Zanim poszedłem na koncert organowy Hanny Dys we wrocławskim NFM (18.12.2024) postanowiłem sobie posłuchać mojego nabytku z niewielkiego i nie położonego centralnie record store w Londynie. Udało mi się tam nabyć dwupłytowy komplet dzieł wszystkich Elgara, które brytyjski romantyk dedykował organom. Na organach katedry w Worcester grają Donald Hunt i Christopher Robinson. Grają świetnie, Elgar jak zazwyczaj wspaniały. Płyty LP w ogóle nie trzeszczą, widać ktoś kilkadziesiąt lat temu dał je na półkę i o nich zapomniał. Wytwórnia RCA, brytyjskie tłoczenie. Czego chcieć więcej? No cóż, jest dziś moda, aby odrzucać cyfrowe brzmienie na rzecz analogu. Sądzę jednak, że ta moda jest budowana przez zwolenników popu i rocka, może też jazzu. Nic tak nie pomaga organom jak technika cyfrowa. Znacząco większa dynamika, znacząco większy odstęp kanałów stereo, które w przypadku LP są niemal monofoniczne (a niskie tony po prostu są monofoniczne). Jestem przekonany, że nawet w miarę przyzwoite MP3 brzmi lepiej od winylu z muzyką organową. Cóż, może to dlatego, że nie mam wkładki za dziesiątki tysięcy złotych, a dużo tańszą Otrofon OM10? Sądząc jednak po znamionowych parametrach technicznych cyfry i winylu wydaje mi się, że nie da się oszukać twardej rzeczywistości nawet kupując bardzo wyrafinowaną wkładkę. Muzyka organowa jest to właśnie taka chwila prawdy pokazująca, że renesans płyt LP w dużej mierze okłada się na sentymentach, wielkich okładkach, fizycznej namacalności (w CD jest mniej do macania) i być może cieplejszym brzmieniu i tak źle nagranej muzyki pop. W tym ostatnim wypadku cyfra lepiej wydobywa błędy realizatorów. Ale cóż, cieszę się, gdyż moje LP, które zbierały kurz, znów żyją i kręcą się na plincie gramofonu od czasu do czasu. No i można też kupić na wyjazdach klasykę za grosze (czy pensy), bo kolekcjonerstwo LP dotyczy tylko muzyki rozrywkowej.
Ale jeszcze lepiej niż na cyfrowych nagraniach jest słuchać muzyki organowej na żywo. Niby truizm, bo przecież generalnie lepiej słuchać muzyki na żywo. Ale pójdźcie choćby na recital lutniowy w dużej sali napakowanej publicznością i przekonacie się, że nie zawsze żywa muzyka jest lepsza od nagrań. Jeśli lubicie na przykład koncerty skrzypcowe i wiolonczelowe, przekonacie się natychmiast, że wasze ulubione płyty nie są nagrane realistycznie. Prawie zawsze skrzypce solowe są sztucznie wydobyte z dominującej orkiestry i musicie mieć naprawdę świetne miejsca (najlepiej tuż przy soliście), aby odebrać na sali koncertowej podobne wrażenia jakie oferuje wam dobre nagranie. Są jednak formy muzyczne, które bez trudu wygrywają z najlepszymi nawet nagraniami. Czyli po prostu muzyka orkiestrowa bez instrumentu solowego, bardzo często opera, jak i muzyka organowa. A może nawet zwłaszcza muzyka organowa. Wiąże się to z tym, że stacjonarne organy są przeważnie świetnie wpisane w miejsce, gdzie jest zbudowano (gdyż tak naprawdę organy to taka średniej wielkości kamieniczka złożona z piszczałek). Takim miejscem może być kościół (dla organów najlepiej, aby była to budowla barokowa, a i one wywodziły się z tej epoki) lub sala koncertowa. Zdarzają się też organy w dawnych halach (we wrocławskiej Hali Stulecia były kiedyś największe organy na świecie), czy galeriach handlowych (sławne filadelfijskie organy). W przypadku NFM mamy instrument dopasowany do (współ)stworzonej przez wybitnych specjalistów od akustyki Sali Głównej.
Hanna Dys, ze stron NFM
Koncert Hanny Dys miał taki oto program:
M. Surzyński Capriccio i Chant de Noël z cyklu Improwizacje op. 36
F. Nowowiejski Boże Narodzenie w prastarym Kościele Mariackim w Krakowie – fantazja op. 31 nr 3
E. Grieg Poranek i W grocie Króla Gór z I Suity „Peer Gynt” op. 46 (oprac. Ch. Eva)
K. Szymanowski Etiuda b-moll op. 4 nr 3 (oprac. A. Wightman)
G. Holst Mars, Wenus i Jupiter z suity Planety op. 32 (oprac. A. Wills)
Muszę przyznać, że ten program musiał podziałać jak lep na miłośnika muzyki organowej, którym też jestem (jestem przecież w stanie słuchać organów nawet z winyla!). Planety Holsta to znakomity utwór do transkrypcji organowych, aż dziwne, że kompozytor w ogóle myślał w tym wypadku o orkiestrze, a przecież był też Nowowiejski.
O pierwszym zaprezentowanym kompozytorze tak pisze książeczka programowa:
„Mieczysław Surzyński zapisał się na kartach historii jako najwybitniejszy przedstawiciel nurtu romantycznego w polskiej muzyce organowej. Na przestrzeni lat działał jako kompozytor, instrumentalista, doskonały improwizator, pedagog, a co więcej – organizator życia muzycznego, szczególnie w latach przedwojennych. Hanna Dys wykona dwa ogniwa z cyklu Improwizacje op. 36 pióra Surzyńskiego – niewielkich rozmiarów, skoczne, a zarazem niezwykle melodyjne Capriccio oraz liryczne w wyrazie Chant de Noël, w którego warstwę muzyczną Surzyński wplótł dźwięki staropolskiej kolędy Gdy się Chrystus rodzi.”
Mieczysław Surzyński urodził się 22 grudnia 1866 roku w Środzie Wielkopolskiej, a zmarł 11 września 1924 roku w Warszawie. Surzyński studiował grę na organach w konserwatoriach w Berlinie i Lipsku pod kierunkiem renomowanych nauczycieli, takich jak Otto Dienel, Ludwik Bussler i Robert Radecki. W związku z tym łatwo odnaleźć w jego muzyce nawiązania do idiomu muzyki organowej Liszta, który uważam za bardzo cenny dla muzyki organowej. Po studiach kompozytor przeniósł się do Poznania, gdzie od 1890 roku pełnił funkcję dyrektora artystycznego i dyrektora orkiestry Towarzystwa Muzycznego. Był również organistą w katedrze poznańskiej oraz dyrygentem chórów w różnych miastach, takich jak Lipawa, Sankt Petersburg, Saratów i Kijów.
Jednym z jego najważniejszych dzieł jest „Improwizacje na temat polskiej pieśni kościelnej 'Święty Boże'” (Op. 38). Wśród innych ważnych utworów można wymienić na przykład te: „Menuetto et Mazurka” (Op. 2, nr 2), „Msza Es-dur” (Op. 15), „Sonata organowa” (Op. 34), „Nocturnes” (Op. 3), „Hymn” (Op. 31).
Muzyka Surzyńskiego w wykonaniu Hanny Dys okazała się być wielobarwna i niezwykle ciekawa. Organista świetnie połączyła charakterystyczne dla kompozytora nawiązania do polskich pieśni ludowych i sakralnych z rozwiniętym stylem organowym mającym swoje lipskie i berlińskie korzenie. Był to znakomity początek koncertu.
