Rzadko przed pójściem do kina czytam recenzje, wolę sam sobie wyrobić opinię i ewentualnie później ją skonfrontować z innymi. W tym przypadku też tak było, zresztą i tak zdaje się recenzje niewiele by mi pomogły, gdyż są mocno rozbieżne. Zachęcony gatunkiem – lubię science fiction – oraz wysokimi ocenami choćby w IMDB (8,9/10) wybrałem się ostatnio ze znajomymi na tego niewiarygodnego gniota. Jak już widać moja recenzja będzie zdecydowanie krytyczna, ale po kolei.
(uwaga, będą spoilery)
Na początku filmu scenarzysta z reżyserem budują zarys fabuły – mamy więc świat zniszczony przez katastrofę ekologiczną i jedynym ratunkiem dla ludzkości jest znalezienie sobie innego miejsca do życia, terra nova. Szczęśliwie w tej beznadziei pojawia się jakaś zaawansowana cywilizacja, która chce pomóc i w tym celu umiejscawia koło Saturna tunel czasoprzestrzenny do innej galaktyki, gdzie są potencjalne planety do zamieszkania. Wytypowani zostają najlepsi naukowcy, sama elita, którzy lecą na praktycznie samobójcze misje na 3 spośród wytypowanych planet (każdy badacz osobno), by sprawdzić czy któraś z nich rzeczywiście nadaje się do zamieszkania – mają wysłać stamtąd dane, na ich podstawie ma wyruszyć kolejna wyprawa, która ma je zweryfikować i przygotować do zasiedlenia. Głównym bohaterem jest niedoszły pilot wahadłowców (szkolony w tym zakresie) mieszkający na farmie ze swoją paroletnią córką i synem oraz ojcem – utrzymują się z rolnictwa.
Pierwszym zgrzytem, może na tym etapie jeszcze niewielkim, jest sposób w jaki główny bohater odnajduje tajną bazę NASA – otóż podczas burzy piaskowej w pokoju córki piasek na podłodze utworzył mini wydmy, które okazują się być zakodowanymi binarnie współrzędnymi bazy. W głowie powstał mi niewielki pytajnik z cieniem podejrzenia, który przez następne półtorej godziny mocno przyblakł, by później, nieszczęśliwie, stopniowo zamienić się w supernową!
Zarys zatem mamy. Teraz akcja. Kolejna wyprawa wyrusza z naszym bohaterem jako pilotem oraz z trójką wyselekcjonowanych naukowców – najlepszymi z najlepszych, dumą Ameryki i ludzkości etc. Te pierwsze półtorej godziny filmu ogląda się całkiem przyjemnie. Poruszane zagadnienia wydają się całkiem ciekawe, interesująco pokazana jest teoria względności w praktyce. Gdyby film kończył się od razu po eksploracji pierwszej planety, uznałbym nawet, że to ciekawa pozycja, niestety trwał jeszcze prawie drugie tyle, a od tego właśnie momentu scenarzysta popuścił wodze fantazji i leci bez trzymanki.
Pierwszy już poważniejszy zgrzyt to scena, w której widzimy pierwsze poważne zagrożenie misji – ze względu na brak paliwa trzeba wybrać, na którą z dwóch planet polecą (pierwotnie mieli na obydwie). Poważny dylemat, w tle dobro ludzkości; jest pompatycznie – w końcu to niezwykle doniosły moment. W dyskusji bierze udział dwóch naukowców astrofizyków oraz nasz pilot (inżynier, co prawda, ale nadal zwykły pilot). Decyzja powinna leżeć w gestii jedynej kobiety na pokładzie, bo to jej właśnie pole specjalizacji i badań. Wydawać by się mogło bardzo profeministyczna scena – no ale jakiż to faktor jest najważniejszy w argumentacji najwybitniejszej z wybitnych, wyselekcjonowanej pani astrofizyk? – miłość, tak miłość. Pal licho ludzkość, pal diabli parametry, paliwo etc – na mniej obiecującym obiekcie wylądował jej obiekt westchnień, nic to, że pewnie martwy i paręnaście lat z nim kontaktu nie miała. Rodzi się pytanie – jeśli to jest najwybitniejsza z wybitnych, to czy pozostałe kobiety naukowcy w Walentynki robią sobie wolne i wycinają serca z tektury? Szczęśliwie nasz bohaterski pilot sam podejmuje decyzję, ignorując romantyczne uczucia badaczki – uff, ludzkość ma jeszcze jakąś szansę, dysponując takimi macho. Scena ta spodobała się zapewne redneckowym republikanom (naszej cudownej katoprawicy prawdopodobnie również).
