Mamy wakacje. Jest właśnie końcówka lipca, w sumie dość deszczowa, przypominająca lata zanim globalne ocieplenie zaczęło przyspieszać. Tymczasem w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu jak zwykle mamy okazję wrócić do klasyków z pierwszego okresu historii kina, gdy nie rozbrzmiewało ono jeszcze nagranym na taśmach filmowych dźwiękiem. Po raz kolejny zobaczymy, że brak możliwości gry głosem, wypowiedzią, kreował rewolucyjnych aktorów posługujących się gestem, mimiką, ruchem i ekspresją ciała. Jak do tej pory największe wrażenie w Kinie Organowym NFM zrobił na mnie film Metropolis Fritza Janga z 1927 roku. Ten obraz z gatunku science fiction po prostu porywa genialną grą aktorów i wspaniałą choreografią krążących po mieście przyszłości tłumów. Jest w tym coś zupełnie nieziemskiego, fascynującego i hipnotyzującego. Mieliśmy w 1927 roku science fiction nie tylko z nazwy, ale ukazane głęboko, niejako podskórnie.
Tym razem mieliśmy okazję zobaczyć w Sali Głównej NFM (26.07.24) obraz niemal równie doskonały, a swego czasu znacznie bardziej znany i podziwiany niż Metropolis. Na ekranie rozpiętym na prospekcie organowym pojawił się film Wielka Parada Kinga Vidora z 1925 roku. I znów urzekła mnie choreografia tego dzieła, zwłaszcza dramatyczna scena gdy główny bohater Harry Palmer grany przez Johna Gilberta rusza ostatecznie do walki na froncie i stara się go odnaleźć jego francuska ukochana Melisande (w tej roli Renée Adorée). Dziewczyna szuka swojego ukochanego na tle pędzących tuż obok niej maszyn i maszerujących ludzi. Mało jest równie dobrych i poruszających przykładów na użycie światła i ruchu w dziejach kina. Film Vidora jest wielkim freskiem wojennym przedstawiającym losy zwykłych żołnierzy na Wielkiej Wojnie. Wojna pokazana jest brutalnie i realistycznie, zachęcając widzów, aby raczej nie wierzyli we wzniosłe peany na temat bohaterstwa i chwały wojennych zmagań. W czasach I Wojny Światowej okrucieństwa masowej śmierci w okopach, potężne karabiny ścinające w jednej chwili dziesiątki ludzi, były jeszcze czymś stosunkowo nowym i nowe też były gigantyczne straty poniesione przez wszystkie walczące strony. To wszystko zaowocowało dekadencją i kryzysem wiary w postęp i naukę, z którymi coraz mocniej boryka się cywilizacja zachodnia, zniszczona psychicznie również II Wojną Światową.
Oczywiście Kino Organowe NFM nie mogłoby by się obyć bez organisty. Tym razem grał on również na fortepianie. Muzycznego tła, komentarza i współkreacji dodał do filmu tym razem Tomasz Orlow. Jest on organistą, improwizatorem, pedagogiem, organologiem i organmistrzem. Studiował na Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, którą ukończył pod kierunkiem Juliana Gembalskiego. Podczas studiów brał udział w mistrzowskich kursach interpretacji muzyki organowej prowadzonych przez takich pedagogów, jak m.in. Roland Maria Stangier, Ferdinand Klinda, André Isoir, Wolfgang Zerer czy Ludger Lohmann. Bardzo cenię André Isoira, choć nie tak łatwo zdobyć jego nagrania dla małej wytwórni Caliope. Rzeczywiście u Orlowa odkryłem nieco podobny plastycyzm gry, klasycyzujący lecz nie pozbawiony barwnej ekspresji.
Plakat do filmu. Źródło – Wikipedia, domena publiczna
Z Kinem Organowym jest ten problem, że gdy film jest naprawdę arcydziełem, ciężko skupić się wyłącznie na muzyce, tak aby ją dokładnie opisać i ocenić. Na szczęście Vidor stworzył dzieło kontrastowe i o ile druga część filmu jest dramatem wojennym pełną gębą, o tyle jego pierwsza część posiada wiele akcentów lirycznych i komediowych. Akcja dzieje się wtedy powoli, co też służy pokazaniu monotonii życia żołnierzy czekających na pójście na front. Wtedy też bardziej mogłem się wsłuchać w improwizacje Orlowa, które miały w sobie romantyzm (zwłaszcza w lirycznych partiach fortepianowych), neoklasycyzm w partiach bardziej wojennych i filmową barwność Korngolda, wielkiego i niedocenianego obecnie kompozytora, który stworzył brzmienie amerykańskiego kina. I za ten filmowy wkład cierpi w oczach melomanów oczekujących od kompozytorów stawiania na pierwszym miejscu murów filharmonii. Ja też tak mam, nota bene, ale w przypadku Korngolda czynię wyjątek. Choć związał się mocniej z kinem niż z filharmonicznymi koncertami, był rewelacyjnym kompozytorem. W Kinie Organowym NFM często słychać jego wpływ na improwizujących organistów, nie wiem jednakże, na ile on jest podświadomy a na ile w pełni uświadomiony. Może być podskórny, gdyż bardzo wiele ścieżek dźwiękowych do filmów po dziś dzień zawdzięcza Korngoldowi bardzo wiele. A może być świadomy, bo przecież warto uczestnicząc w Kinie Organowym zainteresować się Korngoldem i jego twórczością.
Jakkolwiek by nie było, Tomasz Orlow grał znakomicie, a jednocześnie z pokorą wobec filmowego arcydzieła. Wspierał je starając się nie wychodzić na pierwszy plan. Być może dlatego z taką ekspresją i fantazyjną mocą otworzył i zamknął spektakl, wolny już od bezpośredniego służenia toczącym się na ekranie wydarzeniom. Artysta zebrał gromkie owacje na stojąco, do których z przyjemnością się przyłączyłem.