Klawesyn odmieniony i czeski Handel

Niedziela (08.09.24) zaowocowała na Wratislavii Cantans naprawdę udanym muzycznie dniem. Co rozumiem poprzez udany muzycznie dzień? Oczywiście chwile wypełnione po brzegi doskonałą muzyką w najlepszych możliwych wykonaniach. Ale nie tylko to. Udany muzycznie dzień to też odkrycia. Muzyka jest jedną ze sztuk (obok malarstwa, literatury etc.) zaś sztuka moim zdaniem służy nie tylko odpoczynkowi i sprawianiu nam przyjemności, ale też odkrywaniu świata, poszerzaniu naszych horyzontów, zmienianiu nas na lepsze. Nie brakuje nurtów artystycznych, gdzie przyjemność i odpoczynek znajdują się na dalekimi miejscu za odkrywaniem. I słusznie zresztą.

W niedzielę jednak udało się połączyć te żywioły i nie muszę twierdzić, że przyjemność była tym razem przed czy za odkrywaniem. Wszystkie te żywioły szły razem prosto do głów i serc spragnionych sztuki odbiorców. A więc – naprawdę udany dzień!

Byłem zatem na dwóch koncertach. Na pierwszym z nich wystąpił klawesynista francuski Jean Rondeau. Znałem wczesne nagrania tego francuskiego artysty, więc szedłem na koncert urządzany w kameralnym salonie Muzeum Pana Tadeusza oczekując mocnych wrażeń. Jednak rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Teraz słuchając najnowszych płyt Rondeau zastanawiam się, czy można w ogóle być osobą piszącą o muzyce nie śledząc na bieżąco wszystkich nagrań wydawanych na świecie. Nawet płyty Warner/Erato z wykonaniami Rondeau są jakby nieco podstępne. Noszą nietypowe tytuły, zaś okładki są oparte na bardzo ciekawych zresztą czarnobiałych fotografiach, nietypowych dla mainstreamowych okładek Warnera czy Erato z czasów warnerowskich i wcześniejszych.

Zacznę od końca. Co za Scarlattiego usłyszymy na tych płytach! Każdy dźwięk ma swoją odrębną barwę, odrębną dynamikę… Agogika jest płynna, czujna nawet w najbardziej mikroskopijnych fragmentach pasaży. Jeśli ktoś uważa, że zna twórczość Domenico Scarlattiego, nie słuchał płyt Rondeau. To zupełnie inna muzyka. Głęboka, wielowymiarowa, bez żadnej mechaniczności, bez cienia niepotrzebnej motoryczności. To wspaniałe głębokie malarstwo na tematy filozoficzne, jednocześnie niezwykle atrakcyjne. Nie sądziłem, że taka gra na klawesynie jest w ogóle możliwa. Wydaje się, że Rondeau umie obejść jakoś strukturę piórek umieszczonych na tak zwanych skoczkach, umie obejść cały mechanizm klawesynu i grać bezpośrednio tymi piórkami na strunach i to w zawrotnym tempie, oczywiście wtedy, gdy trzeba. Kontakt francuskiego klawesynisty ze strunami instrumentu przypomina bardziej kontakt ze strunami instrumentu szarpanego lutnisty. Można więc każdy dźwięk delikatnie modelować, dynamicznie, barwowo i fakturalnie… Jak natomiast modeluje się w ten sposób wszystkie dźwięki w szybkim pasażu? Albo w ozdobnej figuracji? Nie mam pojęcia. Uważam, że to niemożliwe, prawdopodobnie obiektywnie rzecz biorąc jest to niemożliwe, a jednak gdy gra Rondeau słyszę to jasno i wyraźnie. A jeszcze żeby było zabawniej, cała książeczka do płyty Jeana Rondeau  z Sonatami Scarlattiego ma za opis list kompozytora do jego sławnej uczennicy, królowej hiszpańskiej Marii Barbary, datowany na 1734 rok. Jest to korespondencja dwojga muzyków, a nie sługi i pani na włościach. Uwagi co do gry na klawesynie są całkowicie zgodne z tym co słyszymy na płycie. A więc Scarlatti też był czarodziejem zaklinającym instrumenty. Gdyby napisał, że na klawesynie należy grać jak na trąbce, usłyszelibyśmy trąbkę. Czyli – zagadka rozwiązana…

Jean Rondeau urodził się 23 kwietnia 1991. Obok klawesynu sięga też po fortepian. Od najmłodszych lat uczył się u znakomitej klawesynistki Blandine Verlet. Studiował w Conservatoire National Supérieur de Musique w Paryżu i Guildhall School of Music w Londynie. Zdobył nagrodę Young Soloist w Prix des Radios Francophones Publiques w 2014 r. Wydał kilka solowych albumów dla Warner/Erato, zaś jego grę jako kameralisty znajdziemy na kilku albumach dla Alphy.