No dobrze, może ja jakoś profeministycznie skrzywiony jestem – lećmy dalej.
Dolatujemy na kolejną planetę, gdzie napotykamy żywego uczestnika wcześniejszych samobójczych misji. Z samotności i strachu przed śmiercią sfałszował dane, deklarując że planeta nadaje się do zamieszkania – w sam raz okazja by pogłębić ten wątek, nadać filmowi jakąś warstwę psychologiczną, jakieś głębsze rozważania odnośnie ludzkiej psychiki, egzystencjalizmu można by przecież rozwinąć. Czy scenarzysta skorzystał z okazji? A gdzież by tam – zamiast tego mamy igrzyska. Mało, że badacz sfałszował dane – musi jeszcze być psychopatą. Wysadził w powietrze jednego z członków misji ratunkowej, a drugiego chce udusić. Oczywiście, taki scenariusz jest możliwy ale moim zdaniem to na siłę robione igrzyska – wybitny naukowiec, najlepszy z najlepszych, a okazuje się amoralnym zwyrodnialcem – kto tam dokonywał selekcji? Czy nie bardziej prawdopodobne, że mógłby się dogadać i polecieć dalej z ekipą ratunkową? No oczywiście, że nie mógł – przecie igrzyska.
Kolejna scena z tym samym bohaterem. Nasz najwybitniejszy z wybitnych nie wie czym grozi dekompresja w przestrzeni kosmicznej. Najpierw scenarzysta serwuje nam opowieść o tym, jak to można obejść zabezpieczenia, by otworzyć nieszczelną śluzę, wpisując parę komend na komputerku – seriously???? – toć nawet winda wieżowcu w Białymstoku nie pojedzie jak się nie domknie, ale co tam dekompresja, phi! I serio ci Amerykanie statki w kosmos wysyłają? No tu widz jest traktowany jak kompletny idiota. No ale przecież jest jeszcze czynnik ludzki – do tej śluzy dobiera się przecie wybitny naukowiec, a nie jakiś redneck z teksańskiego rancza – widz idiotą do kwadratu. Pytanie po co to? Oczywiście igrzyska, przecież bez tego idiotyzmu nasz bohater nie mógłby brawurowo zacumować statku i pokazać swych pilotażowych zdolności – działo się!
W tym momencie film ów budził już we mnie mocno ambiwalentne odczucia, ale przecież jeszcze było sporo czasu – mógł scenarzysta jeszcze wrócić do sensu, dorzeczności, nauki… Nie, zdecydowanie nie mógł, impotent taki, on się dopiero rozkręcał….
Następna scena to moment heroicznej decyzji naszego pilota i podróż w głąb czarnej dziury. Jeśli ktoś chciałby tą scenę oglądać, trzeba by się do niej odpowiednio przygotować:
1. Wyobrazić sobie czarną dziurę jako dziurę w asfalcie – ot, czasem się w nią wdepnie, absolutnie nic poza tym;
2. Zapomnieć, wyprzeć z umysłu jakiekolwiek informacje, choćby z podstawówki, czym owa faktycznie jest;
3. Zapomnieć, wyprzeć z umysłu jakiekolwiek informacje, choćby z podstawówki, o oddziaływaniach grawitacyjnych, tarciu etc.
4. Zapomnieć, wyprzeć z umysłu jakiekolwiek informacje, choćby z podstawówki, o wytrzymałości materiałowej, wpływie przeciążeń na organizm żywy etc.
Po wymienionej operacji można spokojnie oglądać. Nic to, że nasz bohater bez najmniejszego problemu do niej wlatuje, on jeszcze wewnątrz się katapultuje (sic!)! Tu już widz nie tylko traktowany jest jak idiota, ale również jak kompletny analfabeta. Scena jak z parodii science fiction. No cudo, przepiękne naprawdę. Tak tylko patrzyłem jak w moim fotelu robi się czarna dziura i ja w nią wpadam, coraz głębiej i głębiej – wydawać by się mogło, że głębiej nie można – ale gdzie tam, nasz dzielny scenarzysta znalazł jeszcze miejsce na 5 metrów mułu.
