Miałam szczęście. Należę do tego pokolenia które urodziło się w czasach realnego komunizmu. Jako małe dziecko bawiłam się w kolejkach (kiedy moja mama stała wraz z innymi ludźmi oczekując na przywilej kupienia tego, co akurat zostało jeszcze w sklepie), pamiętam polowanie na produkty (drogocenny papier toaletowy tryumfalnie był niesiony do domu niczym wieniec laurowy), zdobywanie (kto nie miał znajomości ten mógł zapomnieć o luksusowym produkcie jakim była pralka, albo koc wełniany na zimę) i przede wszystkim pamiętam konieczność milczenia. W szkole o Katyniu (bratni naród nie mógł przecież wymordować polskich oficerów), czy na ulicy (nikt nie mógł wspomnieć prześladowań za czasów stalinowskich, a ofiary reżimu często znikały w milczeniu). Czołgi na ulicy, stan wojenny, gaz łzawiący, ofiary na demonstracjach. A potem okrągły stół i pierwsze wybory. Duma z demokracji, nowe możliwości. Odkłamywani historii, reformy, wejście do Unii Europejskiej, wejście do NATO, otwarte granice (ach te emocje przy przekraczaniu żelaznej kurtyny…). Pełne półki sklepowe, prywatne firmy, korporacje międzynarodowe w Polsce. Sztuka i nauka bez granic. Wolny Internet. Prawa człowieka.
Polacy zaczęli pilnie się uczyć, języków, uśmiechać się do przechodniów, globalizacji, wolnorynkowej ekonomii, liberalizmu, demokracji, emocji wyborczych (Kwaśniewski i jego kampanie wyborcze w wielkim stylu, niebieskie koszule dobrane zgodnie z emocjami wyborców), różnorodności partii politycznych, rozpadu Solidarności na wiele partii i frakcji. Normalności gdzie prawica i lewica polityczna grają swój marsz tryumfalny lub stają się zaciekłą opozycją. Pierwsze parady równości, dyskusja na temat praw homoseksualistów, świadomość różnorodności społecznej, pojawienie się alternatywnych form społecznych i kulturowych. Nieograniczone podróże i przepływy ludzi. Świadomość uwolniona. Studenci wyjeżdżający bez ograniczeń na zagraniczne uczelnie, stypendia, obcokrajowcy studiujący w Polsce, turyści odwiedzający nasz kraj, zagraniczne firmy budujące swoje filie.
Wprawdzie palono kukłę Balcerowicza – ale przecież sprzeciw obywatelski i niezadowolenie z reform wpisane są w demokrację. Wprawdzie pojawiła się Młodzież Wszechpolska, deklarująca skrajny nacjonalizm, ale w wolnym społeczeństwie różne powstają ugrupowania, nie z wszystkimi ideami możemy się zgadzać. Wprawdzie pojawiły się podziały partyjne i ostry język polityki, ale czy nie do tego dążyliśmy wcześniej, do tego realnego sporu politycznego, prawdziwej różnorodności myśli. Wprawdzie pojawiła się frustracja, bezrobocie, to jednak społeczeństwu udało się bez krwawych zamieszek, wojny wewnętrznej przejść najtrudniejszy okres: zmiany systemu. Gruba kreska Mazowieckiego oburzyła wielu ludzi; niechętnych do wybaczenia komunistom, lecz w tym symbolicznym geście był jakże ważny aspekt pojednania. Nikogo nie spotkał samosąd, choć pojawiły się legalne procesy (te jednak nie wszystkich usatysfakcjonowały).
2015 przyniósł zmianę. Najpierw polityczną, wpisaną w system demokratyczny. Określona partia dostała większość głosów i zaczęła budować rząd. Coś jednak zaczęło pękać. Sam język nienawiści, histeryczne oskarżanie każdego, kto nie myślał tak samo, kultywowanie „smoleńskiej religii”, niechęć do obcych. Wraz z wygraną „dobrej zmiany” zaczęły pojawiać się dziwne słowa i czyny tak obce dla demokratycznego społeczeństwa. Oskarżenia o wyprzedawania polskiej ziemi (a co wróciły nam nagle zabory, że trzeba było budować po osiemdziesiątym dziewiątym placówki?), o brak miłości ojczyzny (wpuszczenie uchodźców miałoby coś zmienić? Pomoc drugiemu człowiekowi ma przekreślać szacunek do własnej tradycji?), walka o życie poczęte (a co z już istniejącym? Kobieta ma zostać inkubatorem bez praw do własnego życia?), niechęć do homoseksualistów i grup PGBT (to każdy jest heteroseksualny? A inni to choroba?), niechęć do ateistów i świeckiego państwa (a w historii naszego narodu nie było czasem wcześniej tolerancji?). Krzyże na każdym prawie skrzyżowaniu, pomniki upamiętniające katastrofę smoleńską, marsze narodowców, zawłaszczenie święta niepodległości przez skrajnych nacjonalistów. Do tego msze święte na Jasnej Górze dla fanatyków-narodowców gdzie flary, podniesione ramiona w geście faszystowskiego pozdrowienia, rasistowskie hasła na transparentach drwią z samej historii i doświadczenia II wojny światowej.
Mijający rok upłynął nam pod hasłem wstawania z kolan. Tylko pytanie kto z nich wstał i dlaczego. Wielu z nas po 1989 roku nie klęczało, ani w kościele, ani przed „obcym” najeźdźcą, tyranem, z mozołem budując własne życie. Okazuje się jednak, że byli tacy, którzy klęczeli. Tylko dlaczego? Z jakiego powodu? Za dużo wizyt w kościele? Za dużo przyklękania ze strachu? Z niepewności?
A może pomiędzy 89 a 2015 żyliśmy w Nibylandii, baśniowej krainie gdzie szanuje się demokrację, prawo, ciężką pracę, dorobek człowieka (nieważne czy finansowy czy naukowy, ciężka praca w każdej dziedzinie może przynieść spore efekty), elity (naukowe, artystyczne, społeczników działających na rzecz innych), drugiego człowieka (bo każdy jest ważny niezależnie od poglądów, religii, lub ateizmu, niezależnie czy urodził się jako Polak, czy obywatelstwo dostał). Żyjąc w Nibylandii zapomnieliśmy niestety o jednym ważnym szczególe: narodowych przywarach. Ponieważ prawo bardzo długo nie było nasze (a budowane było przez zaborców, przez reżimowe władze PRL-u), przestrzeganie prawa nie stało się cnotą, świętość konstytucji nie była najważniejsza. Zapomnieliśmy, że twarde reformy przejścia między gospodarką centralnego planowania a demokracją, kosztują również samych ludzi, a nie dla każdego transformacja jest możliwa. Lata PRL-owskiego ubezwłasnowolnienia oznaczały pojawienie się całego szeregu ludzi niezdolnych do przekwalifikowania czy mobilnego podejścia do pracy. W Nibylandii zapomnieliśmy, że nacjonalizm i ksenofobia nie przemijają wraz z założeniem, że po prostu można nauczyć się inności. Trzeba pracy całych pokoleń, by szacunek do innej religii czy innego koloru skóry, innej seksualności stał się normą. Zapomnieliśmy o strachu i niechęci, jakie od dawna tkwiły w naszym narodzie.
Z kolan powstali ci, którzy byli skazani na milczenie – skrajne ugrupowania, nienawidzący równoprawności społecznej, bojący się zmian i nowych możliwości jakie daje nam otwarty świat. W świecie demokracji, globalnych możliwości, dużo można, trzeba jednakże zachować otwarty umysł, trzeba nauczyć się negocjować, nierzadko z samym/samą sobą. W świecie otwartych granic trzeba nauczyć się szanować różnorodność. Zaakceptować, że nie tylko mamy procesję z okazji święta bożego ciała, ale również pojawi się parada równości, uliczny protest przeciwko przemocy domowej, trzeba zrozumieć, że tak jak ja mam prawo pocałować mojego ukochanego na spacerze, tak samo mają do tego prawo zakochani w sobie geje i lesbijki, że tak jak ja mam prawo do nie pójścia na mszę, ktoś inny ma prawo by na nią chodzić, czy iść do bóżnicy, czy do meczetu, lub po prostu wielbić swojego boga, jakikolwiek by nie był. W świecie wolności trzeba zrozumieć, że jedni chcą jechać na studia do Oxfordu, inni będą szukać pracy w Pradze, lub w Los Angeles, a jeszcze inni będą chcieli przyjechać do naszego kraju. W świecie wolności podejmuje się ryzyko, moje wybory kształtują moją karierę, lub jej brak, ale i trzeba mieć świadomość, że zwiększa się grupa osób wykluczonych, tych którzy nie odnajdą się na rynku pracy, nie będą mieli możliwości rozwoju, będą zablokowani społecznie i kulturowo. Dlatego potrzebny jest dialog, polityka społeczna wspierająca wykluczonych i zmarginalizowanych ludzi. Dlatego potrzebne jest wsparcie, organizacji, rządu, tak by bezdomni, ludzie którzy nie potrafią sobie poradzić mieli zapewnione przetrwanie, czy dostęp do edukacji, opieki medycznej.
Z kolan powstała niechęć. Niechęć do elit (mitycznie rozumianych, jako tych którzy trzymają władzę i są skorumpowani, co rozwija mit ukrytego spisku rządzącego światem). Z kolan powstał nacjonalizm, mylony z narodowym interesem czy miłością ojczyzny, ożyła niechęć do innego. Retoryka nienawiści niemalże codziennie stosowana przez rządzących podzieliła naród na gorszy sort i tych właściwych. A gorszy sort, to już nie obywatele, nie ludzie. Pojawienie się KODu, Czarnego Marszu, Wolnych Obywateli RP, staje się odpowiedzią na przemożną chęć zbudowania totalitaryzmu, przy wsparciu wszystkich tych, którzy nienawidzą różnorodności, inności, obcości, ale również ludzi odnoszących sukces. Dla wstających z kolan elita to zło. Pracowitość przynosząca sukcesy, chęć zmiany, działania, odrzucana jest jako zaburzenie porządku. Miałkość, bylejakość, brak starania, nienawiść, niechęć, zawiść, radość z faktu, że można dobrać się do tych, którym się powiodło zaczęło rządzić w naszym kraju. Dlatego pomimo demontażu państwa prawa, rozbicia Trybunału Konstytucyjnego, zniszczenia sądownictwa, wprowadzenia powoli dyktatury część obywateli czuje się szczęśliwa. To wszyscy Ci, którzy nie odnaleźli się w świecie wolności i demokracji, wystraszyli się odpowiedzialności za siebie i własne życie.
Miałam szczęście. Widziałam pierwsze plakaty nawołujące do wolnych wyborów po 1989 roku, widziałam wiele społecznych zmian i skorzystałam z wielu możliwości jakie dała nam demokracja. I tylko żal, że nasza Nibylandia, kraj bajkowy, gdzie nie dawano posłuchu rasistom i ludziom nienawidzącym demokracji trwał tak krótko, i tylko żal, że wróciła nienawiść. Rok 2018 będzie dla nas wielkim sprawdzianem: ilu prawników przetrwa i będzie trwało przy obronie konstytucji, ilu dziennikarzy pozostanie przy wolnych mediach, ilu nauczycieli będzie mówiło o Wałęsie a nie o Bolku, ilu z nas będzie działać? Czy demokracja to był tylko sen?