Szarganie świętości

Pierwsi znani nam bogowie nie byli święci – byli rozpustni, próżni i okrutni. Byli także potężni, choć nie wszechmocni. Jak ludzie, podlegali przeznaczeniu – "prawu Mojry" – w myśl którego racja była zawsze po stronie silniejszego. Prawo to w wielu przypadkach rozstrzyga o losach bohaterów Homera. Odwołują się do niego np. Achajowie i Trojanie w przysiędze, jaką składają przed pojedynkiem Menelaosa i Parysa, mającym rozstrzygnąć losy wojny 1:

Trojanie i Achajowie godzą się na zawarcie pokoju pod warunkiem, że jeśli Parys zabije Menelaosa, to zatrzyma Helenę oraz skarby zabrane z nią razem Menelaosowi, a Achajowie odpłyną do Grecji; jeśli zaś Parysa zabije Menelaos, to Trojanie zwrócą mu Helenę i skarby, a nadto złożą Achajom wyznaczony sobie okup wojenny (Il. III 85-382).

W świecie Homera słuszność jest po stronie tego, kto zwycięży w walce. Jeśli Parys okaże się silniejszy, będzie miał prawo zabrać skarby i żonę Menelaosa, choć ten wspaniale ugościł go na swoim dworze. Nie liczą się inne względy. Prawo Mojry nie odnosiło się jednak wyłącznie do relacji między śmiertelnikami. Nakładało także na ludzi obowiązek czci dla potężniejszych od nich bogów, choćby ci – kapryśni i okrutni – postępowali wobec nich bezwzględnie. Z jednym wszakże wyjątkiem. Ludzie i bogowie podlegali również drugiemu prawu Mojry – "prawu skruszonego serca" – dzięki któremu słabszy mógł uchronić się przed gniewem silniejszego, uznając swą winę, prosząc o przebaczenie i składając mu dary na znak szczerości swojej skruchy. Każdy, kto odrzucił taką prośbę, okazywał brak szacunku dla Mojry i rzucał jej wyzwanie, czym ściągał na siebie niechybną karę.

Prawo skruszonego serca nadało nowy sens odwiecznej praktyce składania bogom zwierząt w ofierze, co teraz, według mitycznej wykładni miało gwarantować przychylność mieszkańców Olimpu. Ofiara nie mogła jednak mieć zbyt niskiej wartości, gdyż stanowiłoby to obrazę boskiego majestatu. Bogowie wymagali, by ofiary należały do podtypu kręgowców, dzięki czemu do języka religii weszło słowo sacrum, łacińskie tłumaczenie greckiego hieron (osteon) (dosł. święta kość). Bogowie olimpijscy bowiem upodobali sobie detal anatomiczny, który w Polsce zwiemy kością krzyżową.

Uznanie, że racja jest po stronie silniejszego, przetrwało do dziś w podświadomych impulsach i ideologii wolnego rynku – utraciło jednak status podstawowej zasady etycznej, określającej nasze wzajemne obowiązki i powinności. Padło ofiarą krytyki ze strony filozofów moralności i nie oparło się potędze nowej religii, której twórcy rozumieli lub przeczuwali, że władza oparta wyłącznie na sile nie ma przed sobą przyszłości w świecie, w którym ludzie coraz dzielniej i skuteczniej przeciwstawiają się siłom natury. Bogowie potrzebowali nowych atrybutów, by ochronić swój szczególny status i utrzymać w ryzach z mozołem emancypujących się wyznawców. Stopili się w jednego Boga-stwórcę, wszechmocnego, nieskończenie dobrego – w Boga, który stał się miłością i mądrością, czym we własnym mniemaniu zasługiwał na znacznie lepsze traktowanie niż prymitywne bóstwa starożytnych Greków. Nowemu Bogu nie wystarczała już cześć oparta na trwodze, pragnął uwielbienia, szacunku i miłości. Nie dość mu było "świętej kości" hołdów oddawanych podczas ceremonii ofiarnych. Podporządkował sobie niemal wszystkie sfery życia i opatrzył zajęte przez siebie terytorium znakiem "świętości". "Sacrum" znaczyło już wszystko, czym się interesował i nad czym pragnął sprawować władzę. Świętość stała się synonimem nienaruszalności, nietykalności i bezwzględnego podporządkowania – innym jednak niż znane z religii animistycznych pojęcie "tabu", bo nie opartym wyłącznie na sankcji karnej, lecz właśnie na "uświęceniu", na związku z najwyższą wartością. Nowa taktyka okazała się skuteczna. Krzewiciele "sacrum" nie natrafili na liczący się opór. Przeciwnie, większość ludzi chętnie się do nich przyłączyła, odkrywszy, że występując w obronie świętości, bez wyrzutów sumienia i potępienia ze strony sąsiadów, mogą się oddać temu, co lubią najbardziej – zniewoleniu bliźniego swego.