Jean Rondeau zaczął grać na klawesynie w wieku sześciu lat, po tym jak po raz pierwszy usłyszał ten instrument w radiu i oświadczył rodzicom „naprawdę chcę uzyskać taki dźwięk”. W Guildhall School of Music uczyli go Carole Cerasi i James Johnstone. W 2012 roku Rondeau zdobył pierwsze miejsce w konkursie klawesynowym na festiwalu Musica Antiqua w Brugii w Belgii. W tym samym roku otrzymał nagrodę EUBO Development Trust Prize Unii Europejskiej i zdobył drugie miejsce w konkursie klawesynowym na Międzynarodowym Festiwalu Muzycznym Praska Wiosna. Oprócz solowej działalności Rondeau występuje również z barokowym kwartetem Nevermind i jest członkiem założycielem Note Forget, zespołu jazzowego, w którym gra na fortepianie. Jego najnowsza płyta Gradus ad Parnassum z poprzedniego roku zawiera między innymi utwór Debussy’ego. Oczywiście granie kolorysty i impresjonisty na klawesynie jest szalone i bezsensowne. Nie słyszałem tego jeszcze, ale od jednej z zapalonych miłośniczek Rondeau dowiedziałem się, że jest to znakomity Debussy. Po tym co usłyszałem na Wratislavii wierzę bez zastrzeżeń, choć oczywiście, wiadomo, granie utworów fortepianowych Debussy’ego na klawesynie jest niemożliwe.

Na Wratislavii Cantans 59 Rondeau zagrał jednak starszych od twórcy impresjonizmu mistrzów francuskiej muzyki, a mianowicie króla klawesynu Rameau, Françoisa Couperina i Joseph-Nicolas-Pancrace’a Royera, Zobaczyliśmy skromnego, introwertycznego młodego muzyka, już bez zwariowanej fryzury znanej z internetowych zdjęć. Usiadł i zaczął grać. Okazało się, że Salon Romantyczny Muzeum Pana Tadeusza jest idealny dla recitali klawesynowych. Instrument dominował brzmieniowo nad całym wnętrzem, wszelkie detale i szczegóły gry artysty były jak na dłoni. Zaś Rondeau nie grał. On malował, toczył dyskurs filozoficzny, opowiadał niezwykłą historię. Jeśli ktoś wątpi, że Rameau jest jednym z największych europejskich kompozytorów, godnym miejsca obok Bacha czy Beethovena, musiał odnaleźć kres swoich wątpliwości. Była to gra romantyczna, modernistyczna, pełna głębi i siły wyrazu. Związki między dźwiękami, harmonie były boskie. Ekspresja i siła wyrazu nie miały sobie równych. Dobrze było na tym tle przypomnieć sobie twórczość Royera, wciąż za mało znanego, a będącego z pewnością jednym z najciekawszych twórców muzyki klawesynowej. Jego Marsz Scytów sięga swoją barwnością i szaleństwem największych arcydzieł Rameau, a trudno o większy komplement.

Gra Rondeau była absolutnie niezwykła. Kształtowanie barwy, dynamiki, wrażliwość na wertykalne struktury muzyki – to wszystko tworzyło prawdziwie kunsztowny labirynt muzycznego piękna. A publiczność to byli fani wielkiego klawesynisty, reagujący entuzjastycznie na nieziemskie wykonania arcydzieł i nie dający odejść muzykowi bez bisów. Trzecim kompozytorem zaprezentowanym na koncercie był sławny François Couperin, którego muzyka stanowi punkt odniesienia dla całej niemal muzyki klawesynowej. Jego utwory wydają się znacznie prostsze od szaleństw Rameau czy Scytów Royera, ale  François Couperin pięknie zagrany przenosi nas po prostu w inny wymiar odczuwania nie tylko piękna, ale nawet samego czasu. Nie da się opisać, gdzie przeniósł nas Randeau, skoro zwykłym klawesynistom udaje się zaprosić nas do świata Couperina.

Jak zobaczycie na swojej drodze lub na swoim wyszukiwaniu Google na komputerze jakąkolwiek płytę z wykonaniami Jeana Rondeau, po prostu ją kupcie. To jest jedyna sensowna reakcja na takie wydarzenie. Jeśli nie lubicie klawesynu, nic nie szkodzi. Nie usłyszycie na tej płycie tego, co wam się wydaje muzyką klawesynową. Usłyszycie coś, co na pewno was oczaruje i przeniesie w inny wymiar.

Drugi koncert niedzielny też był wspaniały. Po razu kolejny mieliśmy okazję słyszeć na Wratislavii sztukę czeskich barokowców, czyli Collegium 1704, Collegium Vocale 1704 i ich szefa Vaclava Luksa. Te zespoły i ten człowiek od zawsze kojarzą się nam z przywracaniem do muzycznego obiegu jednego z największych późnobarokowych kompozytorów Jana Dismasa Zelenki. Jednak twórczość Zelenki stanowi jedynie kilka procent repertuaru czeskich artystów. Mieliśmy już okazję słuchać z nimi na Wratislavii genialnego wykonania utworów sakralnych Monteverdiego. Tym razem zaprezentowali nam oratorium Handla „Izrael w Egipcie”.

Ich wykonanie tego muzycznego fresku, będącego jedną z najbogatszych skarbnic najwspanialszych chórów w dziejach muzyki (obok tych Bacha i tych renesansowych mistrzów) było doskonałe. Ciepłe i spójne brzmienie zespołu było perfekcyjne, a jednocześnie mieniło się złotem. Głosy chórzystów były idealnie spójne, albo też zamieniały się w grupę solistów – wirtuozów. Wszystko to w zależności od tego, z jakiej akurat perspektywy śledziliśmy Morze Czerwone zalewające Egipcjan, bowiem oratorium Handla jest w dużej mierze wielkim freskiem przedstawiającym w 80% tę jedną scenę. Nie jest to oczywiście zarzut z mojej strony. To całkiem ciekawa koncepcja – muzyczny fresk w dosłownym tego znaczeniu… Czemu nie? Zwłaszcza z takimi chórami…

Słuchając wzniosłej muzyki Handla przypomniałem sobie oczywiście koncert otwierający Wratislavię, czyli „Triumf Czasu” z Antoninim. Rozważałem wtedy fakt, że życie Handla zrosło się w czasie, a później również geograficznie z wiosną Imperium Brytyjskiego. Skąd jednak „Czerwone Kurtki” wzięły siłę, aby opanować jedną czwartą powierzchni Ziemi i zmienić cały świat? Dlaczego dziś to angielski jest głównym językiem światowym? Dlaczego wszyscy niemal ludzie na ziemi wiedzą, czym jest elektryczność, samochód, pociąg, prawo i wiele innych rzeczy? Odpowiedź jest prosta. Nasłuchawszy się oratoriów Handla mieszkańcy Londynu i okolic nabrali tyle sił i pewności siebie, że zmienili nasz świat i choć nie obyło się bez wielu złych rzeczy, to jednak ogólny bilans jest bardzo pozytywny. A jedne z ciekawszych Handlowskich realizacji pochodzą z Australii. Jednak te czeskie są chyba jeszcze lepsze…

Oczywiście „Izrael w Egipcie” to nie tylko chóry, aczkolwiek przede wszystkim to one. Mieliśmy zatem następujących solistów:

Helena Hozová – sopran

Tereza Zimková – sopran

Benno Schachtner – kontratenor

Krystian Adam Krzeszowiak – tenor

Tomáš Šelc – bas

Tadeáš Hoza – bas

Najwięcej do zaśpiewania miał Krystian Adam Krzeszowiak i był znakomity. Potwierdziło to moje przypuszczenie, że w „Triumfie Czasu” w roli męskiej powinien występować raczej baryton a nie tenor, bowiem to jedynie brak nośnego dołu przeszkadzał mi w roli Czasu odśpiewanej przez Krzeszowiaka kilka koncertów wcześniej, też w krainie Handla.

