Alexander Sitkovetsky dowiódł koncertem piątkowym (19.04.24), że bardzo poważnie traktuje artystyczne prowadzenie orkiestry kameralnej NFM Leopoldinum. Wybrał repertuar trudny dla orkiestry i to w dość nietypowy sposób. Niektórzy uważają, że granie minimalistycznych i repetytywnych sekwencji jest proste, jednak nie jest to prawda. Granie muzyki w formie sekwencji wymaga pewnej matematyki od muzyków i wielu z nich naprawdę ciężko nad takim wykonaniem pracuje.
Jednocześnie Sitkovetsky zdecydował się ukazać wrocławskim melomanom utwory niezwykle popularne, jednak nie często wykonywane na żywo. Spowodowało to napływ do Sali Głównej NFM wielu nowych słuchaczy i naprawdę nie wiem, jak się wszyscy pomieścili, bo przecież od dwóch lat bardzo często miejsca na koncerty są wyprzedane na wiele dni przed nimi. Widać było też wiele młodych osób. Najwyraźniej firma płytowa Deutsche Grammophone wiedziała co robi czyniąc Maxa Richtera swoim czołowym kompozytorem współczesnym. Ale właśnie, co właściwie było na koncercie?
Program wyglądał następująco:
S. Barber Adagio na smyczki
G. Tartini Sonata g-moll „ Z diabelskim trylem” (oprac. na skrzypce, smyczki)
M. Richter The Four Seasons Recomposed (według Czterech pór roku A. Vivaldiego)
Zanim jednak przejdę do omówienia samego koncertu, powinieniem w końcu przedstawić sylwetkę nowego dyrektora artystycznego Orkiestry NFM Leopoldinum.
Alexander Sitkovetsky nim ogłoszony niedawno obejmując swoje stanowisko od sezonu 2023-24. Muzyk urodził się w Moskwie w rodzinie o ugruntowanej tradycji muzycznej. Zadebiutował na koncercie w wieku ośmiu lat i w tym samym roku przeniósł się na studia do Yehudi Menuhin School, gdzie obecnie jest artystą stowarzyszonym. Związany także w ostatnich latach swego życia z Polską Lord Menuhin był inspiracją Sitkovetskiego przez całe lata szkolne i występowali razem przy kilku okazjach. Po trzyletniej rezydencji w Lincoln Center w Nowym Jorku w ramach prestiżowego programu Bowers Chamber Music Society of Lincoln Center (CMS), w 2016 roku Alexander otrzymał nagrodę Lincoln Center Emerging Artist Award, a obecnie zachowuje pozycję na liście artystów CMS, odbywając kilka wizyt rocznie, aby wystąpić w Centrum. Jest również absolwentem Królewskiej Akademii Muzycznej w Londynie i Akademii Kronberga w Niemczech, a jego wybitne talenty jako solisty, dyrygenta orkiestry i kameralisty przyciągnęły uznanie i zdobyły wiele nagród, w tym I nagrodę na Konkursie Trio di Trieste Duo w 2011 roku wraz z pianistą Wu Qianem.
Sitkovetsky jako solista jest regularnie zapraszany do występów gościnnych z orkiestrami koncertującymi w Wielkiej Brytanii, m.in. z Filharmonią Brukselską, Tonkünstler Orchester Wiedeń, Rosyjską Filharmonią w Nowosybirsku, Orkiestrą Symfoniczną w Sankt Petersburgu. Alexander gra na skrzypcach Antonio Stradivariego „Parera” z 1679 roku, wypożyczonych mu przez Międzynarodowe Towarzystwo Skrzypcowe Beare’s przez hojnego sponsora. Obecnie pracuje jako artysta-rezydent w Meadows School of the Arts na Uniwersytecie SMU i jest profesorem skrzypiec w Zurich Hochschule of the Arts w Szwajcarii.
Adagio na smyczki Barbera stało się ikoną naszych czasów. Jest to utwór bezwstydnie romantyczny, jak spora część twórczości amerykańskiego kompozytora. Jednocześnie jednak słychać w nim niezwykłe, alegijne napięcia tonalne, tak charakterystyczne dla czasu modernizmu i tak mocno słyszalne we wczesnych dziełach Drugiej Trójcy Klasyków Wiedeńskich – Berga, Weberna i Schönberga. Jednak w przeciwieństwie do wiedeńczyków Barber nie szuka w swoim dziele rozbicia formy, lecz stara się maksymalnie podkreślić elegijny, jakby żałobny klimat. Jest to żal piękny i wzniosły, nie mający w sobie ani grama turpistycznego tragizmu znanego z Wozzecka Berga. Adago w wykonaniu Sitkovetskiego było zaskakujące. Dyrygent nie skupił się na dojmującym żalu i pustce wynikającej z wielu wykonań tej muzyki, lecz ukazał bogate, niemal słoneczne harmonie skryte w tej muzyce. Było to nowe i inspirujące spojrzenie na ten świetny utwór. Swoją drogą Adagio na smyczki Samuela Barbera zostało wykorzystane w ścieżce dźwiękowej strategicznej gry komputerowej Homeworld, z uwagi na wrażenie osamotnienia i chłodu jakie przeważnie przywołuje ta muzyka. Homeworld to gra o tematyce kosmicznej, która zyskała uznanie zarówno za swoją rozgrywkę, jak i za wyjątkową muzykę. Gra została wydana w 1999 roku i do dziś jest pamiętana jako klasyk wśród gier strategicznych. Patrzyłem, jak gra w nią mój brat i muszę przyznać, że zrobiła na mnie wtedy ogromne wrażenie. Po Adagio Barbera sięgnęła też grupa Orbital, znana również jako bracia Hartnoll. Ich interpretacja, choć elektroniczna, zachowuje elegancki i melancholijny nastrój oryginału. Orbital jest uznawany za jednego z pionierów muzyki elektronicznej i ich wersja Adagio jest przykładem ich umiejętności w łączeniu klasycznych melodii z nowoczesnymi rytmami techno. Piękny był też teledysk z ewoluującym drzewem do tej aranżacji Barbera.
Wróćmy do koncertu. Sławna sonata Tartiniego została wykonana w nietypowej aranżacji na smyczkową orkiestrę kameralną. Ucieszyło mnie użycie organów Sali Głównej nie zaś pozytywu, choć na początku zadziwiał mnie szum wiatrownicy organowej, bowiem muzycy zasłaniali konsolę. Tartini nie porwał mnie jednak tak bardzo, jak dwa pozostałe punkty koncertu. Ogólnie ten diabelski tryl nie zaczarował mnie jeszcze tak mocno, jak czarował współczesnych Tartiniego. Chyba będę musiał poszukać w sieci wielu wykonań Sonaty z diabelskim trylem i może znajdę takie, gdzie ten tryl rzeczywiście ma rogi, kopyta i pachnie siarką.
Po przerwie usłyszeliśmy The Four Seasons Recomposed (według Czterech pór roku A. Vivaldiego) Maxa Richertera. I tu Sitkovetsky rozszalał się na całego, zaś Orkiestra Leopoldinum wspaniale tworzyła tło pełne zapętlonych sekwencji i olśniewających płaszczyzn dźwiękowych. Dziwię się swoją drogą, że tak mało powstaje znanych dzieł nawiązujących do wielkich utworów przeszłości w sposób komunikatywny dla szerokiej publiczności. Max Richter potraktował Vivaldiego w sposób postmodernistyczny, tnąc go i stawiając w groteskowym świetle jego chtoniczne i ekstatyczne pasaże. Aby podkreślić podskórną melancholię ociekającej wodą weneckiej laguny muzyki Vivaldiego Richter wprowadził swój własny, zupełnie nowy temat, kojarzący się nieco z muzyką innego brytyjskiego twórcy, Nymana. Prócz tego jest to dzieło bardzo amerykańskie, bliskie twórczości Glassa czy Adamsa dzięki wielu repetycjom i minimalistycznemu potraktowaniu niektórych aspektów barokowości. Wśród nagrań Richtera, które posiadam, jest to też utwór nietypowy, bowiem gros znanej mi twórczości Brytyjczyka to muzyka elektroniczna albo elektroakustyczna. Teraz na przykład słucham jego ”Songs from Before”, które są dziełem elektroakustycznym. Jakkolwiek by nie było, szaleństwo Sitkovetskiego i świetnie przygotowana orkiestra rozpaliły słuchaczy i owacje były szczere i bardzo gorące.
Richter zdecydował się na stworzenie „Vivaldi Recomposed”, ponieważ, jak sam przyznał, chociaż kiedyś kochał to dzieło, z czasem znudziła go jego wszechobecność i nadużywanie w różnych kontekstach. W swojej wersji odrzucił około 75% oryginalnego materiału Vivaldiego, a to co zachował, zostało poddane fazowaniu i zapętleniu, co podkreśla jego związki z muzyką postmodernistyczną i minimalistyczną.
Styl muzyczny Maxa Richtera charakteryzuje się połączeniem muzyki klasycznej z elektroniczną, co sam kompozytor określa jako neoklasycyzm. Jego twórczość często zawiera powtarzające się wzory i struktury, które przypominają prace takich kompozytorów jak Steve Reich czy Philip Glass. Ponadto, Richter czerpie inspiracje od Iannisa Xenakisa, Briana Eno oraz Luciano Berio, u którego studiował kompozycję. Luciano Berio też lubił postmodernistycznie „interweniować” w istniejące już od wieków arcydzieła muzyczne, w tym w symfonie Schuberta.
W swoich dziełach Richter często eksploruje tematykę emocjonalną i refleksyjną, co jest widoczne w takich utworach jak “On The Nature of Daylight”, który został wykorzystany w wielu filmach. Refleksja i emocjonalność nie są oczywiste dla postmodernizmu czy muzyki repetytywnej, jednak zawsze stanowią dla nich pewien punkt odniesienia, choćby nawet przez negację. Na tle dzieł elektroakustycznych Richtera czysto instrumentalne „Vivaldi Recomposed” zbliża się raczej do bieguna obiektywizmu.