Pierwszy koncert w roku 2025 na jaki poszedłem do Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu (8.01.25) był wypełniony w całości muzyką Jana Sebastiana Bacha. Lubię koncerty monograficzne, zaś twórczość największych kompozytorów dodatkowo się na takich koncertach sprawdza – niczego nie przyćmiewa i nie jest też rozwadniana przez dzieła wyraźnie słabsze. Możemy dzięki temu też spokojnie wchodzić w niezwykły i bogaty świat muzycznej wyobraźni największych, nie spiesząc się i nie rozpraszając.
Styczniowy koncert przyciągał też inną atrakcją, jaką był występ jednego z największych dyrygentów ze świata muzyki dawnej Giovanniego Antoniniego i naszego wybitnego barokowca – Andrzeja Kosendiaka. Ale zaraz zaraz… Przecież maestro Kosendiak także jest dyrygentem. Czy zatem ci wspaniali muzycy dyrygowali koncertem na przemian? Otóż nie. Giovanni Antonini jest też przecież jednym z największych wirtuozów barokowego i renesansowego fletu i w tym charakterze dołączył do Wrocław Baroque Ensemble wraz z kilkoma muzykami ze swojego zespołu Il Giardino Armonico. Zanim przejdę dalej w mojej recenzji, zobaczmy, co grano i kto dokładnie występował.
Jan Sebastian Bach:
Komm süßer Tod, komm selge Ruh! – BWV 478
Komm, du süße Todesstunde – kantata BWV 161
Gottes Zeit ist die allerbeste Zeit – kantata BWV 106
Himmelskönig, sei willkommen – kantata BWV 182
Występowali natomiast:
Andrzej Kosendiak – dyrygent
Giovanni Antonini, Sheng-Fang Chiu – flety podłużne
Soliści Chóru Chłopięcego NFM: Stanisław Adamus, Antoni Baliński, Tomasz Jakubczyński, Filip Podstawka, Józef Undak, Filip Zyzański – soprany
Małgorzata Podzielny – kierownictwo artystyczne Chóru Chłopięcego NFM
Wrocław Baroque Ensemble:
Daniel Elgersma, Piotr Olech – kontratenory
Krystian Adam Krzeszowiak, Maciej Gocman, Florian Cramer – tenory
Tomáš Král, Jaromír Nosek – basy
Stefano Barneschi, Francesco Colletti – skrzypce
Elżbieta Stonoga, Dymitr Olszewski – altówki
Julia Karpeta – viola da gamba
Krzysztof Karpeta – wiolonczela, viola da gamba
Łukasz Macioszek – violone
Marta Niedźwiecka – pozytyw
Usłyszeliśmy zatem stosunkowo wczesne kantaty. To znaczy jedną „Gottes Zeit ist die allerbeste Zeit” jeszcze z okresu pobytu Bacha w Mühlhausen, którą kompozytor skomponował zapewne na okoliczność śmierci swego stryja Tobiasa Lämmerhirta, który zmarł na początku sierpnia 1707 roku. Jest to więc dzieło bardzo wczesne, zanurzone jeszcze w gęstej, wielowątkowej materii dojrzałego baroku, który w państwach niemieckich z uwagi na grozę Wojny Trzydziestoletniej zyskał jednocześnie bardzo cienisty i gorączkowy niekiedy charakter. Wszystko to nie było odległe od stylus fantasticus, którego największym mistrzem był północnoniemiecki kompozytor o duńskich korzeniach Buxtehude. To jego nieco później miał odwiedzić Bach i jego znakomitą muzyką organową miał się zainspirować, jako jedyny człowiek na ziemi predystynowany do rozwinięcia tego, co i tak było już niemal bezgranicznie doskonałe. Ta kantata Bacha zyskała dodatkową nazwę „Actus Tragicus” i nie jest to dziwne, bowiem słusznie uchodzi ona za jedno z największych arcydzieł wśród arcydzieł Bacha.
O Bachu krążą rozmaite mity i stereotypy. Tradycja romantyczna chciała oczywiście zrobić z niego wielkiego, niedocenianego samotnika, żyjącego niemal w biedzie i w cieniu wielkiego świata. Z kolei stereotypy późniejsze, takie jak sztuka „Kolacja na cztery ręce” (oryginalny tytuł: „Mögliche Begegnung”) napisana przez niemieckiego pisarza i muzykologa Paula Barza, potrafią czynić z Bacha prostaczka żyjącego na głębokiej prowinicji. Prawdą jest, że Jan Sebastian Bach został szybko osierocony. Jednak muzyczny ród Bachów był ogromnie ceniony w państwach niemieckich i pomagał swoim członkom. Bach przebierał w ofertach pracy, jakbyśmy dziś powiedzieli, szybko zaczął też zarabiać duże pieniądze. Walczyli o niego książęta i dumne ośrodki miejskie. Lipsk, gdzie w końcu został na dłużej i już do końca swojego życia, był jednym z najważniejszych ośrodków muzycznych w środkowej Europie, zaś Bach był, jako kantor, jedną z najważniejszych osób w tym mieście. W błąd mogą wprowadzać jego pełne narzekań listy, jednak można sądzić, że wielki kompozytor umiał się targować o lepsze warunki pracy. Miarą jego sukcesów jest też to, że został nadwornym muzykiem króla Polski i elektora Saksonii jak i króla Prus. W XVIII wieku taka funkcja świadczyła o bardzo wysokiej pozycji społecznej. Jednocześnie Bach bardzo szybko osiągnął pełną artystyczną dojrzałość, przez co różne style jego muzyki związane z jego muzycznymi badaniami i inspiracjami są zawsze pełne, skończone i dojrzałe. Dlatego też Actus Tragicus, choć tak wczesny, nie ustępuje arcydziełom oratoryjnym kompozytora z końca jego życia. Nie ma w nim natomiast tylu włoskich elementów, są za to inne, które Bach później w dużej mierze porzucił, choć przywrócił część z nich w Wielkiej Mszy h-moll, gdzie podobnie jak Monteverdi w „Nieszporach Maryjnych” dokonał syntezy wielu epok muzycznych.
