Finał tegorocznego (a raczej tegoletniego) kina organowego był imponujący. Emocje sięgnęły pamiętnego wyświetlenia i opatrzenia muzyką genialnego filmu „Metropolis” Fritza Langa. Za muzykę w obu wydarzeniach odpowiedzialny był nietypowy duet – Tomasz Głuchowski – organy i Michał Macewicz – DJ. Na tym podobieństwa się nie kończą. W piątkowy wieczór we wrocławskim NFM zobaczyliśmy „Lokatora” Hitchcocka, pierwszy słynny film tego ikonicznego reżysera. W latach międzywojennych ów brytyjski artysta był nie tylko pod wpływem opowiadań niesamowitych Edgara Alana Poe, lecz również silnie oddziaływała na niego ekspresjonistyczna kinematografia Republiki Weimarskiej. Jeśli zatem w „Lokatorze” dostrzegamy elementy znane u Fritza Langa, czyli mistrzowską i nerwową choreografię, głębokie światłocienie, dynamiczny ekspresjonizm, nie jest to przypadek. Hitchcock podążał tą drogą i choć robił to oczywiście po swojemu, jego film posiada wybitnie Langowski charakter.
Gdy znów muzyka splotła się z obrazem organicznie i dynamicznie zarazem, wznosząc jakby jego ekspresjonizm na wyższy poziom, zacząłem się zastanawiać, czy mojego ostatniego zachwytu nad „Metropolis” Langa nie zawdzięczam jednak w dużej mierze muzykom, czyli Głuchowskiemu i Macewiczowi. Elektroniczne instrumentarium didżeja wprowadziła w moje odczucia ekspresyjny rytm sekundując bardziej melodycznym organom. Czyżby taki duet był najlepszą receptą na Kino Organowe? Myślę, że nie, ale paradoksalnie znakomicie się zgrywa z kinowym ekspresjonizmem. Bez instrumentów elektronicznych ciężko bowiem oddać zawarty zarówno w obrazie Hitchcocka jak i Langa pospieszny i nerwowy modernizm.
Oba filmy są bowiem opowieściami miejskimi. Metropolis nosi miasto już w tytule, zaś Lokator nawiązuje do najmroczniejszej miejskiej legendy, jaką stał się nieuchwytny seryjny morderca zwany Kubą Rozpruwaczem. W podtytule filmu mamy „Historię angielskiej mgły” ale chodzi raczej o sławną mgłę londyńską po prostu… Raz tylko miałem okazję widzieć taką mgłę we Wrocławiu, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Pod wieczór widać było tylko na parę metrów do przodu, pamiętam jak zabłądziliśmy wtedy z dziadkiem, pytając wyłaniających się z nicości ludzi, gdzie jest najbliższa ulica. Jak się okazało, byliśmy jakieś dziesięć metrów od przystanku autobusowego. Taka mgła stanowi oczywiście wymarzone środowisko dla seryjnych morderców, lecz w szerszym kontekście jest cieniem rzutującym na nowoczesność. Mimo latarń i rozwoju techniki zdarzają się chwile, gdy zdani jesteśmy po prostu na żywioły natury, mimo rozwoju edukacji i związanej z nią ogólnej racjonalności ludzi, nadal zdarzają się nam irracjonalne lęki, jak i są wśród nas psychopaci i fanatycy.
I tu znów Hitchcock zbliżył się do Langa, bo główne przesłania ich filmów, pozornie dość odmiennych, są podobne – na dnie nowoczesności jest jeszcze sporo miejsca na mroczne cienie, na niejasność i niedopowiedzenie. Elektryczne światło latarń i projektora kinowego nie sprawia, że możemy być wszystkiego pewni…