Po nieszablonowej jak na standardy gatunku czarnodziurzej scenie dowiadujemy się w końcu o co w przyświecającej filmowi koncepcji naprawdę chodzi. W zasadzie wolałbym się nie dowiedzieć, ale scenarzysta jednak mnie tą wiedzą uszczęśliwił, mocno na siłę. Właściwie trudno to sensownie opisać, spróbuję jednak:
1. Cywilizacja, która chce pomóc ludzkości, opanowała 5 wymiarów i jest tak wszechpotężna, że potrafi tworzyć tunele czasoprzestrzenne oraz kontrolować grawitację w czarnych dziurach;
2. Cywilizacja owa chce pomóc Ziemi, ale jakoś nie potrafi przenieść tego kawałka skały w pobliże jakiejś przyjaznej planety;
3. Cywilizacja owa nie potrafi przesłać – choćby w formie radiowej – odpowiedniego wzoru matematycznego kluczowego dla ratowania ludzkości (tunele czy czarne dziury to pryszcz, ale sygnał radiowy…);
4. Zamiast tego rzeczona cywilizacja opracowuje genialny plan, w którym:
a. Ocalenie ludzkości będzie zależało od jednej kobiety, która jako dziewczynka ma zaobserwować anomalie w swoim pokoju i zakwestionować autorytet ojca, który uzna je za duchy;
b. Następnie jako dorosła kobieta ma je sobie przypomnieć i odpowiednio zinterpretować;
c. Opisane anomalie to jej własny ojciec, który jednocześnie ją wychowując, siedzi zamknięty w czarnej dziurze;
d. Żeby móc anomalie utworzyć, musiał najpierw dobrowolnie w tę czarna dziurę wlecieć.
Jedyny sensowny komentarz? Sen wariata. Być może autorzy chcieli przemycić tu jakieś wątki religijne – interpretacja tego ducha to, jak dla mnie, kubek w kubek tzw. alegorie ze świętych ksiąg religii monoteistycznych.
Dobrze – kończyć trzeba – podsumowanie zatem. Moje odczucia względem tego cuda:
1. Nie oglądać!!!!
2. Jak już ktoś pomylił seanse, koniecznie wyjść po 1,5 h;
3. Widz jest przynajmniej kilkakrotnie traktowany jak zupełny idiota i analfabeta;
4. Doprawdy nie wiem do jakiego gatunku to coś przyporządkować – może: quasi sajens fikszyn, z domieszką prawicowego dramatu, wątków religijno-mesjańskich oraz parodii. W skrócie – badziew.
Scenarzysta robi na siłę igrzyska, nawet w tych momentach gdzie naprawdę aż prosi się, by się już przestał wygłupiać. Jeśli kompletnie wyłączyć swe szare komórki, można uznać to za kino akcji z niezłymi efektami specjalnymi. Jak dla mnie zdecydowanie nie ma tu science fiction – fikcja w tym gatunku powinna choćby luźno wiązać się z przedrostkiem, a w tym konkretnym wypadku kilkakrotnie zdecydowanie go traciła. Szczerze tę pozycję odradzam, 3 odcinki tańca z gwiazdami z pewnością są w stanie zapewnić lepszą rozrywkę.
Kapitalna recenzja! Czekam z niecierpliwością na inne tego typu!
Dziękuję za opinię. W miarę możliwości postaram się udzielać.
Forma niebanalna i myśl niepłytka. Co mi się przypomniało czytając te recenzje, to filmik pod wspólnym tytułem „Czy ateiści są głupi?” a ściślej,pewien komentarz do niego. Komentarz Andrzeja Dominiczaka, i pozwolę sobie go zacytować, gdyż uważam, że będzie on akuratny w tym miejscu.
„A propos psychologicznej mądrości buddyzmu jedna z moich ulubionych przypowieści. Dwóch wędrownych mnichów buddyjskich zaszło pewnego dnia nad brzeg rzeki. Spotkali tam młodą kobietę, która poprosiła ich, żeby ją przenieśli na drugi brzeg. Jeden z mnichow bez slowa wziął ją na ręce, przeniósł przez rzekę, postawił na drugim brzegu i obaj ruszyli w dalszą drugą. Po jakims czasie drugi z mnichow odezwał się w te słowa: bracie, jestes mnichem, świętym mężem, jak mogłeś wziąć na ręce i nieść te ponętną kobietę?! Tamten odparł: ja ją postawiłem na drugim brzgu już kilka goldzin temu, a ty ją wciąż niesiesz!” Panie Marcinie, jak to się stało, że taka płytka dziura w asfalcie zmusza Pana do wysiłku – było nie było – intelektualnego?
