Operowo, ale bez śpiewu

  Wrocław pokrył się całkiem grubą warstwą śniegu. Miasto wygląda uroczo, zwłaszcza jego liczne parki i skwery mienią się w bieli i czerni kontrastujących na gałęziach barw. Niektórzy wrocławianie już zapewne przestali wierzyć, że ujrzą kiedyś zimowy Wrocław, tymczasem pogoda jest jak sprzed paru dekad. A w usypiającej, zimowej bieli muzyka brzmi szczególnie, dodając nam energii i zapewniając niezwykłymi wzorami wszechogarniającą biel świata.

   Narodowe Forum Muzyki zatem nie próżnuje. W piątek (19.01.24) byłem na dwóch wydarzeniach, z których jedno było koncertem, drugie zaś wykładem. W NFM toczą się różne debaty i wykłady dostępne dla publiczności a poświęcone zazwyczaj muzyce i jej wykonawcom. Tym razem było trochę inaczej. Wykład Muzyka i teatr antyczny przedstawił prof. dr. hab. Mirosław Kocur. Bardzo cenię tego naukowca, choć dla niektórych jego niecodzienny styl wykładania może być zaskakujący. Nie trzeba jednak być słuchaczem profesora Kocura, można być jego czytelnikiem. Ja osobiście bardzo cenię jego wykład w formie pasjonującej, perfomatywnej gawędy, nie bojącej się odchodzić od specjalnych uniwersyteckich slangów, odwołującej się do codziennych doświadczeń i codziennych rozmów. Książki profesora Kocura to dzieła przełomowe, pobudzające do odkrywania świata teatru starożytnego i przynależnego do rozmaitych, bardzo teatralnych cywilizacji, takich jak zwłaszcza wywodząca się z Królestwa Majapahit cywilizacja balijska, czy wielowarstwowa cywilizacja Indii. Ale są też oczywiście bardziej pierwotne tropy w badaniach Kocura, takie jak Papua-Nowa Gwinea. A zatem Bali, Indie, Starożytna Grecja i znakomity, olśniewająco odkrywczy Starożytny Rzym! Ciężko znaleźć znając wszystkie języki publikacji uniwersyteckich równie świeże i wnikliwe spojrzenie na teatr, ciężko znaleźć drugiego uczonego, który tak dobrze rozumie rolę tańca i muzyki w teatrze.

Nie mogłem nie poprosić ChatGPT o zilustrowanie tej recenzji. Jak inteligentne algorytmy wyobrażają sobie teatr antyczny? To fascynujące…

Można powiedzieć, że ja też, na bardziej kameralną sprawę, badam te zagadnienia. Przypomina mi się moja niedawna rozmowa z profesorem Kocurem na temat teatru balijskiego, gdzie dotarł do bardzo intrygującej, chtonicznej warstwy przedstawień, z pewnością nieznanej turystom. Już któryś raz próbowałem przemierzając z Kają na skuterze całą wyspę wzdłuż i wszerz dotrzeć do tych nieco niepokojących teatralnych skarbów. Z pewnością nam się uda, choć wymaga to czasu i wytrwałości. Jednak, pomimo tego, że z tak pojętą tematyką teatralną, poszukującą korzeni tej sztuki (które ciężko było przerosnąć późniejszym twórcom) stykam się na co dzień, wykład Kocura, choć przystępny dla zwykłego zjadacza chleba i dla mnie, jak zwykle, był w „punktach kulminacyjnych” odkrywczy. Wielkie brawa dla NFM za zaproszenie tak znakomitego uczonego i jak zwykle czapki z głów dla profesora Kocura za jego badawczą opowieść. Kocur jest współczesnym homerem albo griotem, tkaczem opowieści, tyle że naukowych, ale podobnie jak w przypadku Grecji Archaicznej czy Mali pchającym cywilizację do przodu. Publiczność to docenia i na wystąpienia prof. Kocura przychodzi tłumnie!

Ciekaw jestem, jak licznie zgromadzonym spodobały się fragmenty rekonstrukcji muzyki antycznej Grecji? Mam nadzieję, że część osób będzie teraz polować na nieliczne takie nagrania i zainspiruje najbardziej szalonych muzyków spod sztandaru „muzyki historycznie poinformowanej” do dalszych i jeszcze bardziej śmiałych starań. Może nawet pojawią się aktorzy, którzy zechcą spróbować zagrać Antygonę czy Żaby w maskach, z opartą na starożytnych skalach i ekspresji muzyką i śpiewem, nie bojąc się, że prawdziwe katharsis jest czymś niemodnym… Nie napiszę jednak, co odkryłem z wykładu prof. Kocura. To tajemnica, aby ją zdobyć, trzeba go posłuchać, a wcześniej nauczyć się rozumieć pewne tematy, z rodzaju takich, dla których wspinamy się skuterami po wulkanicznych stokach Indonezji.

Drugie wydarzenie w ten zimowy piątek było bardziej typowe. Usłyszeliśmy koncert w wykonaniu Wrocławskich Filharmoników, którym dyrygował znany dobrze polskim melomanom Bassem Akiki. Zarówno dyrygent, jak i orkiestra byli w świetnej formie. Czarowali nas wielobarwną, dokładną frazą, piękną wielkoskalową dynamiką, brakowało może mikrodynamiki detali, ale było świetnie. Słychać, że wrocławska orkiestra po latach współpracy z Giancarlo Guerrero stała się jednym z lepszych zespołów w Europie, zaś z nowym szefem artystycznym Christophem Eschenbachem wespnie się na sam szczyt, może nawet obok wiedeńczyków czy berlińczyków. Nie wierzycie? Jeśli nie, to zapewne dlatego, że nie słyszeliście ich wspólnego koncertu. Eschenbach też nie od urodzenia był tak znakomitym dyrygentem. Ale byłem, słyszałem i marzyłem tylko o tym, aby Wrocławscy Filharmonicy dostali takiego szefa artystycznego. I dostali!

Wróćmy jednak do piątkowego koncertu. Usłyszeliśmy na nim trzy fragmenty oper, układające się w następujące ogniwa programu:

R. Strauss, Dance of the Seven Veils z opery Salome op. 54

H. Berlioz, Dance of the Will-o’-the-Wisps; Dance of the Sylphs; Rákóczy March z Potępienia Fausta op. 24

G. Bizet Carmen – suity I i II

Opera „Salome” Straussa jest prawdziwym arcydziełem, a jej wielkość tym przyjemniej się docenia po wykładzie profesora Kocura. Żałuję, że Ryszard Strauss nie skomponował więcej arcydzieł w stylu „Salome” i „Elektry”. Osobie powierzchownej mogą się one wydać dekadencko – ekspresjonistycznymi ciemnymi kwiatami fin de siècle. Gdy jednak wnikniemy w to mocniej, w „Salome” dostrzeżemy genialnie przedstawiony konflikt mocy dionizyjskich (ciało, zmysły, ziemia) z mocami apollińskimi (niebo, duchowość, abstrakcja). „Salome” nie jest tylko złą, zepsutą, perwersyjną młodą femme fatale, ale niejako misjonarką tego co wypływa z upojenia, erotyzmu i przywiązania do tego co ziemskie, istniejące i obiektywne. Jest to bohaterka tragiczna, nie zaś tylko manieryczna postać kobieca mająca szokować przebodźcowanych smakoszy sztuki. Strauss ewidentnie przeniósł tu w jeszcze doskonalszy wymiar znakomity, poetycki dramat Wilde’a. Wrocławskim Filharmonikom z Bassemem Akiki dobrze udało się oddać „Taniec siedmiu zasłon”, w którym Salome obnaża się przed Herodem aby zdobyć głowę Johannana, którego pocałunku nie może zdobyć w inny sposób. W muzyce łączą się wątki opowieści, jej motywy przewodnie. Jest ona jak swoista echosonda, pokazująca cały obszar dramatu. Jednocześnie kolejne zasłony opadają, chtoniczna ekspresja narasta, staje się gęsta, duszna, nieznośna i piękna. Zapewne na coś takiego polujemy na Bali, choć mam nadzieję, że obejdzie się bez ofiar z ludzi.

Berlioza uwielbiam i boleję nad nie dość dużą obecnością jego muzyki w życiu koncertowym. Barwność Wrocławskich Filharmoników przysłużyła się oczywiście instrumentalnym fragmentom „Potępienia Fausta”. Wreszcie Bizet i jego dwie suity z opery Carmen. Wspaniałe melodie, niecodzienna wyobraźnia brzmieniowa i nasza wiedza o tym, że początkowo ludzie nie docenili jednego z największych operowych przebojów wszechczasów. Podobny los przez jakiś czas spotykał „Traviatę” Verdiego. Poszło oczywiście o kobiece bohaterki, zbyt podobne do zwykłych kobiet z nizin, lub kobiet „upadłych”. Nawet najwspanialsza muzyka nie mogła pozwolić ich poznawać na spokojnie osobom nawykłym do postaci z mitów i historii. W tym sensie dopiero Bizet i Verdi zaczęli odgarniać operowe sosy, które z nieznanych bliżej przyczyn nastały po wielkich Monteverdim i Cavallim, którzy przecież nie bali się realizmu w operze. Wrocławscy Filharmonicy zagrali melodie z Carmen porywająco, z ogromną ekspresją i wspaniałym rysunkiem barw i melodii. Tu pojawiły się też delikatne smaczki i niuanse, których pewien niedostatek był jedyną drobną wadą wykonań poprzednich utworów.

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *