Pierwsze dwie dekady XVIII wieku to bardzo trudny czas dla Poznania. Jako historyk i Poznaniak z zainteresowaniem przeczytałem książkę Kazimierza Jarochowskiego: „Zdobywcy i okupanci staropolskiego Poznania”, Wydawnictwo Miejskie Poznań 2007. Zawiera ona m.in. przedruki z XIX wieku, które w nieco dziwny politycznie, ale ciekawy sposób opisują m.in. oblężenie Poznania przez Sasów i Rosjan w 1704 roku. W 1704 roku August II przejściowo zajął Warszawę, gdy Karol XII Szwedzki zagłębił się na Ruś. Obecność kilkunastu tysięcy wojska saskiego w Poznańskiem pod dowództwem gen. Schulenburga i ewentualne zdobycie Poznania było wtedy najlepszym lewarkiem podczas rozmów z Berlinem w kwestii sojuszu. August II liczył na sojusz z Prusami, przynajmniej sasko-pruski, bo nie łudził się raczej że uzyska polsko-pruski, tak by dobić Szwedów (Jarochowski 2007, s. 65). Niestety nie zdołano zapobiec wejściu 8.000 szwedzkich żołnierzy do Poznania na początku września 1703 roku. 12 września szwedzki generał Rehnsköld stanął w Kórniku i wyprawił płk Wrangla w 200 koni wzywając miasto do poddania. Burmistrz Paweł Pothun, rajcy: Jan Eyberle, Łukasz Mioduński, Jan Cząstkiewicz, Michał Florkowski, Maciej Czochron, Marcin Ludig, Wojciech Trelewski, Karol Behm, Kazimierz Borkowicz, Jan Kozłowski i Stanisław Szyglewicz i inni zdecydowali się oczywiście Szwedów wpuścić, zresztą o oporze nie było mowy. Poznań miał tylko 60 żołnierzy i cekhauz z 48 działami na rynku. Od strony Garbar był świeżo usypany szaniec. Mieszczanie poznańscy często mające brandenburskich krewnych nie zamierzało oddawać życia za szlacheckie elity w Warszawie, opór był więc symboliczny (Jarochowski 2007, s. 66). Generał Madrefeld osobiście wprowadził Szwedów na wały miejskie. Na miasto nałożono niezbyt wielką kontrybucję (tysiąc talarów), mieszkańców rozbrojono (Jarochowski 2007, s. 68). Szwedzi przejęli skład amunicji i lazaret.
W marcu 1704 roku Weidenheim zdołał unikając zasadzek Śmigielskiego, przemycić do Poznania Aleksandra, jedynego Sobieskiego, którego August II nie zdołał porwać. Śmigielskiemu wobec silnej załogi szwedzkiej w Poznaniu nie udawało się zastraszyć stronników Leszczyńskich w Wielkopolsce. Schulenburg dał Szwedom znowu czas na przyjście z pomocą Meierfelda z Torunia (znowu 2-3 tysiące bitnych Szwedów), przez niepotrzebne rabunki pod Międzydzeczem, i w dobrach Lasa w Lesznie, Wschowie i Rydzynie (Jarochowski 2007, s. 70). Od maja gen. Arvid Axel Mardefeld objął z woli Karola XII wszystkie siły szwedzkie w poznańskim i kaliskim. Pułkownik Lilienhoeck starał się nie przypominać poznaniakom o poprzedniej „wizycie” szwedzkiej w połowie XVII wieku; nikomu się nie naprzykrzał, nawet zakonnikom (Jarochowski 2007, s. 73). Benedyktynki skarżyły się na niedogodności, ale wynikały one tylko z samych prac inżynieryjnych. Nawet katedra bez biskupa, nie była niepokojona. Biskup Mikołaj Święcicki (zm. 1707) herbu Jastrzębiec w 1704 roku pełnił funkcję interreksa w zastępstwie abpa gnieźnieńskiego Michała Stefana Radziejowskiego (pozbawionego jurysdykcji przez Klemensa XI) i członkiem konfederacji warszawskiej 1704 roku oraz zwolennikiem wyboru Stanisława Leszczyńskiego na króla Polski. Pomimo sprzeciwu papieża proklamował swojego kandydata królem. Za ten czyn z rozkazu Augusta II Sasa został schwytany i odesłany do Rzymu. Tam z polecenia papieża Klemensa XI został osadzony w więzieniu w Ankonie, w którym przebywał dwa i pół roku. Zmarł w Wiedniu w drodze powrotnej do Polski. Jedynie kontrybucje szwedzkie męczyły mieszkańców. Wynosiły około 4 tys. Tynfów tygodniowo. Mieszkańcy zamożni tacy jak Wilhelm Forbes, Jakub Sztuart (Steward?), Maciej Stroiński zostali kwatermistrzami z woli Szwedów (Jarochowski 2007, s.75). Od X 1703 do końca 1704 roku miasto zapłaciło Szwedom prawie 245 tys złp. Ogromna suma na miasto w którym mieszkało 13.000 ludzi.
18 sierpnia 1704 roku dopiero wywiązała się bitwa pod od strony Chwaliszewa (Wschód); potyczkę wygrali Szwedzi, choć było ich mniej. Schulenburg cofnął się pod wieś Tomice, przeszedł przez Wartę z kilkunastoma działami i strzelał kilka dni z Szwedami broniących szańca garbarskiego. 13 września ku zdumieniu załogi miasta Sasi zaczęli zwijać obóz. Pozostał tylko gen. Maciej Radomicki z pospolitym ruszeniem by obserwować załogę. August II postanowił zatrzymać przy sobie Schulenburga na Mazowszu, a Patkula z gen. Brandtem wyprawił z raczej niewystarczającymi siłami (specjalnie? ) na Poznań. Tymczasem oddział obserwacyjny pospolitego ruszenia utrudniały zaopatrywanie miasta i atakowały pojedynczych rajtarów szwedzkich (Jarochowski 2007, s. 81). 20 września 1704 roku Meierfeld zaskoczył Radomickiego w Stęszewie, niszcząc jego oddział, szwedzcy żołnierze trochę zbyt chętnie rabowali obóz Radomickiego z piwa i wódki (Jarochowski 2007, s. 82), jak na gust Meierfelda. Dowódcy musieli ich strąbić wiele razy. 24 września Meierfeld opuścił Konarzewo i wrócił pod Poznań zostawiając tam swoje 3 pułki dragonii (2 tys ludzi). Kilka dni później omijając Chwlaiszewo i wieś rataje czerwone saskie mundury gen Brandta (przednia straż Patkula) podszedł z tej samej strony co poprzednio Schulenburg. Wypad szwedzkich dragonów przepędził ich. 29 września 1704 obrońcy spostrzegli główne siły Patkula (6000 Rosjan w szarych mundurach i 600 czerwonych Sasów). Przez dwa tygodnie jednak ten kiepski wódz zmarnował na ganianie się jego jeźdźców ze szwedzkimi. Mardefeld powierzył Żydom poznańskim neutralizowanie bomb zapalających które Sasi i Rosjanie będą wystrzeliwać. W nocy z 15 na 16 października strzelali z armat cały czas (Jarochowski 2007, s. 87). 15 października udało się jednak wjechać do miasta majorowi Duderbergowi z 10 dragonami. Pełne pogróżek listy Patkula do Lilienhoecka wywołały śmiech Szwedów, co wiemy z pamiętnika Mardefelda (Jarochowski 2007, s. 91). Gdy ścisłe oblężenie trwało już 17 dni i poza wyłomem przy Bramie Wronieckiej niewiele się udało atakującym zrobić, poseł duński Jessen przebywający wtedy na Śląsku myślał błędnie, że Poznań już padł (Jarochowski 2007, s. 93). Niewczesne przechwałki Patkula wnet go przekonały, ze nie. Od 1 listopada armia Patkula już nie marzyła o zdobyciu Poznania, raczej o tym jak uciec szwedzkiej zemście, bo zbliżała się wielka szwedzka armia (Jarochowski 2007, s. 97). Zimą 1704 roku Szwedzi świętowali w Rydzynie udaną obronę. Po Patkulu nie było już śladu (Jarochowski 2007, s. 100). Dla poznaniaków jednak najgorsza była nie bitwa 1704 roku, ale nadciągnięcie w marcu 1707 roku wojsk pomocniczych (auksyliarnych) carskich pod gen. Bauerem – zbieraniny wielonarodowej często po prostu rabusiów w mundurach. Latem nękają oni mieszkańców miasta o okolic, zabijają, okradają i sprzedają w niewolę, porównywano to do Atylli i wojny trzydziestoletniej (Jarochowski 2007, s. 156). Gdy pod koniec sierpnia 1709 roku pojawi się pod Poniecem i Wschową August II ta sama szlachta przychodzi go wielbić ta sama szlachta, która zamierzała umierać jeszcze 5 lat wcześniej za Leszczyńskiego (Jarochowski 2007, s. 162). Niedługo potem 6000 saskich żołnierzy przeniesie Sas na komput RP, i to Wielkopolska będzie głównie ich utrzymywać (Jarochowski 2007, s. 167).
W 1715 już cała Wielkopolska była tym razem za Sasem (Jarochowski 2007, s. 112). Zygmunt Rybiński, Szołdrscy i radomiccy stanowili rdzeń pro-saskiego obozu. W 1709 roku dżuma zabiła połowę Poznaniaków. W kwietniu 1710 sascy komisarze przybyli zabrać broń jaką zostawili Szwedzi (Jarochowski 2007, s. 114). Generał-porucznik Zajdlic przybył do Poznania 11 lutego 1711 roku, niestety zbyt gorliwie doszukiwał się on proszwedzkich sympatii u wielu mieszkańców. Rodziny poznańskie obcego pochodzenia jak Watsoni, Stuartowie, Farcherowie, Fergusonowie, Rothowie, Vogelsangowie i Eyberlowie raczej sprzyjali Sasom. Sasi oparli się też na Żydach ich spór o grunt z Wojciechem Trelewkim rozwiązali na ich korzyść (Jarochowski 2007, s. 116). Seidlitz, dowódca garnizonu w Poznaniu rozdrobnił swoje siły i rozesłał je w celu zdobycia zaopatrzenia, którego nie można już było zrabować w opustoszałej stolicy Wielkopolski i jej okolicach. Dzięki temu konfederaci nocą 24 lipca 1716 podeszli pod Poznań i zdobyli go szturmem. Po zwycięstwie miasto po raz kolejny zostało złupione. Gdy konfederaci zdobyli miasto skarby zwolenników Sasów znaleźli u Farcherów, kościołów i klasztorów konfederacki żołnierz nie łupił (Jarochowski 2007, s. 133). Zabito wielu Niemców i Żydów, którzy ze strachu przed konfederatami bronili się do ostatnich chwili. Zamek był ruiną, wiec rada zbierała się odtąd w domu burmistrza Michała Kostrzewskiego. Jakub Sztuart i Jan Fryderyk Vogelsand założyli straż obywatelską, bo maruderzy konfederaccy łupili okolicę jeszcze długo po zdobyciu miasta (Jarochowski 2007, s. 134). Po wojnie północnej Wielkopolskie sejmiki raczej okazały się sprawnymi zarządcami regionu, choć dziwi nieco że zarządzają one np. pieniądze na naprawy w miastach co może oznaczać jeszcze dalsze uzależnienie miast od szlachty (Jarochowski 2007, s. 176). Szlachta zadbała na przykład o poznańską księgarnię Kielera (Jarochowski 2007, s. 181). Nie prześladowała też Żydwó po zdobyciu Poznania jak się czasem błędnie pisze (Jarochowski 2007, s. 185). Po tumulcie toruńskich szlachta Wielkopolski składa wylewnie dzięki Augustowi II za to, że nie doprowadził do wojny domowej ani innej, tak bardzo Wielkopolanie mieli dość wojen w 1724 i 1725 roku (Jarochowski 2007, s. 174).
Okropnie niestarannie zredagowany tekst. Szkoda, bo tematyka ciekawa, ale fakt, że autor nie poświęcił czasu na przeczytanie go po napisaniu, zniechęcił do czytania także mnie.