Klęska represyjnej polityki narkotykowej

 

Klęska represyjnej polityki narkotykowej (Lewy sierpowy)

Najwyższa Izba Kontroli przedstawiła raport na temat walki z dopalaczami. Jak informuje NIK, „walka z tym niebezpiecznym zjawiskiem okazała się w dłuższej perspektywie nieskuteczna. Nie udało się na stałe wyeliminować problemu dopalaczy”. Autorzy raportu wskazują, że od 2011 roku liczba osób zatrutych dopalaczami regularnie rosła aż do 2015 r., kiedy to odnotowano rekordową liczbę ponad 7 tys. takich zgłoszeń.

Walka z dopalaczami od początku była nieskuteczna. Obecnemu rządowi, podobnie jak poprzedniemu, wydaje się, że surową polityką karną znacznie zmniejszy się skalę zjawiska. Tej logiki nie kwestionuje też raport NIK, którego autorzy piszą o potrzebie bardziej szczegółowej kontroli rynku substancji psychoaktywnych. Niestety w praktyce to podejście nie sprawdza się – władze wprowadzają kolejne instrumenty karania handlarzy dopalaczami i zakazu nowych specyfików, ale z roku na rok jest coraz gorzej. Skąd ta porażka?

 

Na zdjęciu kadr z indyjskiego filmu antynarkotykowego, aktorka Deepika Padukone

 

Wydaje się, że kolejne rządy wychodzą od błędnych przesłanek w podejściu do problemu. Dopalacze to zbiorcza nazwa na różne środki zmieniające percepcję poza znanymi narkotykami takimi jak kokaina, amfetamina czy marihuana. Trudno o ich jasną definicję, ponieważ dopalaczem może być dowolna substancja psychoaktywna, będąca na przykład mieszanką leków dostępnych na rynku. Zaczęły one zdobywać popularność po zaostrzeniu prawa narkotykowego na początku XXI wieku. Ich produkcja i sprzedaż była i jest łatwiejsza niż narkotyków – najpierw nie wiązała się z żadnymi konsekwencjami, a potem wystarczyło dokonać niewielkiej modyfikacji danego dopalacza, aby nie znajdował się on na zakazanej liście. Tymczasem tak handel, jak i posiadanie choćby najmniejszej ilości „tradycyjnych” narkotyków jest w Polsce karalne. W ten sposób władza wręcz zachęciła poszukiwaczy wrażeń do eksperymentowania z dopalaczami. Również handlarze szukali coraz to nowych substancji, których wytwarzanie i sprzedaż nie znajdowałyby się na zakazanej liście. Ten wyścig między dilerami i wymiarem sprawiedliwości trwa do dzisiaj. Jak dowodzi raport NIK, władze ten wyścig przegrywają.

Cóż więc robić? Rząd powinien pogodzić się z tym, że nie uda mu się wyeliminować substancji psychoaktywnych. Chociażby dlatego, że istnieje na rynku mnóstwo legalnych produktów, które mogą mieć skutki narkotyczne – choćby niektóre syropy na kaszel czy kleje. Rząd nie może też zakazać ludziom zbierania grzybków halucynogennych, które rosną w polskich lasach.

W polityce narkotykowej warto dążyć do eliminowania z rynku najbardziej szkodliwych substancji. Właśnie takimi są dopalacze, których wpływ na ludzki organizm bywa nieprzewidywalny. Dlatego lekarze często nie wiedzą jak pomóc osobie zatrutej nimi. Pod tym względem znacznie łatwiej pomóc konsumentom nawet mocnych narkotyków, ale dobrze przebadanych przez współczesną medycynę. Niestety represyjna polityka narkotykowa sprawiła, że rozwinął się rynek różnych niebezpiecznych i nieprzebadanych świństw. Trudniej ukarać za ich rozprowadzanie czy posiadanie, a są one znacznie bardziej szkodliwe od znanych narkotyków.

