Dawno już nie pisałem o wrocławskich filharmonikach. Koncert, który odbył się 22 kwietnia 2022 roku w Sali Głównej NFM rozwiał pewne obawy oparte na plotkach. Otóż doszły mnie głosy z Warszawy, że niedawno wystąpili tam wrocławianie i brzmiało to wszystko bardzo źle. Kilka osób znało moje recenzje i uznali, iż jestem niepoprawnym lokalnym patriotą, na czym cierpi dziennikarska sumienność.
Na koncert szedłem zatem z niepokojem. Choć wydawało mi się to niemożliwe, to jednak nie mogłem całkowicie nie brać pod uwagi zdania osób, które na komentowaniu wykonawstwa muzyki klasycznej zjadły nie tylko mleczne zęby. Z drugiej strony z tego samego środowiska płynęła też miażdżąca krytyka Brahmsowskiej płyty jaką Wrocławscy Filharmonicy nagrali ze swoim szefem artystycznym Giancalro Guerrero i którą ja z kolei chwalę sobie. Oczywiście, wiadomo, że Boult czy Furtwängler, ale czy ktoś dzisiaj tak gra Brahmsa? Poza tym płyta jest dobra. Byłem tak poruszony rozbieżnością zdania moją i przyjaciela melomana będącego pod wpływem nieżyczliwych dla wrocławian krytyk, że dokonaliśmy wspólnego, starannego odsłuchu owej płyty noszącej seryjny numer firmy CD Accord ACD277. I cóż, fakty mówią same za siebie. Możemy porównać to nagranie z innymi nagraniami I Symfonii Brahmsa z ostatnich lat wydanymi na świecie i nie sądzę, aby to porównanie wypadło dla Wrocławskich Filharmoników i Giancarlo Guerrero niekorzystnie.
Na płycie jest także Uwertura Akademicka Brahmsa i jest ona grana zupełnie inaczej niż symfonia. Spontanicznie, nieco jarmarcznie, barwnie i na luzie. Ten utwór powstał dla Uniwersytetu Wrocławskiego i wyraża energię i hałaśliwość braci studenckiej miasta. Koncert kwietniowy też się od tego utworu zaczął i będąc pełnym obaw płynących ze stolicy kraju uznałem, że na tę interpretację uwertury można rzeczywiście spojrzeć mniej życzliwym okiem i przyczepić się do wielu rzeczy. Nie sposób jednak nie zauważyć bardzo ciekawego, stosunkowo cichego otwarcia tej symfonicznej miniatury, gdzie różne plany dźwiękowe przeplatają się finezyjnie, aby dojść do erupcji w trakcie rozwoju uwertury. Tym razem blacha trochę zawiodła, to niestety fakt.
Następny utwór też zaczął się bardzo nieoczekiwanie. Usłyszeliśmy V Koncert skrzypcowy A-dur KV 219 „Turecki” Mozarta i już na starcie zaskoczyło mnie wyjątkowo wolne tempo wstępnych fraz. Wkrótce jednak odezwały się skrzypce doskonale już znanej w Polsce i nie tylko Bomsori Kim i zrozumiałem, że ta nietypowa interpretacja utworu młodego Mozarta to z całą pewnością pomysł solistki. Była to interpretacja „zen”, kojarząca się nieco z genialnym skądinąd podejściem do muzyki Jana Sebastiana Bacha Bach Collegium Japan i jego szefa Masaaki Suzukiego. Ten Mozart również był niezwykle medytacyjny i intymny, choć przeważnie V Koncert wykonuje się z ludyczną energią. Nie zabrzmiały też ciekawe w tym koncercie momenty, kiedy fraza skrzypiec wchodzi dziko w ostinatowy akompaniament orkiestry. Otrzymaliśmy za to inne skarby. Piękne były liryczne tony skrzypiec Bomsori Kim, zwłaszcza w części drugiej. Skrzypaczka ukryła wiele współbrzmień i charakterystycznych fraz, za to wydobyła inne, na które zazwyczaj mniej się zwraca uwagę. Była to ciekawa, choć nietypowa interpretacja. Ale wydaje mi się, że warto spoglądać pod innym kątem na bardzo znane utwory. Na bis skrzypaczka zagrała Sarabandę Bacha, również inaczej niż zwykle, mało barokowo, bardziej postromantycznie.
Największe wrażenie wywarło na mnie wykonanie I Symfonii D-dur „Tytan” Gustava Mahlera. Od zawsze niemal uważam, że Wrocławscy Filharmonicy mają świetne podejście do muzyki Mahlera, wyrażane z różnymi dyrygentami, ale i tak to wykonanie zaskoczyło mnie w pozytywny sposób. Doskonale słyszalna w nim była wielowymiarowość Mahlerowskiej symfoniki, to nakładanie się planów, zderzanie ich, kontrastowanie. Można było też tu mówić o metapolifonii Mahlera, którą tak bardzo zachwycił się Pociej, że uczynił z Mahlera niejako zwieńczenie klasycznej muzyki europejskiej. To było wspaniałe wykonanie, w dużej mierze dzięki precyzji i starannie zakreślonej dynamice. Blacha grała tu świetnie, podobnie kotły, harfa, dęte drewniane i oczywiście smyczki. Słuchając takiego Mahlera nie sposób traktować tej muzyki zwyczajnie. Istnieje w niej rzeczywiście jakiś podskórny, tajemniczy nurt, który uzasadnia uwielbienie dla tej muzyki jakie żywił Pociej, jak i licznych naśladowców Mahlera, jak choćby Górecki w III Symfonii i Penderecki w wielu swoich neoromantycznych dziełach.