Koncert, który odbył się we wrocławskim NFM w piątek był wyjątkowo nostalgiczny. Żegnaliśmy nie tylko Mahlera w jego ostatniej, ukończonej IX Symfonii, ale także kierownika artystycznego Wrocławskich Filharmoników Giancarlo Guerrero. Amerykański dyrygent zmienił przez te kilka lat brzmienie orkiestry, uczynił je bardziej amerykańskim, co jest dobrą cechą, bowiem słynne są zespoły z Nowego Świata. Już wcześniej dobra orkiestra stała się bardziej precyzyjna, plastyczna i wyrafinowana. Jednocześnie zniknęły nieco europejskie, egzystencjalne meandry, co ściągnęło trochę krytycznych uwag europejskich autochtonów, z którymi dyskutowałem po koncertach. Mimo, że kadencję Maestra Guerrero rozbił na dwie części nieubłagany wirus, zespół odbył głośne tourne po USA, jak i nagrał trzy świetne płyty, zaś czwarta jest w drodze. Guerrero dostał na pożegnanie od Andrzeja Kosendiaka batutę z 1912 roku, z czasu premiery IX Symfonii, oraz uwieczniono go tablicą w alei sław, która od gmachu NFM zbliża się nieubłaganie do położonej kilkaset metrów dalej opery.
IX Symfonia uważana jest za koniec epoki romantyzmu i Mahlerowskie pożegnanie ze światem. Oba te tropy wydają się dość błędne. Po śmierci kompozytora muzyczny romantyzm miał się w najlepsze, zarówno Sibelius jak i Richard Strauss byli zresztą od samego początku bardziej romantyczni w swoim języku muzycznym niż Mahler. To samo dotyczy Elgara i wielu kompozytorów piszących jeszcze na długo po śmierci Mahlera. Zaś Mahler był chyba jednym z nielicznych przedstawicieli muzycznej sztuki secesji. Odnosząc się do sztuk plastycznych dostrzeżemy liczne podobieństwa – łączenie elementów o różnej naturze, swego rodzaju inkrustacje i kolaże. Do tego dochodzi niezwykła płynność wijących się linii w małej i wielkiej skali, zarówno motywów jak i głównych tematów, w czym Bohdan Pociej dopatrzył się swoistej metapolifonii stanowiącej zwieńczenie dążenia do muzycznej doskonałości całej muzyki klasycznej. Maestro Guerrero swoim wykonaniem nie zgodził się z polskim muzykologiem i filozofem, gdyż nie skupił się na budowaniu IX Symfonii na gigantycznej i powolnej pulsacji. Podkreślił raczej rozwój poszczególnych ogniw i muzycznych myśli, posługując się przy tym naprawdę magicznymi piano smyczków i cudownym brzmieniem sekcji dętej, zwłaszcza drewna. Orkiestra grała tak dobrze, że nie dziwiło wcale otwierające koncert wręczanie medali wielu z jej muzyków. Najpiękniej zostały wykonane dwa ostatnie ogniwa symfonii, gdzie rzeczywiście odczuliśmy zamieranie na jakichś niebiańskich wyżynach muzycznej abstrakcji. To był Mahler szlachetny i subtelny, subtelny po amerykańsku, bez fakturalnego rozbiegania, za to z doskonałą kontrolą barwową i dynamiczną.
To był bardzo udany koncert. Andrzej Kosendiak zapowiedział, że Giancarlo Guerrero będzie nas odwiedzać w przyszłym sezonie, co bardzo mnie ucieszyło. W ten sposób dołączył do wielkich muzyków związanych z NFM i Wrocławiem nieco luźniej, ale stale obecnych, takich jak Paul McCreesh czy Elżbieta Sikora. Ciekaw jestem jaka będzie kolejna artystyczna epoka Wrocławskich Filharmoników.