Są dwa główne rozwiązania, które mogłyby przyczynić się do spadku sprzedaży dopalaczy i zmniejszenia skalę zatruć nimi. Po pierwsze, należy radykalnie złagodzić politykę narkotykową. Polityka zakazów i surowych kar nie dość, że słabo działa, to na dodatek prowadzi do tego, że na rynku rozpowszechniają się substancje nieprzebadane, często trujące. Z pewnością posiadanie małej ilości narkotyków powinno być zdepenalizowane, a władze powinny rozważyć kontrolowaną legalizację handlu części z nich. W ten sposób rynek narkotykowy w znacznie większym stopniu byłyby poddany kontroli instytucji publicznych. Zarazem brak lęku przed więzieniem za posiadanie jednego skręta lub pół grama amfetaminy sprawiłby, że część ludzi odeszłaby od znacznie groźniejszych i bardziej nieobliczalnych w działaniu dopalaczy.

Po drugie, w szkołach powinna być przekazywana wiedza na temat substancji psychoaktywnych i ich potencjalnych skutków. Przy czym nie chodziłoby tutaj o moralizatorstwo i straszenie młodych ludzi, lecz o rzetelną informację dotyczącą wpływu narkotyków i dopalaczy oraz niebezpieczeństw z nimi związanych. To znacznie lepsza droga niż polityka antynarkotykowa, która jest nieskuteczna, nieracjonalna, a na dodatek przyczynia się do wzrostu sprzedaży dopalaczy.

 

Tekst ukazał się w „Tygodniku Faktycznie” w ramach stałego cyklu Piotra Szumlewicza „Lewy sierpowy”.

O autorze wpisu:

  1. Po zerowe wprowadzic państwowy monopol marihuanowy i sprzedawać w kioskach skęty z legalnych upraw obłożone akcyżą.

  2. Autor miesza w tym eseju dwie różne grupy środków: środki narkotyczne (w znaczeniu farmakologicznym) i środki psychoaktywne. To rozróżnienie jest ważne. Środki narkotyczne dają uzależnienie farmakologiczne (nawet po jednorazowym przyjęciu), co powoduje przymus wzięcia kolejnej dawki, mimo że może to być związane z nieprzyjemną reakcją organizmu. Środki psychoaktywne działają zwykle euforycznie, psychodelicznie, antydepresyjnie. Nie zawsze dają uzależnienie. To ważne, bo łatwiej zapanować nad przyjmowaniem tych środków.

    Dyskusja na temat „dopalaczy” jest ważna, bo problem jest społecznie istotny. Wydaje mi się jednak, że zaproponowane w eseju sposoby rozwiązania nie są najtrafniejsze. Czy legalizacja narkotyków, np. heroiny, kokainy naprawdę uzdrowi sytuację?

     

    1. Autor niczego nie miesza. Środki psychoaktywne uzależniają. Niektóre uzależniają fizycznie, inne psychicznie. A co do informowania w szkołach, to treści dotyczące substancji uzależniających znajdują się w programie nauczania chemiia w profilu podstawowym, w I klasie LO. Jest na to aż jedna godzina, bo przecież trzeba też wciskać propagandę (dlatego religii jest w liceum więcej niż fizyki, chemii, biologii i geografii razem wziętych). Tutaj zachodzi podobna sytuacja, jak w przypadku wychowania seksualnego. Osoby o mentalności stetryczałych starców, które od blisko 30 lat rządzą tym krajem, uważają, że lepiej młodziey o tym nie mówić, bo jeszcze spróbuje. Tak jakby chowanie głowy w piasek mogło w czymś pomóc.


  3. Na początku lat 70tych Nixon zapoczątkował wojnę z narkotykami. Dziś, po prawie 50 latach, USA – mimo zainwestowanych bilionów dolarów – nadal ma ogromny problem z narkotykami (ich społeczeństwo to wciąż jeden z największych rynków zbytu, odpowiedzialnych za dużą część światowego popytu na tego typu substancje). Dlaczego ponieśli porażkę? Bo myślą tak samo jak większość rządów na świecie, wychodząc z założenia, że najlepszym wyjściem jest zawsze dokręcanie śruby – surowsze kary, więcej służb, agencji, policji, budowanie nowych zakładów karnych, kontrole, naloty, inwiligacja itd.

    .

    Czy to działa na nabywców? Absolutnie nie, narkotyki są co prawda zakazanym owocem, ale nie sprawia to, że są mniej pożądane (wręcz przeciwnie, więcej osób chce spróbować).

    .

    A może działa to na producentów? Nic z tych rzeczy, to nie robi na nich żadnego wrażenia. Czemu? Bo ci ludzie najczęściej i tak ryzykują znacznie więcej. W ramach porachunków gangsterskich oni i ich rodziny są narażeni na dużo paskudniejsze skutki, niż nawet dożywocie w więzieniu, np. porwanie, tortury, czy brutalna śmierć. Czy taka perspektywa ich odstrasza? Jak widać nie. Dlaczego?

    .

    1. Stawka jest zbyt wysoka. Popyt kreuje podaż, a "zapotrzebowanie" na narkotyki nadal jest ogromne. Biorąc pod uwagę potencjalny zysk (który jest potężny, bo marża wynosi kilkaset procent) gra jest po prostu warta świeczki (nawet z uwzględnieniem całego ryzyka).

    2. Dla wielu ludzi z tej "branży" narkotyki to jedyna przepustka do lepszego życia. Czytając historię meksykańskiego nauczyciela matematyki, który przez wiele lat przerzucał prochy przez Rio Grande, na prawdę trudno mi było żywić wobec niego negatywne emocje. Facet był oczytany, wykształcony i całe życie uczciwie pracował… a żył jak nędzarz, patrząc jednocześnie jak wielu polityków bez wiedzy i kompetencji opływało w luksusy na koszt podatników. Facet w końcu wpadł i dostał wysoki wyrok, ale za zarobione pieniądze zapewnił rodzinie byt, a dzieciom dobre wykształcenie. Skwitował tylko, że było warto.

    .

    Nieraz też kontakt z tym biznesem jest efektem sytuacji bez wyjścia. Bandyci z kartelu narkotykowego potrafią np. wpaść do miejscowego rolnika i zaproponować: plata o plomo, czyli srebro albo ołów. Pracujesz dla nas i zarobisz krocie (srebro). Odmawiasz i ty oraz cała twoja rodzina trafiacie do piachu z dziurami w głowach (ołów). A jak któryś spróbuje poskarżyć się policji, to zaraz jakiś skorumpowany lub zastraszony gliniarz doniesie gangsterom i jest pozamiatane. Nie wspominając o tym, że policja nie jest w stanie zapewnić nikomu dobrej ochrony, bo sama jest często słabsza od karteli (vide szkoleni przez amerykańską piechotę morską Los Zetas, którzy wyszkoleniem i wyposażeniem dorównują regularnym jednostkom wojskowym Meksyku, mając nawet śmigłowce i lekkie czołgi).

    .

    Co w takiej sytuacji da podwyższanie kar? Nic, kompletnie nic. Oczywiście polskie warunki są nieco mniej ekstremalne, ale zasada jest podobna. Dopóki się to opłaca, będą chętni by próbować, bez względu na ryzyko. Jaka na to rada? Specjaliści zachęcają do metod, jakich od lat używa się do zmniejszania ilości palaczy tytoniu. Trzeba przede wszystkim edukować, obrzydzać, zniechęcać, straszyć (ale nie karami, tylko konsekwencjami np. zdrowotnymi i psychicznymi). Trzeba uderzyć w popyt, ale w sposób konstruktywny (nie wyłączając z tego częściowej legalizacji).

    1. Do tego, powołane do zwalczania służby żyja po cześci dzieki a po cześci z istnienu procederu tak ze walka dajaca chlebuś  musi trwać do końca swiata, bo nikt nie podetnie sobie gałezi na której siedzi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *