Cykl koncertów kameralnych organizowany przez koncertmistrza Filharmoników Wrocławskich Radosława Pujanka to klasa sama dla siebie. Po każdym z tych koncertów wychodzę z wielkim uśmiechem na twarzy i pełen muzycznych wrażeń. Tym razem mieliśmy skład kameralny bardzo ważny w dziejach muzyki klasycznej, czyli fortepian i skrzypce.
Grali Aleksandra Szwejkowska-Belica na skrzypcach i w nagłym zastępstwie Michał Rot, który jednakże występował już ze Szwejkowską – Belicą na koncertach i na płytach. Było to słychać, obydwoje artyści byli świetnie zgrani i obdarzeni podobną, ekstatyczną niemal ekspresją, bardzo owocną w podążaniu śladami Szymanowskiego. Muzyka, którą grali, brała z Mistrza z Atmy dwa aspekty – wyrafinowane ludowe stylizacje i postimpresjonistyczne, młodopolskie rozmarzenie. Cały czas byliśmy na tym koncercie w krainie rozpościerającej się między Źródłem Aretuzy a podhalańsko – modernistycznymi mazurkami. Aleksandra Szwejkowska – Belica była nominowana do Paszportu Polityki i nie bez racji – dawno nie słyszałem muzyka tak znakomicie odnajdującego się w nie tak znanych, a jednak doskonałych artystycznie utworach.
Aleksandra Szwejkowska-Belica / fot. Arkadiusz Belica
Koncert zaczął się od twórczości Grażyny Bacewicz. Usłyszeliśmy Witraż, Taniec mazowiecki i Taniec słowiański. Witrażem nie bez racji zachwycał się sam Lutosławski. Utwór ten przypomina nam, że wsadzanie dorobku Bacewicz na półkę z sygnaturą „neoklasycyzm” to istnie madejowe łoże. Bacewicz sięgała znacznie dalej. W swoim Witrażu jest znacznie bardziej śmiała i nowoczesna niż większość neoklasycystów, a jednocześnie mocniej niż oni zakorzeniona w tradycji impresjonizmu i sięgająca tą drogą jeszcze dalej w przeszłość. Witraż to jednak przede wszystkim doskonałe studium muzycznej synestezji światła i barwy przemienionych w dźwięk. Wykonawcy nasycili te barwy, nie chowając się w żadnych mgłach i cieniach. Mocna i pewna gra skrzypiec znalazła dobre oparcie w wyrazistej i pełnej energii pianistyce. W utworach fantazyjnie osadzonych na tematach ludowych żywiołowości było jeszcze więcej, ale to wszystko w dobrym guście, jak to u Bacewicz.
Największą niespodzianką tego koncertu był dla mnie Szymon Laks (1901–1983) z jego Suitą polską. Dzięki świetnej płycie Orkiestry Leopoldinum, recenzowanej przeze mnie w wakacje, miałem okazję bliżej poznać jego twórczość. Jednak, choć ciekawy, w swoich utworach orkiestrowych Laks wydał mi się niewolny od pewnych naiwności i zbytniego lawirowania między estetyką modernizmu a popularnych tematów quasi – filmowych międzywojnia. Laks, który ocalał w Oświęcimiu tylko dzięki muzyce, nie stronił od lżejszej muzyki. W swojej suicie odsłonił jednakże zupełnie inne światy. Ludowość u Laksa miesza się w tym utworze z metafizyczną niemal progresywnością, niektóre tematy i ich realizacja przypominają najlepsze utwory z nurtu minimal music, tyle, że bez nadmiaru powtórzeń. Suita polska została przez Szwejkowską – Belicę i Rota zagrana z taką pasją, jakby chodziło co najmniej o Beethovena. I słusznie, bo to naprawdę piękny utwór. Aleksandra Szwejkowska-Belica badała swoją drogą to i inne dzieła w sposób naukowy i aby odnaleźć ludowe źródła inspiracji Laksa konsultowała się nawet z liderem sławnego Kwartetu Jorgi (pamiętam, obok uroczych płyt i kaset, ich akompaniament do Salome w Teatrze Witkacego w Zakopanem) i Jorga pomógł szybko znaleźć źródło u Kolberga.
Juliusz Łuciuk (*1927) swoje Trzy miniatury napisał dla swojej córki z myślą o jej dyplomie. Wyszło z tego coś niezwykle udanego – maksimum treści przy minimum środków. Żadnego przegadania tylko rozpinające się w czasie dźwięki. Na NFM-owym koncercie (odbył się 20 grudnia, u progu jednej z najdłuższych nocy roku) był to moment wyciszenia, ale wciąż pełen ekspresji i nasyconego wykonawczą pasją dźwięku.
Taniec polski z baletu Pieśń o ziemi Romana Palestra (1907–1989) był utworem, na który szczególnie czekałem. Palester, podobnie jak Laks, lata powojenne spędził we Francji. Został wyklęty przez gremia PRL i dopiero bardzo późno pozwoliły one polskim muzykom sięgać po jego dzieła. Przez co Palester jest wciąż znacznie mniej znany niż na to zasługuje. Można się tylko zastanawiać, dlaczego Francuzi tak nieczęsto go grają? Nie mieli przecież narzuconej z góry muzycznej cenzury, a na tle wielu innych kompozytorów działających wtedy we Francji Palester zajmuje moim zdaniem bardzo wysoką pozycję. Taniec polski Palestra rzeczywiście otwierał się na rozmaite filozoficzne głębie ze swobodą muzycznego Heraklita. A muzycy oddali mu należny hołd bardzo staranną i wielowarstwową interpretacją.
Bezpośrednim hołdem dla Szymanowskiego okazały się Plejady Romualda Twardowskiego (*1930), od strony formalnej nawiązujące do dzieł Mistrza z Atmy, a od strony inspiracji literackiej odnoszące się do poematu przyjaciela Szymanowskiego, Jarosława Iwaszkiewicza. Iwaszkiewicz był także librecistą Króla Rogera Szymanowskiego. Twardowski niezwykle inteligentnie połączył odcienie związane ze „środkowym Szymanowskim”, tym sycylijskim i impresjonistycznym, ze swoim własnym, chłodniejszym i bardziej konstruktywistycznym uniwersum. Połączenie tych dwóch żywiołów musi być ogromnie trudne dla wykonawców, a jednak Szwejkowskiej-Belicy i Rotowi przyszło bez trudu. Ba! Z tej trudności powstała wręcz największa głębia tej interpretacji. Oberek Twardowskiego dał nam z kolei chwilę wychnienia po tej gwiezdnej Odysei, ale dzięki wewnętrznej ekspresji też miał w sobie wymiar epicki.
Na bis usłyszeliśmy samego mistrza, czyli Taniec z baletu Harnasie na skrzypce i fortepian Karola Szymanowskiego. W partii skrzypcowej zachował się tu niepowtarzalny styl Pawła Kochańskiego, jednego z największych skrzypków XX wieku i przyjaciela Szymanowskiego. Góralskie tematy zderzone zostały zarówno poprzez strukturę utworu, jak i przez estetykę samej gry z nastrojami, które miłośnik literatury znajdzie w poetyckich fragmentach dramatów Witkacego.
To był piękny koncert! Dla tych co nie byli, na pocieszenie jest w sprzedaży płyta Pieśń o ziemi z Aleksandrą Szwejkowską –Belicą.