W cieniu Ryszarda Straussa. Ale który to już raz? Muzyka późnego romantyka, mimo swojej zachowawczej estetyki (a może dzięki niej) nadal jest jednym z głównych źródeł z których czerpią koncerty filharmoniczne, zaś Wrocławscy Filharmonicy już od dekad naprawdę umieją znaleźć się w świecie Straussa czy Mahlera. Tym razem jednak dotarli do tego świata inną drogą, ciekawą, nową i inspirującą, a to dzięki dyrygentowi z Azerbejdżanu Fuadowi Ibrahimovi. Wreszcie last but not least, trzecią gwiazdą koncertu w NFM (23.02.2024) była znakomita sopranistka Iwona Sobotka.
Na koncercie usłyszeliśmy następujące utwory:
F. Delius The Walk to the Paradise Garden z opery A Village Romeo and Juliet
E.W. Korngold Ich ging zu ihm – aria z opery Das Wunder Heliane op. 20
A. Webern Im Sommerwind
R. Strauss – scena finałowa z opery Capriccio op. 85, TrV 279; Śmierć i wyzwolenie – poemat symfoniczny op. 24
Miło było usłyszeć Deliusa na żywo. Od dawna już zgłębiam późny brytyjski romantyzm i wczesny modernizm. Na tym tle postać Deliusa jest wyjątkowa, niesie bowiem w sobie spory ładunek impresjonizmu przepojonego zapachem pomarańcz, które poza komponowaniem muzyki brytyjskiej uprawiał w USA.
Bardzo brytyjska u Deliusa jest gęstość orkiestrowej faktury i chęć rozwoju języka, którzy ludzie na kontynencie zarzucili. Dokładnie to samo działo się u schyłku XIV wieku, XV wieku, XVI wieku. Anglicy i później Brytyjczycy nie chcieli być awangardą. Chcieli stworzyć gotyk lepszy od każdego gotyku, renesans bardziej renesansowy niż jakiekolwiek odrodzenie i wreszcie romantyczną zadumę bardziej zadumaną niż najbardziej nawet owocny spacer wśród wrzosowisk. O ile w przypadku XVI wieku nikt wrażliwy nie ma chyba najmniejszych wątpliwości, o tyle późnoromantyczny świat Brytyjczyków sączy się w inne miejsca wolno, wolniej niż skandynawski strumień, niewielki lecz wartki. Nadal więcej melomanów zna Sibeliusa niż Deliusa.
A Village Romeo and Juliet pokazuje już w pełni rozwinięty, oryginalny język Deliusa, wielowarstwowy, barwny i niezwykły, niemal pastelowo spokojny, a jednak pełen podskórnej ekspresji. Impresjonizm, który odnajduję u kompozytora, nie jest wtórny. Podobnie jak Turner dochodził on do niego w dużej mierze niezależnie od francuskich twórców. Nie siedział jednak jak wielu jego kolegów w cieniach Albionu, wiele podróżował, miał zatem okazję nasycić się atmosferą Francji i wielu innych krajów.
Fuad Ibrahimov przedstawił fragment dzieła Deliusa z ogromnym blaskiem i subtelnością. Nie mogłem się nacieszyć cudowną, migoczącą fakturą Deliusowego muzycznego świata, jego tajemniczą gęstością i uzyskaną mimo niej świeżością, z jaką mamy do czynienia w najpiękniejszych ogrodach, które stworzyli Brytyjczycy.
W sieci możemy znaleźć informacje, że Fuad Ibrahimov jest dyrygentem Państwowej Orkiestry Symfonicznej Azerbejdżanu, głównym dyrygentem Orkiestry Nowej Filharmonii w Monachium i Orkiestry Kameralnej w Baku. W 2006 roku Ibrahimov rozpoczął studia dyrygenckie u prof. Michaela Luiga w Akademii Muzycznej w Kolonii. Jednak jego język dyrygencki jest oryginalny, ciężko go odnieść do niemieckiej szkoły dyrygenckiej. Jako taki jawi mi się zupełnie wyjątkowym.
Najlepszym dowodem na ten oryginalny język dyrygentury było wykonanie Śmierci i wyzwolenia – poematu symfonicznego op. 24 Ryszarda Straussa. Ibrahimov zaczął ten utwór niezwykle delikatnie, lekkim, wielowątkowym pianissimo. Straussowska ekspresja narastała później powoli, stopniowo, bardzo stopniowo narastała dźwiękowa masa, charakteryzująca tak wiele interpretacji muzyki Straussa już od samego początku utworu. Tak delikatne ujęcie pozwoliło azerskiemu dyrygentowi pokazać głębię refleksji kompozytora na temat śmierci i wyzwolenia, na temat cierpienia i ucieczki od niego. Słyszeliśmy, że Ryszard Strauss porusza się w głębokich oceanach znaczeń, skojarzeń i kontekstów. Chodziło bardziej o przemianę i metamorfozę niż findesieclowe szarpanie się z „nabrzmiałą rzeczywistością”. Było to bardzo cenne spojrzenie na muzykę Ryszarda Straussa o wyjątkowym walorze artystycznym.
Iwona Sobotka porwała słuchaczy swoim pięknym sopranem o nieskazitelnej emisji, aksamitnych dołach i dźwięcznej górze. Zarówno w Korngoldzie jak i w Straussie ukazała głębokie, przemyślane interpretacje, czerpiące szeroką ręką ze skarbnicy przedstawianych dzieł. Strauss – wiadomo. Mistrz operowego kobiecego monologu, zbuntowany wobec Wagnera wierny jego następca. Trochę tak jakby po „Śmierci miłosnej Izoldy” iść po prostu dalej, w ekstazę, w zatarcie wszelkich granic, w upojenie muzyką jak wymyślnym narkotykiem. Scena finałowa z Capriccio op. 85, będąca już u kresu teatralnych przygód Straussa, pokazała, jak wiernym był sam sobie kompozytor. Co ciekawe, jeszcze bardziej wstrząsnęła mną Ich ging zu ihm – aria z opery Das Wunder Heliane op. 20 Korngolda, największego kompozytora epoki wiosny dźwiękowego kina. Wielkie osiągnięcia w świecie kinowym przesłaniają nam ogromny muzyczny talent Amerykanina, jednak spotkanie z każdą z jego niezależnych kompozycji wręcz zadziwia. Taka też była aria Ich ging zu ihm – pełna wyrazu, operująca wieloma środkami, w tym pod koniec niemal barokowym ostinato. Piękne, oryginalne i głębokie. Warto polować na utwory Korngolda w dobrych wykonaniach! Iwona Sobotka zaśpiewała arcytrudnego wyrazowo Korngolda z wielką inteligencją i rozmachem. To był cudowny muzycznie moment!
W środku koncertu mieliśmy też Im Sommerwind Weberna. Czyli podobnie jak w przypadku wczesnych dzieł Schönberga i Albana Berga „ciszę przed burzą”. Webern przyczynił się najbardziej z tych trzech kompozytorów do upadłej już i trwającej wiele dekad rewolucji języka muzycznego. Jego dźwiękokształty, zdarzenia muzyczne, poprzedzały świat Bouleza i wielu innych. W Im Sommerwind mamy jednak przedwiośnie. Język jest tu romantyczny, jednak struktura porwana, męcząca się sama sobą i wybiegająca poza własne ramy. O ile to napięcie jest typowe też dla wczesnych dzieł Schönberga i Berga, o tyle pewne porwanie tematów, wyspowość struktur muzycznych zapowiadały tylko i wyłącznie świat Weberna, do dziś niesamowity i warty zgłębiania, choć może nie nowego odrzucenia „wszystkiego co było”.