Po znakomitym występie organisty Karola Mossakowskiego w ramach Kina organowego NFM postanowiłem w końcu napisać słów kilka o płycie, którą otrzymałem do recenzji jakiś czas temu, a która tak dobrze zrosła się z moją domową płytoteką, że za każdym razem, gdy sięgałem po nią do recenzji, puszczałem ją na gramofonie cyfrowym i zamiast pisać po prostu słuchałem. Winne mojemu lenistwu były nie tylko wyjątkowe umiejętności Karola Mossakowskiego, który stał się organistą rezydentem Radio France i tytularnym organmistrzem Saint-Sulpice w Paryżu, ale też bardzo atrakcyjny repertuar płyty złożony z dwóch dzieł – Koncertu g-moll na organy, orkiestrę smyczkową i kotły FP93 Francisa Poulenca oraz Symfonie concertante op.81 Josepha Jongena.
Płyta przenosi nas zatem do świata frankofońskich organów. Gdy spojrzymy na muzykę XX wieku, odkryjemy, być może z pewnym zaskoczeniem, że to właśnie Francuzi i Walonowie pozostali wierni temu monumentalnemu (przeważnie) instrumentowi. Gdy w powszechnym odczuciu XVIII wiek należy organowo raczej do Niemców (choć wspaniała sztuka francuskiego organowego baroku wspina się cierpliwie i stopniowo na miejsce obok Niemców równorzędne) to XX wiek jeśli chodzi o organy należy do Francuzów i Walonów. Piszę o francuskojęzycznych Walonach nieprzypadkowo, bowiem Joseph Jongen jest uznawany za drugiego po Césarze Francku belgijskiego kompozytora. Co ciekawe obaj panowie należeli do tej samej epoki, czyli do późnego romantyzmu zwiastującego pewne elementy impresjonizmu, symbolizmu czy też modernizmu. O wliczeniu przeze mnie Jongena do żywiołu walońskiego a nie flamandzkiego zadecydował list gratulacyjny jego przyjaciela, belgijskiego skrzypka i kompozytora Eugène’a Ysaÿe napisany w duchu „między nami Walonami”.
Oba prezentowane utwory zostały napisane dla zupełnie różnych organistów, różnych organów i różnych wnętrz, co obszernie omawia esej Renauda Macharta zawarty w książeczce płyty. Koncert u Poulenca zamówiła jedna z największych dam Paryża i mecenasek sztuki, sławna księżna de Polignac, wywodząca się z majętnego rodu Singerów. Posiadała ona pałacyk w 16 dzielnicy Paryża, a w nim wielką salę, w której zainstalowała organy na których lubiła grywać. Poprosiła zatem Poulenca o utwór prosty. Kompozytor zrozumiał to po swojemu i stworzył arcydzieło wspaniale kontrastujące partię organów z rozbudowaną orkiestrową. Nawet jeśli partia organów nie należy do najtrudniejszych na świecie, to pojawia się w tym dziele nowe wyzwanie, jakim jest dialogowanie ze skrzącą się, dynamiczną orkiestrą, a co za tym idzie, nawiązywanie do jej barw i ewokowanych przez nią przestrzeni. Mossakowski wywiązał się z tego zadania znakomicie, oferując brzmienie pełne energii i doskonale radząc sobie z eklektycznością nastrojów obecną w muzyce Poulenca, który nieco a la Mahler postanowił płynnie przechodzić od melodii lekkich, niemal jarmarcznych do potężnych Bachowsko – Wagnerowskich fraz. Mimo całego eklektyzmu, a może właśnie dzięki niemu wyszedł z tego wyjątkowo charakterystyczny i piękny utwór. Wrocławscy Filharmonicy pod dyrekcję Giancarlo Guerrero grają po amerykańsku, co w wypadku symfoniki jest wielkim komplementem. Ich dźwięk jest plastyczny, dynamiczny, precyzyjny i czysty. Ekspresja wynika ze wszystkich pięter instrumentacji, nie zaś z nagłych zrywów i wrzasków, jak to się zdarza wielu europejskim orkiestrom, a i naszej zdarzało się czasami wcześniej.
Z kolei Joseph Jongen pisał swoje dzieło dla organów znajdujących się w hallu domu handlowego Wanakera w Filadelfii. Zainstalowany tam instrument należał do największych na świecie, zaś na jego rozmiar wpłynęła wystawa światowa 1904 roku, która odbyła się w Saint Louis. W 1909 kupił je Rodman Wanaker i przeniósł do swojego domu handlowego w Filadelfii. Tam okazały się nie dość duże, więc biznesmen postanowił je powiększyć. Pomagał mu w tym wielki Marcel Dupré, którego muzykę organową wydał NFM jaką pierwszą ze swoich nowoorganowych płyt. Jeśli chcecie sprawdzić, czy głośniki niskotonowe w waszych kolumnach są rzeczywiście trwałe i dobrze przytwierdzone, powinniście puścić ten fonogram na średniej głośności. Jeśli wasze kolumny przeżyją ten eksperyment, będziecie delektować się wspaniałą muzyką.
W przeciwieństwie do Poulenca miał zatem Jongen do dyspozycji prawdziwego organowego tyranozaura i skwapliwie fakt ten wykorzystał, choć niestety nie miał szczęścia usłyszeć swojego dzieła na filadelfijskim instrumencie z uwagi na różne zbiegi okoliczności. Tym niemniej jego Symfonia koncertująca po pierwszym wykonaniu od razu stała się organowym przebojem i pozostaje nim do dziś, czego niestety nie można powiedzieć o wielu innych, nie mniej udanych dziełach belgijskiego twórcy. Jeśli jednak spodziewacie się po utworze Jongena niezłomnego monumentalizmu Dupré, to jednak nie musicie z góry rezerwować wizyty w warsztacie elektronicznym. Na Jongena spory wpływ miał także Debussy z jego impresjonizmem, jak i Ravel z jego rozmiłowaniem się w spokojnych pryzmatach barw orkiestry. W ten sposób monumentalizm dzieła Jongena jest nieco zatarty przez wybitny i wysmakowany koloryzm. Dla orkiestry i organisty stanowi to inne wyzwanie, z którego jednak wywiązali się znakomicie, jednocześnie utrzymując spójny charakter całej płyty, atrakcyjnej dodatkowo dzięki wyśmienitym zdjęciom Łukasza Rajcherta i Karola Sokołowskiego, z których jedno wylądowało na przepięknej okładce zaprojektowanej przez Miłosza Wierciocha. Płyta jest perełką pod każdym względem, nic tylko kupować i słuchać!