatkowo zajmuje się lingwistyką i komunikacją międzykulturową. Mieszka w aglomeracji nowojorskiej.

O autorze wpisu:

Krzysztof Marczak – zarządza kapitałem na giełdach amerykańskich. Wykładowca inwestycji i finansów. Dodatkowo zajmuje się lingwistyką i komunikacją międzykulturową. Mieszka w aglomeracji nowojorskiej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *