Wiele koncertów muzyki klasycznej budowanych jest na zasadzie mozaiki. Przedstawia się jednego wieczoru dzieła różnych twórców, czasem z innych stylistycznie epok i z różnych miejsc na muzycznej mapie. Nie tak częste są koncerty monograficzne, gdzie wykonuje się dzieła jednego kompozytora. Obydwa podejścia do, jak się teraz modnie mówi, „programowania” koncertu mają swoje zalety. Ja jednak tęsknię za koncertami monograficznymi, które pozwalają mocniej jeszcze wczuć się w estetykę danego twórcy, pójść dalej śladami jego wyobraźni i skupić się na jego języku muzycznym. Podejście mozaikowe wygrywa zapewne z dwóch powodów – po pierwsze muzycy – wykonawcy mają bardziej urozmaicone próby, po drugie mniej wyrobiona część słuchaczy może liczyć na większą różnorodność prezentowanej muzyki.
Na monograficzny koncert poświęcony muzyce Mozarta zdecydowała się NFM Orkiestra Leopoldinum, otwierając swój udział w sezonie artystycznym 2018/19 dnia 29 września. Jak przystało na otwarcie, do muzycznego boju wiódł wrocławskich kameralistów ich dyrektor artystyczny Joseph Swensen. Zgodnie z tradycją Leopoldinum napisał on też tekst do książeczki programowej, przedstawiając w niej refleksję mającą wpływ na kształt jego interpretacji muzyki Mozarta. Swensen przejął się, jak zresztą wielu muzyków i melomanów, ostrą krytyką muzyki Mozarta dokonaną wiele dekad temu przez legendarnego pianistę i ekscentryka Glenna Goulda. Gould, słynący w pierwszych rzędzie z genialnych i wtedy jeszcze pionierskich interpretacji muzyki klawiszowej Jana Sebastiana Bacha, uznał, iż Mozart tylko na początku swojej muzycznej drogi był doskonały. Później zboczył z właściwego szlaku i jego późniejsze utwory, uważane przez niemal wszystkich za niezrównane arcydzieła, zdaniem kanadyjskiego pianisty, są niewypałami.
Aby uzasadnić, iż Gould nie miał ani trochę racji, Swensen przywołał podział twórczości Mozarta na dwa okresy – salzburski i wiedeński. Po czym usłyszeliśmy pod jego batutą wykonanie Symfonii A-dur nr 29, KV 201, powstałej w okresie salzburskim. Joseph Swensen poprowadził Orkiestrę Leopoldinum bardzo dobrze, ale w bardzo wolnych tempach i z celowo zredukowaną charakterystyczną dla Mozarta podskórną i głęboką emocjonalnością. Rzeczywiście, grany w ten sposób salzburski Mozart zbliżył się do obiektywizmu i dystansu Haydna.
Kolejny punkt programu był mniej eksperymentatorski wykonawczo. Na scenie, obok (a w zasadnie ponad) Orkiestrą Leopoldinum zjawił się Chór NFM i czwórka solistów – Paulina Boreczko-Wilczyńska – sopran, Aleksandra Michniewicz – alt, Sebastian Mach – tenor i Jerzy Butryn – bas. Usłyszeliśmy bardzo dobrą interpretację Mszy C-dur KV 317 „Koronacyjnej”. Arcybiskup Salzburga wręcz wymusił na Mozarcie to dzieło i całe szczęście, bo jest to bez wątpienia jeden z najpiękniejszych utworów sakralnych w dziejach europejskiej muzyki klasycznej. Ekspresyjne i pełne energii użycie chórów i kontrastujące z nim motywy śpiewane przez solistów napełniają Mszę Koronacyjną wyjątkową świeżością i wrażeniem przestrzeni. Orkiestra Leopoldinum świetnie wykonała partie instrumentalne, Chór NFM dobrze odnalazł się w powierzonej mu roli. Również soliści stworzyli bardzo dobre, pozbawione błędów intonacyjnych, kreacje. Swensen rozpoczął mszę dostojnie i wolno, po tym jednak interpretacja nabrała tempa i zaimponowała nam świetną strukturą i ogromną siłą wyrazu.
W drugiej części koncertu na scenę wjechał fortepian Yamahy, przy nim zaś zasiadł Adam Gołka, laureat między innymi nagród Gilmore Young Artist Award oraz Max I. Allen Classical Fellowship Award. Artysta przyjechał do nas zaraz po letnim sezonie w USA, gdzie między innymi zadebiutował w San Francisco ze sławną San Francisco Symphony pod dyrekcją J. Ogrena. Amerykańskie sukcesy nie były dziełem przypadku. Już pierwsze tony fortepianu Gołki przeniosły nas w świat pianistyki Mozarta, a jest to świat niezwykle trudny dla pianistów. Trzeba bowiem zachować umiar, równowagę, staranne frazowanie, ekspresję, którą nagle wznieca ogień modalnych transformacji. Nawet niektórzy wielcy pianiści, tacy jak Światosław Richter, unikali muzyki Mozarta uznając, iż nie znaleźli do niej klucza łączącego niepokój z równowagą, oświecenie z rodzącym się romantyzmem, świetlistość z mrokiem płynących w muzyce Mozarta „muzycznych chmur” przesłaniających co jakiś czas słońce muzycznej przyjemności, intelektualnej i zmysłowej. Adam Gołka grał świetnie, zachowując niezachwianą linię muzycznej narracji i nie gubiąc śpiewnego ale też wyrazistego brzmienia. Orkiestra Leopoldinum akompaniowała zachwycająco. Poszczególne epizody i wejścia sekcji instrumentów zostały pięknie osadzone w przestrzeni, zróżnicowane dynamicznie i barwowo. W Koncercie fortepianowym c-moll nr 24, KV 491 Mozart nadał ważną rolę instrumentom dętym, zwłaszcza w drugiej części utworu. Wrocławscy kameraliści doskonale wywiązali się z tego zadania, zaś Swensen podświetlił Larghetto koncertu oryginalnie ustawioną dyrygencką lampą i ukazał nam w nim elementy nowe i nieoczekiwane.