Hanna Dys jest obecnie profesorem AM na Wydziale Instrumentalnym gdańskiej Akademii Muzycznej. Jest ona absolwentką tejże gdańskiej Akademii Muzycznej w klasie organów legendarnego Prof. Romana Peruckiego oraz Hochschule für Musik und Theater w Hamburgu w klasie organów Prof. Wolfganga Zerera, gdzie otrzymała dyplom z wyróżnieniem. Swoje umiejętności doskonaliła na kursach mistrzowskich m. in. u profesorów: J. Laukvika, O. Latry, D. Rotha, K. Bine Bryndorf, L. Ghielmi. W swojej działalności koncertowej propaguje polską muzykę organową, m. in. nagrała w ramach przewodu habilitacyjnego płytę monograficzną z dziełami Mieczysława Surzyńskiego, a z jej doświadczeń mogliśmy cieszyć się teraz we Wrocławiu. Hanna Dys, obok wielu innych przedsięwzięć brała udział w projekcie nagrania wszystkich Symfonii organowych Feliksa Nowowiejskiego oraz Daniela Magnusa Gronaua.
No i właśnie Nowowiejski był kolejnym kompozytorem zaprezentowanym na koncercie w NFM. Usłyszeliśmy Boże Narodzenie w prastarym Kościele Mariackim w Krakowie – fantazję op. 31 nr 3, wspaniały i ekspresyjny utwór, pełen tak charakterystycznej dla Nowowiejskiego meandrycznej narracji. Artysta świetnie oddała fantazyjne linie melodyczne muzyki Nowowiejskiego, jak i jej monumentalizm. Utwór ten powstał w czasie wojny, w 1915 roku. Stąd być może jego szczególnie dramatyczny charakter. Szczególny nastrój utworu zbudowany został na nawiązaniach tematycznych do bardzo barokowej kolędy „Wśród nocnej ciszy”, sprzyjającej budowaniu ekspresji.
Kolejne utwory zaprezentowane na koncercie były to transkrypcje. A więc Grieg, melodyjny, wyrazisty i nie mniej niż w orkiestrowym oryginale tajemniczy. Szymanowski, bardzo ekstatyczny i Skriabinowski, ale też bez wychodzenia poza ramy muzycznego smaku, co świetnie organistce wyszło. I wreszcie Holst.
Marzą mi się utwory zainspirowane współczesnym, naukowym obrazem wszechświata. To naprawdę bardzo inspirujące. Jednak Gustav Holst poszedł w swoich Planetach w inną stronę. W końcu pisał też wiele utworów zainspirowanych filozofią i religią Indii, w tym znakomite „Hymny z Rigwedy”. A hinduiści mają obsesję na punkcie astrologii. Ona decyduje o udanych związkach małżeńskich, które z kolei są w zasadzie centralnym punktem tej wciąż kastowej religii, jak i najważniejszym momentem wielu, niekiedy wybitnych, filmów indyjskich. A więc i Holst, podobnie jak twórcy wed, tworząc swoje Planety, był bardziej astrologiem niż muzycznym astronomem. Jednak jego wizje Marsa, Wenus i Jupitera są na tyle sugestywne, że bez trudu zapominamy o przypisanych tym ciałom niebieskim przez astrologów charakterach i widzimy majestatyczną bryłę pokrytego barwnymi chmurami Jowisza, jasną i spieczoną słońcem Wenus i wreszcie czerwonego, pustynnego Marsa. Muzyka Holsta, prawie zawsze intrygująca, jest bardzo niedoceniana. Planety są symfonicznym przebojem wszechczasów, jednak wszystkie inne dzieła są niemal zapomniane. Bardzo niesłusznie, gdyż wiele z nich nie odbiega efektownością i jakością artystyczną od Planet. A Planety? Cóż, to wspaniała mikstura barw i nastrojów, zawierająca w sobie niepowtarzalne orkiestrowe efekty i faktury. Przełożona na organy ma szczęście niewiele tracić, a zyskuje jeszcze większą tajemniczość i jakby kosmiczne osamotnienie. Hanna Dys doskonale przeniosła nas w ten kosmiczny wymiar i wyszliśmy z NFM zadumani. Był też świetny bis, ale tak się zadumałem Planetami, że zapomniałem o tej jakże znanej i uroczej melodii.