Pozostałe kantaty pochodziły z Weimaru, były zatem o dekadę późniejsze niż Actus Tragicus. Trzy z nich miały zdecydowanie melancholijny charakter i skupiały się na tematyce śmierci. Jedynie Himmelskönig, sei willkommen jest bardziej radosna i świetlista, stanowiąc swoisty hymn pochwalny.
Muszę przyznać, że lubię te wczesne bachowskie kantaty. Podoba mi się ich bogata chromatyka, zatarcie podziału na „numery” (albo po prostu brak jego rozwinięcia), płynne łączenie głosów chorałowych z głosami solistów, niezwykle niezależne i rozbudowane, „fantazjujące”, instrumenty obligato. Kantaty późniejsze, lipskie, w dużej mierze posiadają już twardy podział na arie, chóry i chorały, czasem są poprzedzane też instrumentalnymi koncertami. Są one dużo bardziej zbliżone do równoległego do nich stylu operowego i też są arcydziełami, jednak poruszają mnie nieco mniej. Nie są gorsze, czy mniej wyraziste – to po prostu kwestia gustu. Ja lubię wczesny i dojrzały barok, czasem zaś gubię się w pewnej konwencjonalności późnego baroku.
Wykonawcy byli wymarzeni dla tego koncertu. Muszę oczywiście wymienić śpiewaków, wśród których szczególnie jasnym światłem błyszczeli Tomáš Král i Krystian Adam Krzeszowiak. Mistrzostwo wyrazowe łączyli oni ze znakomitą emisją głosów i wielką wirtuozerią. Wielką niespodzianką byli soliści z Chóru Chłopięcego NFM, którzy nie śpiewali solowo, lecz jako soprany w chórze. Jednak ich partie w kantatach były wyodrębnione, często snując chorałowy cantus firmus, wspaniale zdobiony. Wydaje mi się, że w brzmieniowym świecie Bacha mieli oni ukazywać niemal cały czas nadzieję transcendencji przezierającą przez mroki śmierci. Obsadzenie w tej roli głosów dziecięcych było więc estetycznie i symbolicznie bardziej niż zasadne. Wielkie brawa należą się zatem zarówno młodym śpiewakom, jak i ich szefowej Małgorzacie Podzielny, która ich znakomicie do tej roli przygotowała. Widziałem zresztą, jak Giovanni Antonini, gdy nie grał na swoich fletach, podświadomie dyrygował nimi, zwłaszcza gdy wchodzili ekspresyjnie w budowane przez niższe głosy chromatyczne gąszcze.
Giovanni Antonini najpierw mnie zaskoczył, bowiem zaczął od gry prostej, niemal naiwnej. W pierwszej z prezentowanych kantat współgrał zresztą tylko z Kralem i grającą znakomicie na violi da gambie Julii Karpecie. Włączała się też, jak zwykle świetna, Marta Niedźwiedzka na pozytywie. W kolejnych kantatach brzmienie fletu stawało się coraz gęstsze, zaś wirtuozeria niemal ekscentryczna. Antoniniemu świetnie towarzyszyła w wielu momentach druga flecistka – Sheng-Fang Chiu.
Znakomite były smyczki i oczywiście cały czas basso continuo. Maestro Andrzej Kosendiak dyrygował wczesnymi kantatami bardzo intymnie i kameralnie. Brzmienie zespołu schodziło czasem do szeptu. Wszystko było nagrywane i mam nadzieję, że powstanie płyta. Duża ilość solistów tworzących też chóry pozwalała też uzyskiwać bardziej monumentalne, które nadawało bardziej rozbudowanym kantatom duże bogactwo dynamiczne i konstrukcyjne.
Był to wspaniały wieczór! Obok momentów absolutnie wybitnych zdarzyło się też kilka chwil wykonawczo nieco słabszych, związanych z intonacją, przypuszczam zatem, że idealne nagranie powinno powstać z wypadkowej kilku wykonań. I pewnie tak będzie, a ja nie mogę się doczekać. Andrzej Kosendiak pokazał już wiele dobrego Bacha, jednak nadal nie jest to odzwierciedlone na nagraniach. Tu mamy też dodatkowo wirtuozów z Włoch. Warto to wykorzystać…