 

 

Siła bowiem, jako jedyna racja postępowania, przestała ludziom wystarczać nie tylko w ich trudnych stosunkach z bogami. Od filozofów i uczonych, a wreszcie od teoretyków i praktyków postępu społecznego, dowiedzieliśmy się, że sposób, w jaki odnosimy się do ludzi, zwłaszcza wtedy, gdy chcemy decydować o tym, co im wolno, a czego im nie wolno, wymaga należytego uzasadnienia. A cóż lepiej się nadaje do tej roli niż "sacrum", wobec którego jednostkowe życie, jednostkowa wolność lub cierpienie są niczym. Sacrum nie jest oczywiście ani jedynym, ani pierwszym źródłem ludzkiej skłonności do stosowania przemocy – jej korzenie tkwią głęboko w tej części historii ludzkiego gatunku, która należy raczej do zoologii niż antropologii – jest jednak najlepszym do przemocy pretekstem i najskuteczniejszą zachętą. Doświadczenie świętości niesie w sobie zalążek agresji i przymusu również wtedy, gdy w swej treści nie zawiera myśli ani emocji związanych z przemocą lub zniewoleniem. Już samo poczucie wzniosłości towarzyszące adoracji "sacrum", sam stan religijnej ekstazy (bez względu na to, czy w danym przypadku jest symptomem ataku epilepsji czy zwykłym stanem psychologicznym) podnosi w nas gotowość do użycia siły w obronie przedmiotu naszej czci i związanych z nim uczuć. Nic tak łatwo nie budzi naszego oburzenia jak skalanie "świętości", a religijny trans umacnia w nas ponadto ducha walki. Indianie amerykańscy wprawiali się w ten stan wielogodzinnym tańcem, któremu towarzyszyło monotonne zawodzenie, chińscy rycerze medytacyjną gimnastyką Tai Chi, a chrześcijańskie rycerstwo śpiewaniem pobożnych hymnów. W każdym przypadku chodziło nawiązanie kontaktu z sacrum, o zbliżenie się do bóstwa lub osiągnięcie wyższej formy bytowania, która miała dać wojownikowi moc i obdarzyć go błogosławieństwem. Wojny toczy się zwykle w obronie własnych interesów, jednak ducha walki lepiej budzi odwołanie się do woli Boga, ducha dziejów lub służby ojczyźnie w potrzebie.

Ciekawym przyczynkiem do tych rozważań jest życiorys polityczny twórcy tzw. morfologii sacrum, Mircei Eliadego. Ów wybitny intelektualista, który bardziej niż inni dwudziestowieczni autorzy przyczynił się do zakorzenienia się w kulturze pojęcia świętości jako wartości, za młodu był członkiem faszyzującego, mistycznego Legionu Michała Archanioła i sympatykiem ruchu narodowo-socjalistycznego Mussoliniego, a w późniejszych latach wyrażał poparcie m.in. dla reżimu Salazara w Portugalii2 Był także antysemitą i rumuńskim nacjonalistą. Niektórzy twierdzą nawet, że jego zainteresowanie problematyką "sacrum" było w istocie próbą swoistej, religijnej rehabilitacji Rumunów – tego "jedynego, jak nam nieustannie kładziono w uszy narodu, który nie wydał świętych2". Eliade nie był wyjątkiem. Wśród członków, sympatyków i najbardziej zażartych rzeczników reżimów faszystowskich i fundamentalistycznych ruchów religijnych znajdujemy całe zastępy teoretyków i praktyków świętości. Znajdujemy ich wszędzie tam, gdzie sacurm legitymizuje sprawowanie niemal nieskrępowanej władzy nad ludźmi.