Strasznie sie napinasz w tej pseudorecenzji a i tak po pierwszych paru zdaniach jest nudno i czytac sie tego nie chce. Dla mie zieje nuda juz po paru pierwszych zdaniach a film podobal mi sie bo podoba mi sie wszystko co ma w tytule scifi. Wiem jestem malo wybredny ale nie szukam czegos w czyms w czym tego nie ma a tego typu gnioty ogladam dla czystego relaksu. Wiec wal sie misiu ze swoja recenzja.
DarekPiotrek – nazwijmy to wynikającą z empatii troską o wybór odpowiedniego repertuaru dla współziomków 🙂 A historyjka ładna, podoba mi się.
Kapitan – ostatnie zdanie kwalifikuje się do braku publikacji – jeszcze jedna podobna uwaga i Twoje komentarze nie będą tu widoczne.
Ad rem – oczywiście odbiór to rzecz subiektywna i masz prawo do takiej oceny tym niemniej argument z nazwy gatunku przypisanego przez autorów do swego dzieła uważam za zupełnie groteskowy. Wyjaśniłem, uważam wystarczająco, dlaczego ta akurat pozycja to bardziej parodia gatunku jakkolwiek, jak już wyżej pisałem, masz prawo do własnej opinii w temacie.
Marcink – piszesz, że ładne. Daje się domniemać, że nie możesz wyjść z zachwytu. Tylko nie wiedzieć czemu reagujesz biegunowo. A Twoje troski o współziomków są godne niestety podziwu
Przyjmijmy może, że za mało się znamy i szkoda, jak to Anglosasi mawiają, jump to conclusions. Pozdrawiam i kolorowej nocy.
Nareszcie ktoś napisał to, co i ja uważam, chociaż muszę przyznać, że byłam dużo bardziej oburzona niż Autor. Określenie tego filmidła gatunkiem SF całkowicie mija się z prawdą, bo S tam nie ma zupełnie, a F jest tak zaplątane, że nie jest w stanie unieść żadnej fikcyjnej fabuły. Mnie już odrzuciła w pierwszych scenach ta dorodna kukurydza jako jedyny ocalały uprawny gatunek na biednej wyschniętej planecie, na której zresztą nie brakuje wody. Kto ma choć średnie pojęcie o uprawach, ten wie, o co mi chodzi. Całkowicie mnie rozśmieszył rajd bohatera wewnątrz czarnej dziury w kabinie wydającej dźwięki tekturowego pudła obijającego się o jakieś ścianki. Jednym słowem straszydło i obraza ludzkiej inteligencji.
Nie wiem Ewa czy „oburzenie” to właściwe słowo, film w końcu, jakkolwiek recenzja rządzi się własnymi prawami i też pewne myśli autor za pazuchą chowa. Nie rości sobie też bynajmniej pretensji by wszystkie nieścisłości w tym cudzie ogarnąć. Tak czy siak, co do ogólnego wydźwięku, się zgadzam.
Recenzja jak najbardziej sensowna… poza jednym. Film jest na tyle ładnie zrobiony że każdy fan S/F powinien go obejrzeć. To że nie trzyma się kupy i ma mnóstwo nielogicznych fragmentów nie ma nic do rzeczy.
