Tak bardzo spodobał mi się tytuł koncertu w NFM we Wrocławiu (28 kwietnia 2017), że postanowiłem zostawić go i w tytule swojej recenzji. Beethoven wbrew mitycznemu wizerunkowi chmurnego buntownika był bardzo pogodny w swojej muzyce. Może nie cały czas się w niej uśmiechał, ale nie unikał pogody a nawet radości, o którą w muzyce i ogólnie w sztuce wcale nie tak łatwo. Wydaje się, że tragizm dużo łatwiej oddać na polu artystycznym niż radość. Nie przypadkowo na przykład początkujący poeci piszą zwykle wiersze ociekające krwią i rozpaczą, z szyją metaforycznie okręconą już samobójczym sznurem.
Może i Beethoven był kiedyś początkującym twórcą, ale już jego wczesne dzieła które znamy są genialne i nie pozbawione radości. Radości głębokiej i filozoficznej, wszechobejmującej, „wszechświatowej” jak się mawiało po polsku w dawniejszych czasach.
Ale nie tylko I Koncert fortepianowy C-dur op. 15 i II Symfonia D-dur op. 36 były same w sobie powodami do radości na tym koncercie. Ogromnie pozytywną energię przyniosło także ich wykonanie. Grała NFM Filharmonia Wrocławska pod batutą Giovanniego Antoniniego. Wielki włoski artysta tym razem prowadził zatem zupełnie niehistoryczny zespół. Ale robił to świetnie, w barwny i ciepły sposób, znakomicie oddając tektonikę utworów, ich architektoniczny zamysł i całą niekiedy uroczo rozgadaną Beethovenowską retorykę.
Zanim przejdę do gwiazdy tego wieczoru, jaką bez wątpienia okazał się zwycięzca Konkursu Chopinowskiego Seong-Jin Cho, poświęcę kilka słów temu, czy wolno wykonywać Beethovena siłami zwykłej orkiestry symfonicznej, a nie zespołu muzyki dawnej. To pytanie coraz częściej się pojawia, zwłaszcza, jeśli chodzi o pierwsze symfoniczne utwory geniusza z Bonn. Bo przecież nie te proporcje, inna masa dźwięku, inne barwy części instrumentów. Na te tematy zresztą rozmawiałem w przerwie z zaprzyjaźnionymi melomanami, zajmując bardzo liberalne stanowisko. Bowiem oczywiście wolno – uważam, że współczesna orkiestra symfoniczna jest wymarzona dla muzyki Beethovena, gdyż na jego dziełach w dużej mierze wyrastała. Przecież Brahms, Wagner, Liszt, Berlioz, Mendelssohn i wielu innych kompozytorów romantyzmu wręcz czciło Beethovena. Zaś wielcy symfonicy przełomu wieków XIX i XX tacy jak Ryszard Strauss nie tylko pozostawili nam pełne zachwytu opinie o dziełach Beethovena, ojca romantyzmu i XIX wiecznej symfoniki, ale też nagrania własnych interpretacji tej muzyki. Zatem można grać Beethovena siłami współczesnej orkiestry symfonicznej i nawet trzeba, a nie tylko można.
Bardzo mnie ucieszyło, że Giovanni Antonini, mistrz wykonań historycznych, pokazał się od innej strony, jako rasowy dyrygent nie potrzebujący żadnej dźwiękowej archeologii aby przelać życie w arcydzieła Beethovena.
Wykonanie I Koncertu fortepianowego z Seong-Jin Cho poprzedził bardzo interesujący wywiad z nim, jaki ukazał się w czasopiśmie wydawanym przez Narodowe Forum Muzyki a nazywającym się Muzyka w Mieście. Polecam, jeśli jeszcze go nie znacie. Z tego wywiadu wyłonił się portret Koreańczyka – osoby stonowanej, zdystansowanej, uprzejmej, nie okazującej emocji i zmieniającej się zupełnie po dotknięciu klawiatury fortepianu. Jakby oszczędzającej całą swoją życiową energię dla potrzeb muzyki. Oprócz tego mogliśmy się dowiedzieć, że Beethoven był ważną postacią dla Seong-Jin Cho zanim jeszcze pojawiły się Chopinowskie fascynacje i ta fascynacja nie przeminęła.
Już po pierwszych fortepianowym akordach koncertu przekonałem się, że fascynacja Beethovenem trwa i ma się dobrze. Artysta cieniował mistrzowsko dynamikę swojej partii, znakomicie też dobierał barwy. Poszczególne frazy muzyki nie były dla niego strukturami, które jakoś należy odbębnić, ale żywymi słowami, pytaniami, odpowiedziami, zagadkami i odkryciami. Ale najważniejsze, że była w tym wszystkim przestrzeń i starannie odzwierciedlona architektura Beethovenowskiego arcydzieła.
Nawet skądinąd znakomite wykonanie II Symfonii nie miało w sobie tak przestrzennej i pełnej wyrazu konstrukcji jak koncert, więc niewątpliwie musi być w tym zasługa młodego pianisty. Po XVII Konkursie Chopinowskim (2015 rok) nasłuchałem się jak zwykle tekstów typu „laureaci tacy sobie”, „grają grzecznie i akademicko”, „z konkursu na konkurs coraz mniej wielkich indywidualności”. Było też oczywiście sakramentalne „wygrał nie ten, co trzeba”. No cóż, tak udana interpretacja Beethovena dokonana przez zwycięzcę Konkursu Chopinowskiego moim zdaniem pokazuje, że to całe marudzenie ma niewielki sens. To był bardzo udany Beethoven, mądry, pełen oddechu, znakomicie rozlokowany w przestrzeni inwencji i wyobraźni, porywający. Filharmonicy Wrocławscy sprostali tej wizji jak na rasową orkiestrę przystało, zaś Giovanni Antonini po raz kolejny dowiódł swoich muzycznych talentów. Mam nadzieję, że do nielicznych jeszcze płyt Seong-Jin Cho dołączą wkrótce nagrania muzyki Beethovena, zarówno koncerty jak i sonaty, a z wywiadu dla Muzyki w Mieście wynika, że i na muzykę kameralną możemy liczyć.
Na bis Seong-Jin Cho zagrał Chopina, ale nie mogłem wyjść ze świata Beethovena. Jego interpretacja była bardzo oryginalna, przecząca tezie dotyczącej akademickości pianistów z Dalekiego Wschodu.
A Panu jak zwykle wszystko się podoba…
Dla mnie druga symfonia jest zwyczajnie słaba.