Mahler i Haydn po japońsku

 

A może raczej po amerykańsku, gdyż Eiji Oue, dyrygent bez wątpienia urodzony w Japonii i obdarzony japońską ekspresją mimiki i gestów, był przyjacielem i uczniem legendarnego dyrygenta Leonarda Bernsteina, pierwszego wielkiego dyrygenta stricte amerykańskiego, związanego najdłużej z Filharmonikami Nowojorskimi. Bernstein był zresztą uznanym mistrzem w wykonywaniu dzieł Haydna i Mahlera, co przekazał swojemu japońskiemu przyjacielowi ku pożytkowi wrocławskich melomanów, którzy mieli okazję zetknąć się ze sztuką Eiji Oue dnia 17 marca w NFM. Drugim, zbiorczym bohaterem tego wieczoru była orkiestra NFM Filharmonia Wrocławska, która przeszła po prostu samą siebie. Znakomite, sugestywne, barwne i pełne wyrazu interpretacje.

 

 

Ale zacznijmy od początku. Piątkowy wieczór rozpoczął się od I Koncertu wiolonczelowego C-dur Hob. VIIb:1 Józefa Haydna. Na wiolonczeli grał trzeci bohater tego wieczoru, Nicolas Altstaedt. Choć młody, Altsteadt współpracował już z licznymi orkiestrami, w tym tokijską. Cenią go też współcześni kompozytorzy, którzy powierzyli mu prawykonania swoich dzieł. Wśród bardzo znanych warto wspomnieć znakomitego brytyjczyka Adèsa i niezłomnego tureckiego pianistę, kompozytora i wolnomyśliciela Fazila Saya. Artysta nagrywał już koncerty Haydna, a także znakomitego Schumanna i Ligetiego.

 

I Koncert wiolonczelowy Haydna to dzieło pełne wirtuozerii. Altstaedt grał fenomenalnie, pięknym aksamitnym brzmieniem, wygrywając dokładnie i z polotem złożoną fakturę swojej partii. Filharmonicy Wrocławscy (w kameralnym w tej części składzie) zadziwiali finezją subtelnych piano, oraz pięknym brzmieniem. Eiji Oue dyrygował nimi znad klawesynu, co ogromnie mnie zaskoczyło, zważywszy na to, że chwilę później miał okiełznać potężny żywioł symfonii Mahlera. Tym niemniej dyrygował wspaniale. Po raz kolejny zacząłem się zastanawiać nad niezwykłym nastrojem muzyki Józefa Haydna. Jest ona pogodna, racjonalna, czasem dość matematyczna, ale nigdy nie jest nudna lub płytka. Sto pięćdziesiąt lat po śmierci Haydna powstał styl neoklasyczny, w dużej mierze oparty na Haydnowskich podstawach, ale prawie nie ma w nim tej głębokiej pogody i racjonalnego humoru. Oczywiście emocjom Hayndowskim nie należy na siłę pomagać, trzeba się skupić na samej muzyce, ukazać ją jak najpełniej, a emocje same przyjdą. To samo zresztą dotyczy muzyki Mozarta, choć jego emocje są inne. W tym wykonaniu muzyka była na pierwszym planie, zaś emocje uzyskane zostały dzięki znakomitemu, starannemu i dopracowanemu wykonaniu ze strony wszystkich.

 

Oklaski były burzliwe i Nicolas Altstaedt uraczył nas krótkim, barokowym bisem, gdyż grywa też muzykę tej epoki na jelitowych strunach. Wreszcie pożegnaliśmy solistę, który zszedł ze sceny wymachując raźno wiolonczelą Giulio Cesare Giglego z 1760 roku. Pomyślałem sobie w tej chwili o tych wszystkich ludziach, którzy przez niemal 300 lat dbali o ten instrument do tego stopnia, że nadal zachwyca on pięknem brzmienia. Pewnie niektórzy z nich też raźno nim wymachiwali, a jednak nigdy go nie upuścili na tyle mocno, aby na pudle rezonansowym powstało niszczące dźwięk pęknięcie, czy też aby ułamał się gryf. O klasie włoskich lutników świadczyć może trwałość tych narażonych na potężne napięcia cacek z drewna. Dla przykładu indyjskie sitary niszczą się szybko, jeśli nie zdejmuje się z nich strun co jakiś czas.

 

 

Po przerwie nastąpiła znacznie dłuższa część koncertu, bo oto zaczęła przed nami rozbrzmiewać V Symfonia Mahlera. To prawie 80 minut muzyki, ale nie tylko dlatego powinienem napisać „wyruszyliśmy w podróż”. Wielkie symfonie to właśnie taka podróż w odległe, niewyobrażalne miejsca. Zaczął to Beethoven, a może też i Mozart w swoich późnych dziełach. Ale dopiero od IX Symfonii Beethovena można przerzucić bezpośredni łuk inspiracji stylistycznej do późniejszej o wiek muzyki Mahlera. Zawsze mnie zadziwia związek muzyki Mahlera z tym, co się działo w innych sztukach tego okresu. To wtedy właśnie zmieniła się tektonika obrazów, to co dawniej było najważniejszym polem centralnym w obrazie stało się marginalne, zaś margines wszedł na pierwszy plan. To w czasach Mahlera kwitła secesja, która w malarstwie Klimta (którym słusznie są nieraz zdobione płyty z muzyką Mahlera) porzuciła perspektywę linearną na rzecz bezpośredniego stosowania ozdobnych faktur przeniesionych z innych niż malarstwo źródeł. Trochę takie były też złote tła w malarstwie gotyku pięknego. Podobnie dzieje się u Mahlera w muzyce – akcenty są odwrócone, przebiegi melodyczne pojawiają się od środka, czasem dopiero po wielu minutach ukazując swój właściwy temat. Głosy poboczne wydobywają się z tła okazując się odmierzającymi potężne kroki zegarami przeznaczenia. Do elegijnych i czasem nawet nieco wagnerowskich melodii dodawał Mahler podniesione z ulicy dźwięki dobiegające z kawiarń czy od kataryniarzy.

 

 

Łatwo się pogubić w przepastnym świecie Mahlerowskich dźwięków, ale Wrocławscy Filharmonicy są muzyce wiedeńskiego modernisty od dawna oddani i ich dziełem są wspaniałe interpretacje tej muzyki z Kaspszykiem i Pijarowskim. Ciekaw zatem byłem, co nam powiedzą o tej muzyce pod wodzą Eiji Oue, który był przyjacielem jednego z największych Mahlerowców – Leonarda Bernsteina. Cóż – nie rozczarowałem się. Interpretacja była inna niż w przypadku Kaspszyka, ale też wspaniała. Eiji Oue, podobnie jak Bernstein, nadał tej muzyce niezwykłą zmysłowość, faktury poszczególnych brzmień zaczęły się mienić, stały się namacalne. W odniesieniu do wielkich interpretacji Kaspszyka z Wrocławianami ograniczeniu uległa dynamika i błyskotliwość polifonicznych napięć, oraz rozległość pełnej wydarzeń muzycznych panoramy. Ale interpretacja Eiji Oue nie była gorsza od polskich mistrzów Mahlera. Była po prostu inna.

 

W części pierwszej Trauermarsch: In gemessenem Schritt – Streng – Wie ein Kondukt byłem nią jeszcze trochę rozczarowany, tęskniąc za Kaspszykiem. Druga część Stürmisch bewegt, mit größter Vehemenz sprawiła, że zastrzygłem ciekawie uszami i przestałem myśleć o innych dyrygentach, natomiast część trzeca Scherzo: Kräftig, nicht zu schnell zachwyciła mnie bez reszty. Cóż za wspaniały kalejdoskop brzmień i epizodów muzycznych! Jakie piękne podawanie sobie motywów przez poszczególne sekcje orkiestry, jak udane sola poszczególnych muzyków orkiestry, w tym oczywiście dzielnych wojowników blachy. Eiji Oue dyrygował bardzo ekspresyjnie, czasem krzycząc krótko na wdechu jak samuraj podczas walki za swojego szoguna. To oczywiście nic złego, wielcy muzycy czasem hałasują podczas tworzenia muzyki, wystarczy choćby wspomnieć „mruczanki” Glenna Goulda obecne na jego płytach, nawet (a może zwłaszcza) gdy gra piano na fortepianie. Eiji Oue rzeźbił każdą frazę, pokazywał muzykom drogę, patrząc na niego miałem wrażenie że sam lepiej rozumiem tę symfonię. Słuchaczom w czasach Mahlera nie przypadła ona do gustu, o czym zresztą poinformowała nas w świetnej notce książeczkowej Agata Adamczyk.

 

„Nikt jej nie zrozumiał. Żałuję, że nie mogę poprowadzić jej prawykonania pięćdziesiąt lat po mojej śmierci” – powiedział po klapie pierwszego wykonania nieszczęsny Mahler. I miał sporo racji.

 

 

Czwarta część symfonii Adagietto: Sehr langsam to najbardziej znany fragment muzyki Mahlera, rozsławiony dzięki filmowi Viscontiego „Śmierć w Wenecji”, opartego na powieści Tomasza Manna. Film mówi o umierającym kompozytorze, który zakochuje się platonicznie w polskim chłopcu i delektując się ulotnymi chwilami swoich uczuć umiera. W nostalgicznym, przepełnionym piękną zagładą nastroju tego filmu kryje się nawiązanie do biografii Mahlera, a zwłaszcza do jego muzyki. Mahlera też zgubiła miłość, choć nie tak kontrowersyjna. Jego ukochana Alma Schindler nie była dzieckiem, kiedy kompozytor pojął ją za żonę. Mimo to istniała między nimi różnica 19 lat, zaś Alma stawała się, aby użyć określenia Witkacego „demonem pierwszej klasy”. Z pewnością nie była „kobietonem”, kochali się w niej wielcy artyści tej epoki. Adagietto było wyznaniem miłosnym Mahlera wobec Almy, zaś Alma to wyznanie zrozumiała i tak przeżyli pierwsze pełne pasji i szczęścia lata swojego związku, nad którym szybko zaszły chmury.

 

 

Z pewnością znacie to Adagietto, nastrój który ono wyraża z pewnością jest gęsty, zmysłowy i erotyczny, ale wydaje mi się, że więcej w nim metafizyki, przechodzenia w jakiś nieznany wymiar, niż oczywistego w odbiorze wyznania miłości. Alma też była wielką artystką, skoro takie wyznanie zrozumiała. Adagietto jest bardzo trudne wykonawczo, choć stosunkowo proste w porównaniu z innymi orkiestrowymi ekscesami kompozytora. Aby brzmiało, smyczki muszą mieć przepiękne brzmienie. Ważna jest też dźwięczna, ale jakby przytłumiona gra harfy. Ogromnie istotne są wielkie łuki napięciowe, wielkie crescenda. To wszystko znakomicie się udało i orkiestrze i dyrygentowi.

 

 

Ostatnia część Rondo-Finale: Allegro to już był istny fajerwerk. Precyzja, bogactwo barw, imponujące wysokie tony grane szybko i unisono w smyczkach. Rozbawił mnie gest dyrygenta, który wywołał piękne pizzicato w kontrabasach. Wyglądało to jak zagrywka tenisowa i rzeczywiście kontrabasy zabrzmiały jak piłka na korcie i jak miały zabrzmieć. W pewnym momencie miałem wrażenie, że Eiji Oue równie sugestywnie spojrzał na mnie i zacząłem szukać jakiegoś instrumentu pod krzesłem, aby odpowiedzieć na to żądanie, niestety nic nie znalazłem. Ale tak bardziej na serio – dawno nie widziałem osoby dyrygującej tak sugestywnie i mającej tyle do powiedzenia w dziele, które nam przedstawia. Bez wątpienia Mahlerowskiej obsesji musiał się nabawić Eiji Oue u Bernsteina, ale stworzył swoje własne, odrębne interpretacje, zachowując pewne cenne echo dyrygenckiej szkoły nowojorczyka.

 

Z koncertu wychodziłem niechętnie. Wolałbym zostać i wysłuchać kolejnej symfonii Mahlera, a i Haydn by mnie nie zmartwił. Cóż, drogi Czytelniku, jeśli nie mieszkasz we Wrocławiu, a zobaczysz w sieci, że nasi Filharmonicy grają Mahlera, przyjeżdżaj. Choćbyś mieszkał w Olsztynie czy Przemyślu, nie pożałujesz… Na kolejną wizytę Eiji Oue możemy we Wrocławiu liczyć, gdyż prezentował już II Symfonię Rachmaninowa w listopadzie 2015 roku.

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

four + seven =