Nie spodziewamy się S/F naukowej tylko S/F dla plebsu.. ludzi spragnionych jako takiej fabuły i efektów. I tutaj się to sprawdza, cała reszta jest jak napisał autor recenzji. Ci którzy nie czekają na potwierdzenie w filmie że PI = 3,14159 26535 89793 23846 26433 83279 50288 41971 69399 37510 58209 74944 59230 78164 06286 20899 86280 34825 34211 70679 82148 08651 32823 06647 09384 46095 50582 23172 53594 08128 48111 74502 84102 70193 85211 05559 64462 29489 54930 38197… mogą spokojnie oglądać. Z uśmiechem politowania. Ci którzy dopatrzyli się w napisanym przezemnie ciągu błędu, lepiej niech sobie film odpuszczą…
Amerykanie juz tak mają, dziwnym trafem na dalekich planetach znają angielski (amerykanski). Amerykanie zwykle dobrze zaczynają swoje filmy, ale zwykle po 15-30 minutach widac, ze to własciwie kowboje wyruszyli na spotkanie z innymi kowbojami. Ich kowboizm moze nie razi Amerykanina, ale Europejczyk widzi ten ich cały macdonaldyzm. Byc moze jest to i zrobione celowo, aby amerykanski „average” widz poczuł sie swojsko, ze cos tam chociaz zrozumiał, chociazby emocje i kukurydze. A moze wiecej niz 15-30 min (tutaj ktos twierdzi, ze ponad 1 godz) wycisnąc nie potrafią.
Na Interstellar jeszcze nie byłem, ale sie wybieram.
Chciałbym zapytać autora recenzji, czym według niego grozi dekompresja w przestrzeni kosmicznej? 🙂
Pytanie jest na tyle ogólnie sformułowane, że pozwala mi tylko na równie ogólną odpowiedź – niczym dobrym. Przesłanka – każdy pojazd kosmiczny ma systemy zabezpieczające przed tym zjawiskiem. W razie uszczegółowienia pytania postaram się uszczegółowić odpowiedź.
To ciekawe, że za najbardziej znośną scenę uznałeś tą, która swoją bzdurnością i nieracjonalnością bije na głowę wszystkie poprzednie :). Piszę tu oczywiście o lądowaniu na pierwszej planecie. Decyzja absolutnie głupia pod tyloma względami, że ciężko wypisać i cała ta scena służyła tylko po to, żeby zrobić skok w czasie o te 25 lat (czy ile tam było). Może była ciekawa tematycznie, ale to tutaj z widza się debila robiło.
Co do czarnych dziur, to do odpowiednio dużej czarnej dziury można wlecieć (pod horyzont zdarzeń) i sobie lecieć jakiś czas (można w tym czasie się też katapultować). Potem najprawdopodobniej astronautę rozerwą siły pływowe, ale dopiero odpowiednio blisko osobliwości. Ale że natura czarnej dziury jest jaka jest (żadna informacja z niej nie może się wydostać), to naukowcy nie mogą wykluczyć możliwości dotarcia do osobliwości albo dalej. Poczytaj trochę o czarnych dziurach zanim zaczniesz się wymądrzać na ich temat ;). Chyba, że faktycznie przed obejrzeniem filmu wyparłeś z pamięci te wszystkie informacje o jakich piszesz :D.
Z resztą recenzji można się w miarę zgodzić, chociaż nie nazwałbym filmu gniotem. Całkiem przyjemnie się oglądało, do momentu jak postanowili lądować na pierwszej planecie :P.
.
Nie napisałem, że uznałem ją za najciekawszą ale jak dla mnie akurat ta scena mieściła się swobodnie w konwencji gatunku. Zauważ, że było to w celu ich misji więc tak czy siak lądować tam powinni. Zgadzam się oczywiście, że co do logiki tego manewru można spokojnie się przyczepić no ale to film w końcu.
Przypadłość mam taką, że zanim coś opublikuję staram się zrobić, przynajmniej mały, resercz tematu. Oprócz ogólnodostępnych materiałów posiłkowałem się choćby wpisem na tym ciekawym blogu (link pod odpowiedzią):
„Dysk akrecyjny wokół czarnej dziury wygląda pięknie na IMAXowym ekranie, kiedy jednak się do niego zbliżymy okazuje się tylko ładnym obrazkiem. W rzeczywistości materiał spadający na czarne dziury krąży po bardzo ciasnych, niemal kołowych orbitach. Niewyobrażalnie silne pole grawitacyjne rozszarpuje materię w spłaszczony pierścień plazmy, rozgrzanej przez tarcie do temperatury milionów stopni. Poza światłem widzialnym, pierścienie wokół czarnych dziur emitują również promieniowanie rentgenowskie. W takich warunkach trudno byłoby nacieszyć się widokiem.”
Kolejną mą przypadłością jest, że dokształcać się lubię – nie jestem przecież astrofizykiem. Prośba zatem podanie źródła Twoich informacji.
Cóż, każdy po swojemu orze 🙂
http://weglowy.blogspot.com/2014/11/interstellar-nie-taki-naukowy-jak.html
Recenzja, jak recenzja, może i dobra, ale, że ja się z nią nie zgadzam, to jej i tak obiektywnie nie ocenię.
Mi się film podobał, a religii tam nie widziałam, lecz właśnie jej zaprzeczenie. Fakt, że to ludzie są tymi istotami, które na początku filmu można by uznać za bogów jest według mnie właśnie ateistyczny i pokazuje, że to człowiek jest bogiem.
Co do opisanych niespójności z fizyką, astrofizyką itd, to cale szczęście, że oglądając ten film nie zastanawiałam się nad właściwościami czarnych dziur, bo rzeczywiście, cała przyjemność by mnie ominęła.
Wszystkim tylko przypominam, że film, tak jak każde dzieło tego typu jest fikcją, a świat przedstawiony nie jest tożsamy ze światem rzeczywistym, więc zżymanie się na to, że działają tam inne prawa fizyczne jest trochę dziecinne.
Moja uwaga w tym kontekście była już mocno ironiczna – za dużo, w mym odczuciu, nagromadzonego nonsensu.
Cóż, w takim wypadku autorzy powinni go zakwalifikować do gatunku „fiction”, a podobno pretenduje do występowania z przedrostkiem „science”.
science fiction to też fiction, ale to już teoria dzieła literackiego (i filmowego też, jako gatunku wtórnego do literatury)
I raczej wątpię, aby twórcom przyświecała idea jak najlepszego odwzorowania świata rzeczywistego, więc po prostu nie oceniałabym filmu (który nie jest dokumentalny czy historyczny) pod tym kątem.
Dlaczego zatem, Twoim zdaniem, chwalili się współpraca z astrofizykiem przy jego tworzeniu?
Muszę przyznać, że o tym nie miałam pojęcia. Skoro tak, to rzeczywiście masz prawo wytykać takie błędy. Dla mnie to po prostu ciekawa historia i fajnie zrealizowany film.
widzę że dyskusja się rozkręciła ..całkiem jak w jednej budzie z piwem po meczu kolejki ekstraklasy, gdzie sam czasem bywam, gdzie szynkarz (psychufolog z zamiłowania) oprócz piwa podawanego w względnie czystym szkle, dostarcza atrakcji w postaci dobrej (co trzeba przyznać) muzyki, ale na zmianę z filmem i sportem, i dąsem; zaś sam lokal trąci dekadencją zarówno jeśli idzie o zapach jak i wystrój ścian, tak i treści frazesów rzucanych mimochodem przez stałych bywalców, spawaczy, obrylowanych absolwentów uniwersyteckich, niedoszłych inżynierów – dumnych posiadaczy przerośniętej prostaty.
Zastanawiałem sie skąd wzięła się we mnie ta odruchowa chęć obrony tego filmu, przecież ja sam nie przepadam za Kinem a prawie każda fabuła usypia mnie zaledwie po15 minutach oglądania, i już wiem -to kwestia kontekst. Gdy -podobnie jak autor recenzji – zdobywszy się na pójście do kina, kupno biletu, rozsiadłbym się w fotelu łudząc się nadzieją, że wiedza o świecie, (której przecież wszyscy pragniemy tak bardzo -że niemal organicznie), w cudowny sposób pod znieczuleniem preparowanej kukurydzy zostanie mi wlana do głowy, po czym wyszedł z kina i nie odniósł wrażenia że coś mi ciężej w głowie -też byłbym wkurwiony. Moja przygoda z tym filmem jest zupełnie inna i ma charakter zupełnie spontaniczny. Był to jeden z tych wieczorów gdy na szczęście w telewizji nie było żadnych rozgrywek piłkarskich, dlatego w rzeczonej knajpie mogłem raczyć się piwem i to bez winnego czy niewinnego wyrzutu sumienia, jaki targa mną za każdym razem gdy pomyślę o tych biednych emerytkach, które nie oglądają sportu a które karnie sponsorują niskie rozrywki patriotycznej hołoty oraz wysokie gaże gwiazd sportu – bo przecie nie ma darmowych obiadków. Tak więc podkładką pod kufel był zaledwie film – szkoda że nie muzyka lub rozmowa, ale szczęśliwie nie sport. Myślę że to dlatego nie mam odruchów wymiotnych związanych z.. (niech sprawdzę) .. Interstellar