15 grudnia 2018 roku w Narodowym Forum Muzyki odbył się kolejny w ostatnich dniach koncert monograficzny. Kilka dni wcześniej mieliśmy wieczór poświęcony twórczości Rameau, tym razem uwaga muzyków i słuchaczy skupiła się na innym genialnym twórcy z XVIII wieku – na Antonio Vivaldim. Obok Vivaldiego wielką atrakcją koncertu był Reinhard Goebel, legendarny założyciel zespołu Musica Antiqua Köln, z którym przez ponad 30 lat nagrywał liczne płyty. Wiele z tych płyt po dziś dzień stanowi jedne z najlepszych interpretacji muzyki Telemanna czy Bacha i pewnie tak już zostanie, gdyż mające miejsce na przestrzeni XXI wieku wielkie przemiany w wykonywaniu muzyki dawnej, powstanie wielu zespołów, które od niemowlęctwa żyją tą muzyką, oddychają nią wręcz, to wszystko nie anulowało doskonałości i świeżości interpretacji rewelacyjnych kolończyków. Reinhard Goebel nie przyjechał do Wrocławia z gościnnym zespołem, lecz stanął na czele NFM Orkiestry Kameralnej Leopoldinum i bez trudu nadał im swoje brzmienie i swój muzyczny punkt widzenia. Dyrygował, mimo siwych włosów, z ogromną werwą i bardzo dynamicznie. Świetnie kreował elegancko zaplanowane płaszczyzny dźwięku, wijące się w przestrzeni niczym barokowe woluty. Mając do dyspozycji zespół większy od wielu grup instrumentów dawnych, wykorzystywał to budując plany dynamiczne, stosując technikę echową czy polichóralną (bo przecież Vivaldi był z Wenecji!). Znane utwory Vivaldiego ukazały nam się od nieco innej niż zazwyczaj strony, co było intrygujące i pozwoliło zobaczyć w nich jeszcze więcej.
Słuchając interpretacji Goebla i Orkiestry Leopoldinum cieszyłem się, że „Rudy Ksiądz” został ukazany mniej kontrastowo i ba-rockowo. Uwielbiam włoskie interpretacje muzyki Vivaldiego, ale bywa, że czasem mam dość skrajnie przesterowanych kontrastów dynamicznych i – zwłaszcza – mocnej, skandowanej rytmiki. Możliwe, że barok tak grano, dzikość i przesada były wszak cechami wielu barokowych sztuk, zwłaszcza zaś malarstwa, poezji i architektury. Nie mamy jednak nagrań z czasu Vivaldiego, ani pisemnych opisów na tyle dokładnych, aby można było z nich wydedukować charakter wykonania. Oczywiście jest wiele wskazówek dotyczących zdobienia, realizacji basso continuo etc., ale nie dowiemy się, czy Vivaldi wykonywał swoje dzieła jak współcześni Włosi i ich naśladowcy, czy też spokojniej, bardziej lirycznie i bardziej plastycznie jak najlepsze zespołu z Wielkiej Brytanii i z Niemiec.
Pierwszą połowę koncertu w NFM otwarł Koncert d-moll na smyczki „Madrigalesco” RV 129. W tym dziele Vivaldi sięgnął po muzykę o ponad sto lat starszą od czasów, w których przyszło mu żyć. Zwrócił się w stronę manierystycznego madrygału i na bazie ich charakteru stworzył złożoną, wielogłosową strukturę, tajemniczą i melancholijną. Większa od barokowców Leopoldinum dużo w tym dziele zyskała poprzez liczniejszą grupę smyczków. Goebel ukazał ten znany koncert w bardzo nowatorski sposób, czyniąc go zupełnie niemal ponadczasowym, choć wciąż było widać w płynących dźwiękach odbicia zamaskowanych karnawałowych twarzy w kanałach Wenecji.
Później mieliśmy Sonatę a 4 Es-dur „Al Santo Sepolcro” RV 130 i Symfonię h-moll na smyczki„Al Santo Sepolcro” RV 169, niejako archetypiczne przykłady muzyki czysto instrumentalnej przeznaczonej dla wykonywania w kościołach. Muzycy znakomicie wydobyli dramatyzm i tajemniczość tych smyczkowych medytacji.
Wspaniały Koncert g-moll na dwie wiolonczele i smyczki RV 531 został wykonany z ogromnym rozmachem i z doskonałym podkreśleniem śmiałej wyobraźni Vivaldiego rządzącej dynamiką i często dysonansowym nakładaniem się dialogujących wiolonczel. Taki właśnie Vivaldi inspirował Bacha (choć nie poprzez ten koncert), który wyraźnie szukał u weneckiego twórcy onirycznej niemal ekspresji, witalnego, żywiołowego pędu, oraz śmiałych zestawień głosów. W roli solistów wystąpili wiolonczeliści z Orkiestry Leopoldinum – Marcin Misiak i Jakub Kruk. Muszę przyznać, że choć spodziewałem się całkiem udanego ich występu, byłem zaskoczony rewelacyjnym wręcz poziomem ich interpretacji. Wspaniałe, drążące metafizyczną przestrzeń czasu, niskie tony wiolonczel jeszcze teraz, wiele godzin po koncercie, rozbrzmiewają w mojej głowie.
Mirijam Contzen / fot. Molina Visuals
Drugą połowę koncertu wypełniły zasłużenie sławne Cztery Pory Roku. Solistką była Mirijam Contzen, znana z wielu koncertów i nagrań, głównie dla firmy Oehms. Jedna z jej ostatnich płyt to koncerty Mozarta z Goeblem i Bayerische Kammerphilharmonie. W jej dyskografii znajdziemy więcej muzyki XX i XIX wieku, niż z doby baroku. Nagraniami skrzypaczki interesują się też żywo Japończycy, gdyż Mirijam jest pochodzenia niemiecko – japońskiego. W 2016 roku artystka objęła stanowisko profesora skrzypiec w Universität der Künste w Berlinie. Artystka gra na instrumencie Carlo Bergonziego (1683 – 1747), lutnika z Cremony, który był uczniem Vincenza Rugeriego. Instrumenty Bergonziego słyną z doskonałości wykonania i ciepłego brzmienia.
Mirijam Contzen zagrała Cztery Pory Roku w sposób bardzo oryginalny. Wiele fraz połączyła na swój sposób, inaczej niż zazwyczaj w wykonaniach tego cyklu rozkładając legato i staccato. Grała płynnie, pewnym dźwiękiem, bardzo śpiewnie i mimo to nie rezygnując z dynamicznej ekspresji w eksponowanych momentach Lata i Zimy. Bardzo spodobała mi się ta chęć powiedzenia czegoś nowego w tym jakże często granym arcydziele! Orkiestra Kameralna NFM Leopoldinum towarzyszyła skrzypaczce bardzo dobrze, muzycy z koncertmistrzem na czele bardzo dobrze wchodzili w dialogi z solistką. Goebel ukazał nam wspaniałe elementy konstrukcji tego arcydzieła zawarte również w pobocznych głosach. Zwłaszcza w Jesieni pasaże wiolonczel i rewelacyjny klawesyn (Rupocińska!) stanowiły przepyszną strawę dla zmysłów i wyobraźni.
Poszczególnie koncerty przeplatane były dedykowanymi im sonetami. Na koniec koncertu pożegnaliśmy świetnym Vivaldiowskim bisem Barbarę Migurską, ustępującą ze stanowiska menedżerkę Orkiestry Leopoldinum. Doskonała forma Kameralistów prowadzonych przez legendarnego Goebla była z pewnością jeszcze piękniejszym upominkiem na pożegnanie od wielkiego bukietu kwiatów.