W Polsce pierwszych lat XXI wieku wiarę w Boga, a tym samym udział w sferze sacrum, deklaruje ponad 90 proc. społeczeństwa. Jednocześnie blisko połowa Polaków uważa, że wolności jest w naszym kraju za dużo, a tylko 6 proc. uznaje ją za najważniejszą dla siebie wartość. Wśród rozlicznych przyczyn tego stanu rzeczy rolę szczególną odgrywa przesycenie życia prywatnego i publicznego w Polsce treściami religijnymi i nadobecność "sacrum", tak w sferze symboli, jak i osobliwych doświadczeń osobistych. Religia znosi potrzebę i prawo do wolności, radykalnie zawężając obszar dozwolonej tolerancji, ale także wprost, w sensie czysto politycznym. W Polsce głoszone przez jej adwokatów potępienie wolności okazuje się szczególnie skuteczne między innymi dlatego, że dominacja religii i rozpowszechniona do rozmiarów epidemii skłonność do zapadania w stan uniesienia religijnego nie napotyka tu na niemal żaden opór ze strony intelektualistów, którzy udzielają religii entuzjastycznego poparcia, sprzeniewierzając się tym samym swojej misji krzewienia myśli krytycznej i racjonalistycznych postaw. Polscy intelektualiści – a wśród nich niektórzy autorzy "Bez dogmatu"2 – nie tylko głoszą fałszywą naukę o uniwersalnej potrzebie świętości, ale wręcz nakazują wobec niej szacunek, choć nie jest jasne czym miałaby ona na ów szacunek zasługiwać. Prawda tymczasem jest taka, że potrzeba świętości po prostu nie istnieje. Istnieje potrzeba bezpieczeństwa i poczucia własnej wartości, istnieją potrzeby emocjonalne i estetyczne. Jednak w świecie, w którym potrzeby te nie mogą być zaspokojone, gdzie myśl krytyczną wyparła "retoryka świętości", ulegają one deformacji i przekształcają się w pretendujące do ich miana mechanizmy obronne, takie jak dążenie do władzy, skłonność do ucieczki od rzeczywistości i wreszcie pragnienie stopienia się z istotą lub "siłą wyższą", która łudzi nas nadzieją absolutnego szczęścia. Czyż nie warto za nie zapłacić rezygnacją z wolności, która wszak nie obiecuje niczego, poza prawem do bycia sobą i możliwością samorealizacji? Bo czym właściwie jest samorealizacja? Po cóż Polak – zdefiniowany przecież i uświęcony przez samą przynależność do religii i narodu – miałby "być sobą"? Tego nie wiemy. Ludzie pozostający w stanie religijnego zamroczenia nie prowadzą rozważań na temat zalet wolności. O jej dobrych stronach muszą milczeć także ci, którzy wprawdzie sami trzymają się z dala od tego, co święte, jednak domagają się dla "sacrum" respektu. Powołują się przy tym na szacunek należny każdemu człowiekowi, wierzącemu i niewierzącemu. Jednak szacunek dla drugiego człowieka nie polega na bezkrytycznym uznaniu wszystkiego, co ów człowiek mówi, myśli lub czyni. Postępując tak, zaprzeczamy jego wolności i odpowiedzialności, odmawiamy także uznania jego dzielności i zdolności do obrony tego, co dla niego ważne. Uchylamy się ponadto od przyjęcia współodpowiedzialności za los wszystkich, którym te myśli lub czyny mogą przynieść szkodę. Czy tak naprawdę nie czynimy tego z obojętności, dla świętego spokoju?

 

1 Adam Krokiewicz, Zarys filozofii greckiej, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1971

2 Krzysztof Czyżewski: Sacrum, faszyzm, Eliade w Krasnogruda, nr 10, Wydawnictwo Pogranicze, Sejny 2000

3 Tamże.

4 Por. Leszek Nowak, O przymusie religijnym, interesie kościoła hierarchicznego, dramacie uczciwych ludzi kościoła i godności ateisty. Bez dogmatu, nr 54, Jesień 2002

Artykuł pochodzi z portalu humanizm.net.pl

O autorze wpisu:

Aktywny działacz ateistyczny, humanistyczny, feministyczny i prolaicki. Prezes Towarzystwa Humanistycznego, z wykształcenia psycholog. Wydawca książek o tematyce ateistycznej, humanistycznej i filozoficznej. Publicysta aktywny w wielu polskich gazetach i magazynach. Redaktor RacjonalistaTV.

    1. Tekst ma koło 20 lat. Powstal w czasie, gdy w Polsce niemal nitk otwarcie i dosc ostro takich rzeczy nie pisał. Dzisiaj pewnie trąci trochę myszką, ale nie odwołuję nic 🙂 

  1. "Dzisiaj pewnie trąci trochę myszką…"

    Obawiam się, że pachnie najnowocześniejszymi polimerami, które właśnie zeszły z produkcyjnej taśmy.

    Bardzo źle, gdy niektóre rzeczy się nie starzeją…

    1. Myli się Pan. Tekst powstal ladnych pare lat przed narodzinami tzw. nowego ateizmu – dzisiaj, po dziesiatach ksiazek, w tym mp. Hotchensa, i setkach artykułów, czyta sie go zupelnie inaczej, co nie znaczy, ze ma sie podobać. Od początku zresztą nie mał takich ambicji 🙂  

      1. Owszem, były w tym czasie dziesiątki książek i artykułów, ale i tak jest bardzo aktualny, bo dotyka najgłębszych mechanizmów, a te po prostu są i leżą u podstaw religii. 

         

         

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *