Polska mantra codzienna

Jedną z technik utrzymywania dobrego samopoczucia jest w Polsce „mantryzm”,  czyli powtarzanie haseł i sloganów, które niekoniecznie muszą być prawdziwe (zazwyczaj nie są). I tak jedną z bardziej popularnych mantr jest „to się zmienia”. Mantra „to się zmienia” ma za zadanie utrzymywanie przekonania o słuszności kierunku rozwoju kraju, i co najważniejsze, bez udziału jej mieszkańców. Po prostu system sam zmieni ludzi, wystarczy siedzieć i czekać.

Niestety, obserwując rozwój współczesnego kapitalizmu w innych krajach trudno zaobserwować coś, co mogłoby potwierdzać słuszność owego „mantryzmu”, a wnioski które można wysnuć są dokładnie przeciwne. Wszędzie tam, gdzie normy pożycia społecznego znajdują się na wysokim poziomie i są odpowiednio chronione prawnie, uzyskany efekt jest rezultatem długiej i wytężonej pracy całego społeczeństwa. Tam, gdzie takiej inicjatywy zabrakło system szybko odsłonił swoje wady ze szkodą dla lokalnej społeczności, na której przysiadł. Można wręcz zaobserwować tendencję, że czym bardziej gnuśna okazała się lokalna społeczność tym bardziej aspołeczną formę system przybrał.

W Polsce „zmienia się” na lepsze jak również na gorsze. Na przykład poziom drogowego bandytyzmu urósł już do takich rozmiarów, że co piąta ofiara wypadku drogowego w Europie ginie właśnie w Polsce. Z wielu środowisk płyną sygnały, że rynek na ich usługi kurczy się zamiast się rozwijać. Struktura profesjonalizmu zatrzymała się na etapie początkowego rozwoju. Polska cierpi na nadmiar niedouczonych ekspertów z różnych dziedzin, których kwalifikacji nikt nie potrafi zweryfikować. Najpewniejszą drogą kariery pozostaje wciąż tzw. „układ” a nie umiejętności poparte doświadczeniem.

Klincz kulturowy, który nie pozwala polskiej duszy na swobodny rozwój wywodzi się ze strachu przed światem i mylnie pojmowanym patriotyzmem. Polska dusza nie może zrozumieć, dlaczego w kraju notorycznie marnowane są talenty, ale jednocześnie chętnie korzysta z sieci kontaktów, które pozwalają jej na zajmowanie nienależnych stanowisk. Ponieważ taki system sitwokracji nie jest w stanie stworzyć środowiska, gdzie kreatywność i profesjonalizm są doceniane, stąd osiągnięcia w skali globalnej są mizerne. To zaś prowadzi do frustracji, którą leczy się „miejscowo”. Każda najmniejsza wzmianka w trzecioligowym portalu z udziałem bohaterów o nazwiskach mogących mieć jakiekolwiek powiązania z Polską, choćby sprzed 200 lat skutkuje nagłówkami w stylu „Polak zrobił to czy tamto”. Nieważne, że „Polak” od wielu pokoleń ani po polsku nie mówi ani też nie wykazuje Polską żadnego zainteresowania. „Polak” jest i kropka. Naładowany takimi wiadomościami „prawdziwy, rdzenny Polak” wyjeżdża z kraju i przeżywa szok. Bo wystarczy minąć linię granicy, aby przekonać się, że o znakomitej większości tych polskich„osiągnięć” nikt nic nie wie a te, które akurat są znane, często chwały nie przynoszą a wręcz odwrotnie.

Gdyby „Independence” lub „Washington Post” rozpoczynał swoje wiadomości od uporczywego podkreślania przynależności narodowej bohaterów swych publikacji prawdopodobnie odebrane by to zostało jako przejaw patologii. W świecie zglobalizowanym istotne jest osiągnięcie a nie przynależność etniczna. Dlatego społeczeństwa, które długotrwałą systematyczną pracą osiągnęły wiele nie mają potrzeby na każdym kroku podkreślania, że nie są gorsze. Co innego te, w których system sitw skutecznie blokuje ich rozwój. Te potrafią leczyć swoje kompleksy wszelkimi dostępnymi środkami, włącznie z tymi, które lokują je na granicy śmieszności.

O autorze wpisu:

13 Odpowiedź na “Polska mantra codzienna”

  1. Tekst #1537 o tym jaka ta Polska i ci Polacy są beznadziejni.
    Trafny nie mniej i nie bardziej od poprzednich, ale jak zwykle bez śladu konstruktywnej propozycji, jak można by to wszystko zmienić.
    .
    Ten zasadniczy brak sprawia, że autorów takich tekstów (zwłaszcza tych z emigracji) postrzegam trochę tak, jak tego Murzyna ze starego kawału: „od dwóch godzin jestem biały, a już mnie te czarnuchy wk….wiają”.
    .
    Słusznie zauważył ostatnio pewien publicysta: gdy Anglicy zaczynali budowę metra w Londynie, to Polacy mieli powstanie styczniowe. Czasami warto oceniać nie tylko na podstawie tego, gdzie ktoś doszedł, ale też na podstawie tego, skąd wyszedł.

    1. @Tomek. Nie jest i nie będzie dla mnie partnerem do dyskusji człowiek, który: 1. nie potrafi (albo mu się nie chce) „wygooglać” informacji a wydaje opinie („angielski Holendrów nie powala…”) 2. nie opanował żadnej innej komunikacji (jak sam twierdzi, ma kłopoty z gramatyką) a jednocześnie a w kwestii dyskusji międzykulturowej przytacza prymitywne dowcipy rodem z onetowych forum dla ociężałych umysłowo. 3. zamiast atakować argumenty atakuje ad personam. Nie chodzi tutaj nawet o niewątpliwe chamstwo takiej wypowiedzi ale pokazuje dobitnie arogancki stosunek autora do wiedzy jako takiej.

      1. 1. Na czym polegało nieporozumienie w kwestii angielszczyzny Holendrów to sobie już starannie wyjaśniliśmy, więc to jest niepoważne, że pan ni z tego, ni z owego wywleka ten nieistotny drobiazg.
        2. Po napisaniu artykułu napisanego w (delikatnie mówiąc) poniżającym tonie wobec Polaków z Polski powinien pan z większa dzielnością znieść drobny przytyk pod adresem Polaków spoza Polski (kto ma twardy język, ten powinien mieć twardą skórę)
        3. Mój zarzut wobec pańskiego tekstu jest bardzo merytoryczny i prawdziwy: brak konstruktywnych propozycji.
        No i wtórność wobec masy identycznych tekstów powstałych w ostatnich kilkunastu latach.
        .
        P.S. Przytoczony przeze mnie dowcip ma swoją psychologiczną głębię. Łatwo ją dostrzec tylko trzeba wyrwać się ze schematów narzucanych przez poprawność polityczną.
        W nim nie chodzi o Murzyna. W nim chodzi o nas wszystkich.

        1. 1. Każdemu się zdarza, ale jeżeli zdarza się to ponownie to może to pokazywać podejście autora do wiedzy „najpierw mówię, a potem dopiero się uczę”.
          2. Atak ad personam, który całe moje doświadczenie wielokulturowe pochłaniające większość mojego życia wrzuca na śmietnik głupawym dowcipem nie jest drobnym przytykiem. A to, że się Panu ten (rasistowski zreztą) dowcip podoba dowodzi, że tyle samo Pan wie o asymilacji kulturowej co o możliwościach językowych jak w pkt. 1 Utrzymując Pana ton powinienem teraz odpowiedzieć jakimś dowcipem o polaczkach, ale to byłby atak ad personam i koniec komunikacji.
          3. Proszę zauważyć, że nie mam obowiązku przedstawiać żadnych rozwiązań. Opisuję swoje spostrzeżenia i mechanizmy które zaobserwowałem. Jeżeli któreś są nieprawdziwe, proszę je wyszczególnić. Zupełnie na marginesie – jak leczyć chorego, który kiedy słyszy diagnozę to się obraża albo atakuje personalnie lekarza ? Przez wiele lat mówiłem, że reforma edukacji nie może czekać. Ale ponieważ mówię to ja, więc słyszę że „polska edukacja jest lepsza od amerykańskiej” i to jest koniec rozmowy. Zupełnie jak w pańskim durnym dowcipie.
          4. To jest Racjonalista.TV a nie kółko sympatyków ludowych mądrości internetowych. Walczymy na argumenty a nie atakujemy autorów. Dlatego proszę internetowe madrości w stylu „kto ma twardy język, ten powinien mieć twardą skórę” nie implementować tutaj, bo to tylko obniży jakość komunikacji.

          P.S. Pana dowcip ma dla Pana ma psychologiczną głębię. Dla kogoś kto ma więcej wiedzy o asymilacji kulturowej jest on najzwyczajniej głupi. Zamiata on mnóstwo wiedzy na śmietnik po to, zeby prostaczkowie poczuli się lepiej.

        2. 1. To nieporozumienie zostało wyjaśnione. Wracanie do tego jest niepoważne. Nie zdarzyło się ponownie.
          2. Ja też mam wieloletnie doświadczenie kontaktów z polskimi emigrantami i niestety jakieś 3/4 z nich charakteryzuje mniej lub bardziej nieznośna wyższość nad rodakami w kraju. I to zarówno tych antyklerykalnych („bo tam w Polsce to katolski zaścianek”), jak tych ultra narodowych i katolickich („bo tam w Polsce to skansen PRL).
          Jest to najwidoczniej jedna z technik utrzymywania dobrego samopoczucia na emigracji. Taka mantra.
          🙂
          Kawał, który pana tak ubódł jest faktycznie bardzo złośliwą, ale całkiem trafną satyrą na te osoby.
          3. Oczywiście nie ma pan obowiązku przedstawiać żadnych rozwiązań, ale szkoda że nie zrobił pan tego w ramach wolontariatu. Pro publico bono.
          Pana tekst wyróżniłby się na tle dziesiątek mu podobnych, gdyby jakieś zawierał, a tak…
          4. Mądrość „kto ma twardy język, ten powinien mieć twardą skórę” to akurat życiowe motto powtarzane często przez najpłodniejszego z redaktorów racjonalista.tv. – P.Napieralskiego.

          1. @Tomek. Kawał wcale mnie nie dotknął tylko zasmucił. Bo okazało się że nawet tutaj można trafić na zwykłe, kulturowe podwóro. To taki sam dowcip jak o głupich polaczkach-pijaczkach, który wrzuca do jednego worka wszystkich Polaków, łącznie z tymi, których należy cenić. Ponieważ nie jest Pan jednak w stanie tego dostrzec (a nawet słychać zadowolenie) nie jestem dalej zainteresowany tą komunikacją.

          2. To zadziwiający brak zdolności abstrahowania….
            Przecież ten dowcip nie jest o żadnym Murzynie.
            To kawał potencjalnie o każdym z nas – o tym, że zapomniał wół, jak cielęciem był
            .
            To przysłowie nie jest o wole – chyba nie muszę tego dodawać?

          3. Panie Tomku – wielu ludzi zmienia swoją narodowość, lub chce zmienić. Wielu ludzi nie zmienia jej, ale jest wobec niej krytycznymi. Mieszkanie w innym miejscu sprawia, iż patrzą oni z zewnątrz na swoje ojczyzny. Nie jesteśmy skazani na bycie dumnym Polakiem lub dumnym Francuzem. Możemy być krytycznymi Polakami lub Francuzami, albo w ogóle szukać innej narodowej tożsamości. Są też tacy, którzy są zaangażowanymi kosmopolitami, lub pozbywają się jakiejkolwiek przynależności państwowej. To ostatnie jest trudne, ale są tacy ludzie.

          4. A niech sobie każdy zmienia narodowość, obywatelstwo, miejsce zamieszkania…
            Jako protestant wychowany w ateistycznej rodzinie mam do „prawdziwej polskości” stosunek obojętny.
            Jednak gdy czytam wypowiedzi ludzi, którzy musieli wyjechać za granicę, by stamtąd dostrzec, że w Polsce jest np. „bandytyzm na drogach”, to rodzi się we mnie podejrzenie (a w przypadku paru znajomych na emigracji po prostu wiem, że tak jest), że osoby takie mieszkając wcześniej w ojczyźnie sami byli niezłymi rozrabiakami na drogach i ulicach.
            Bo gdyby nimi nie byli i gdyby przestrzegali cywilizowanych standardów jazdy, to dostrzegliby ten bandytyzm przed opuszczeniem kraju. I nie potrzebowaliby się powoływać na „doświadczenie wielokulturowe”.
            Do tego wystarczy zdrowy rozsądek i zwyczajna kindersztuba, a nie bywanie za granicą.
            .
            Dla mnie taka sto pięćdziesiąta ósma diagnoza stawiana bez jakiejkolwiek propozycji sensownej terapii już nie ma większej wartości.
            Zwłaszcza, gdy nosi znamiona pewnej emocjonalności i braku obiektywizmu, skoro autor twierdzi np., że „poziom drogowego bandytyzmu urósł”, podczas gdy wskaźnik śmiertelnych wypadków drogowych, który przywoływał, obiektywnie maleje (grubo ponad dwa razy w ciągu 25 lat).
            Co więcej: wskaźnik ten jest w Polsce (10.9 na 100 tys.) nieco niższy niż w …Stanach Zjednoczonych (11.6).

  2. Nie mozna winic Polakow ze wylapuja informacje o Polakach. Tak przeciez dziala Europa, tak dziala rynek. Ludzie chca czytac o swoich, o swoich „sukcesach” a nie innych, bo malo ludzi kupi gazete ze jakas amerykanska druzyna zdobyla X punktow w meczu z Y. Bo kogo to obchodzi. Zreszta tak samo dziala USA, informacji na temat Europy malo, wszystko sie kreci wobec wlasnego nosa.
    Nie wiem co ma pan na mysli mowiac o bandytyzmie na drogach. Problem kultury jazdy to raczej problem umyslowy (np. jazda po alkoholu, brawura = bezmyslnosc kierowcow). Ostatnio wprowadzono maly postep, zwiekszono kary za jazde po alkoholu, zabieranie prawa jazdy, czyli maly postep jest. A wynalazek zeby zamknac drzwi samochodu od srodka to akurat amerykanski pomysl, aby amerykanski bandyta mial trudniej sie dobrac do kierowcy.
    Kazdy narod ma swoje mantry, system sam z siebie tez moze wplywac na ludzi. I negatywnie i pozytywnie.
    Porownywanie USA i Polski jest bez sensu, bo USA z definicji kraj wielonarodowy i tam sie pielegnuje „Amerykanina” jako przedstawiciela calego narodu a nie probuje jawnie forsowac jakas grupe etniczna.
    Europa z definicji to kontynent panstw etnicznych, i dopiero ostatnie lata, latwosc emigracji powoduje ze zaczynamy sie mieszac.
    Ja bym wyrzucil to „Chris”, przynajmniej dla polskiego czytelnika, bo to sie kojarzy z niejakim „Richardem”.

      1. Ale szanowny Pan delikutaśny. To tylko opinia na temat jak Polacy sie przedstawiają. Ja rozumiem, ze to Chris to w I kolejnosci dla Amerykanow, a w II zeby nadac „international touch”, ale w Polsce, na polskim portalu, brzmi to pretensjonalnie. Ja tylko uczciwie mowie jak to jest odbierane.
        Jesli ktos uwaza, ze dowcipne uwagi na temat imiona to szczyt hamstwa to albo malo przezyl w zyciu, albo jest super-delikutaśny. To jest ta sama mentalnosc co sie obraza za to, ze Jesus jest zafrasowany.
        Imion i nazwisk sie faktycznie nie dyskutuje, bo to nie nasza wina ze ktos dal nam imie Zdzislaw, czy
        Mszczyglod. Mozna oczywiscie byc supertaktownym, ale mozna to tez potraktowac jako mala dyskusje na temat imion. W USA jest popularne dyskutowanie wplyw imiona na to jak ludzie nas sobie wyobrazaja. Andrew, Chris brzmi solidnie ale Shariqua, Uniqee mowi, ze prawdopodobnie cos nie tak (u rodzicow).
        Ale w jednym racja, nazwanie kogos „polack” jest w UK, US uwazane za wysoce obrazliwe.
        Wielu Polakow (z rasistowskim zacięciem) nie zdaje z tego sobie sprawy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

13 + 13 =