Reasumując. Czesi od Luksa są obecnie jednymi z najwybitniejszych barokowców. Co ciekawe, mimo, że są zanurzeni w późnym baroku, a nawet klasycyzmie sięgającym romantyzmu (są też ich płyty z twórczością Smetany) potrafią odnaleźć się we wczesnym baroku, vide świetny Monteverdi. Zaś w Handlu nie stawiają na efekciarstwo, lecz na wspaniałą doskonale wyrażoną formę, gdzie wszystko jest w idealnej równowadze. Doskonałość praskich zespołów pozwala im na wykonania głębokie, wnikliwe, nie liczące na pierwszy efekt, ale raczej na długie zanurzanie się w krainie danego arcydzieła i odkrywanie go warstwa po warstwie. Warto, naprawdę bardzo warto posiadać płyty Collegium 1704, zaś my Wrocławianie już pod koniec tego roku będziemy mieć liczne i szybkie połączenia z Pragą, zatem koncert Collegium 1704 będzie po prostu obowiązkowym, obok piwa, knedliczków, zabytków, muzeów i sklepów płytowych, punktem wycieczki… Mieszkańcom Warszawy, a zwłaszcza Trójmiasta pozostaje zazdrościć, albo się przeprowadzić…

Kolejna część Wratislavii będzie oparta na najbliższym weekendzie który spędzę nie tylko w celach poznawczo – wypoczynkowych nad jeziorem Como. Nie mogę tego przeboleć, ale jednak Como… Więc nie będę mógł pisać relacji z drugiej połowy festiwalu, co już dawno mi się nie zdarzyło. Nad Como z pewnością będę rozdarty. Mam nadzieję, że Radiowa Dwójka da mi choć wieczorem posmakować tego co tracę. A co tracę?

Po pierwsze Hommage a Markowski, czyli utwory Góreckiego z Chórem i Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Śląskiej pod batutą Yaroslava Shemeta. Podwójna strata, bo dawno już nie słyszałem znakomitych śląskich zespołów, a mamy tu też genialną Symfonię Kopernikańską i Totus Tuus.

Po drugie stracę gruzińską polifonię w wykonaniu Ensemble Basiani i Giorgi Donadze. Uwielbiam muzykę bizantyjską, jak i dawne ślady muzyki ormiańskiej. Wciąż jednak za mało znam gruzińską muzykę chóralną, nie wiem wciąż, ile w niej się zmieniło od średniowiecza tak naprawdę. Ile i jak. To dla mnie ciekawy świat, wciąż nie do końca rozpoznany. Ciekaw jestem dlaczego Peresa, tak owocnie współpracującego z Grekami, Korsykanami i nawet Marokańczykami nie wciągnęły jeszcze elementy dawnych liturgii trwające w sztuce muzycznej Gruzji i Armenii. Może jeszcze kiedyś tak się stanie? Jakkolwiek by nie było, Gruzini na Wratislavii zapowiadają się bardzo ciekawie.

Po trzecie stracę koncert „Głos zmian” z Wrocław Baroque Ensemble (drugi obok Luksa powód dla melomanów, aby planować przeprowadzkę do Wrocławia) pod batutą maestro Andrzeja Kosendiaka. Koncert ten wiąże się z prawosławną tradycją Księstwa Litewskiego i kresów Korony, będzie na nim między innymi twórczość Mikołaja Dyleckiego (1630-90). Niezwykle ciekawy projekt. Na szczęście jest już płyta!

Po czwarte nie będę mógł być na koncercie zespołu Musica Temprana prezentującego muzykę barokową Ameryki Łacińskiej. Tamten barok jest naprawdę niezwykły i niejednokrotnie zaskoczył mnie swoim niezwykłym pięknem!

Po piąte. Znów umyka mi możliwość usłyszenia Christopha Eschenbacha, świetnego dyrygenta, który jest obecnie szefem Wrocławskich Filharmoników. Będzie III Msza f-moll i Symfonia Zerowa Brucknera. Świetnie zapowiada się ten koncert finałowy, pozostaje mi mieć nadzieję, że powtórzą to w trakcie sezonu.

Załamałbym się widząc ile tracę, lecz na szczęście Luks i Rondeau ratują mnie przed depresją. Trudno się martwić po tak cudownych koncertach. Mam też szczerą nadzieję, że projekty Eschenbacha i Kosendiaka dane mi będzie wkrótce poznać w innych okolicznościach koncertowych!

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dwanaście + 18 =