W Narodowym Forum Muzycznym we Wrocławiu mieliśmy okazję posłuchać consort viol – zespołu wiol, charakterystycznego dla Złotego Wieku w Anglii, ale nie tylko. Ta piękna muzyka trwała na Wyspach dłużej niż na kontynencie, my zaś mieliśmy okazję spotkać się z nią w okresie rozkwitu. Druga część koncertu poświęcona była muzyce włoskiej, można było też usłyszeć utwór Jana Sebastiana Bacha.
Z polskimi artystami wystąpiło dwóch zagranicznych gości. Pierwszym z nich był amerykański wirtuoz i wykładowca University of North Carolina, Brent Wissick. Obok muzyki XVII i XVIII zajmuje się on wykonawstwem utworów Benjamina Brittena i Fryderyka Chopina na dawnych instrumentach francuskich. Drugim zagranicznym gościem był Mark Caudle, który przez wiele lat był pierwszym gambistą w zespołach muzyki dawnej prowadzonych przez tak wielkich dyrygentów jak sir John Eliot Gardiner, Christopher Hogwood i Andrew Parrott.
Polscy artyści na tym koncercie byli to Paweł Zalewski grający na wioli tenorowej, Julia Karpeta grająca na wioli sopranowej i basowej, Krzysztof Karpeta grający na wioli basowej i violone i Marta Niedźwiecka grająca na pozytywie, klawesynie i drobnych instrumentach perkusyjnych.
Pamiętam, z jak ogromną niecierpliwością melomani czekali dwadzieścia lat temu i dawniej na nowe nagrania Jordiego Savalla czy Wielanda Kuijkena, wraz z ich zespołami, przynoszące nowe odsłony muzyki na wiole. Subtelny, jęczący nieco dźwięk tych instrumentów przynosił doznania zupełnie inne niż zespół nowszych (współczesnych) instrumentów smyczkowych, taki jak choćby kwartet smyczkowy. Pierwsze nagrania angielskiej consort viol z Savallem wywołały ogromne zainteresowanie na całym świecie. Oto Katalończyk odnalazł się w introwertycznej i melancholijnej krainie Albionu i zrobił to lepiej niż większość współczesnych brytyjskich muzyków.
Tym razem mieliśmy okazję usłyszeć, że i Polacy odnajdują się w tym świecie, może nie tak wybitnie jak Savall, ale jednak bardzo ciekawie i z powodzeniem.
Koncert rozpoczęły krótkie dzieła Anthony'ego Holborna (1545–1602) The Fruit of Love, Galliard, The Night Watch, Hermoza, The Fairie-round. Tu niestety zawiódł intonacyjnie Brent Wissick grający na wioli sopranowej, czyli instrumencie wielkości skrzypiec, trzymanym jednakże między kolanami. W utworach kolejnych kompozytorów Wissick grał na większych wiolach i radził sobie już zupełnie dobrze. Natomiast za wiole sopranowe chwycił między innymi Mark Caudle i grał na nich znakomicie. Muzyka Anthony'ego Holborna była najbardziej archaiczna w swoim stylu, bezpośrednio nawiązując do żywiołu renesansowego tańców. Mimo to Holborne bywa bardzo ciekawy w swojej pozornej prostocie i z pewnością jego muzyka nie nuży, a ma w sobie też coś ze wspomnień zawadiackiego wagabundy. Holborne w jednym ze zbiorów tak przedstawił swoją muzykę: „przedwczesne owoce młodości, zrodzone w kołysce i niemowlęctwie moich szczupłych umiejętności”.
Kolejne utwór był dziełem Johna Jenkinsa (1592–1678) For Two Divisions Viols to A Ground. Tu mieliśmy już bardzo świadomy język muzyczny, nie wolny od barokowej retoryki i manierystycznych kontrastów.
Następnie przyszedł czas na Johna Dowlanda (1563–1626) i jego utwory Semper Dowland semper dolens oraz The Frog Galliard. Należą one do największych pereł muzyki Złotego Wieku Anglii i ogólnie przełomu renesansu i baroku. Aż dziwne, że Dowland nie został dość mocno doceniony przez swoich rodaków i szukał zaszczytów na dworze królewskim w Danii. Semper Dowland semper dolens to wcielenie muzycznej melancholii, z renesansowej, wielogłosowej struktury wyłania się w tym utworze niezwykle piękna i sugestywna melodia, sprawiająca, iż niektórzy sądzą, iż Dowland był prekursorem całej późniejszej muzyki angielskiej z popem i Beatlesami włącznie. Faktem jest, że po Dowlanda sięgają chętnie muzycy tacy jak choćby Sting i rozbrzmiewa czasem i na elektrycznych gitarach. Ja najbardziej cenię go granego na lutni, choć consort viol też znakomicie przekazuje nam jego muzykę. O ile Semper Dawland wykonane było stylowo i z całą gamą zawartych w tym dziele nastrojów, o tyle The Frog Galliard potraktowany został zbyt zdawkowo, choć to jeden z piękniejszych utworów wielkiego Dowlanda. Na samym początku Galliardu klawesynistka zagrała na drewnianych pałeczkach przypominających dźwiękiem kastaniety, aby podkreślić taneczny charakter tej miniatury. Myślę, że niepotrzebnie odrywała palce od klawiszy pięknie brzmiącego pod jej pieczą klawesynu. Również na pozytywie Marta Niedźwiecka grała znakomicie, tworząc dobrą podstawę dla utworów pisanych na broken consort, czyli zespół złożony z wiol i nie tylko… Osobne pochwały należą się też Julii Karpecie i Krzysztofowi Karpecie, który znakomicie panował nad niskimi tonami violonu i wioli basowej. Marta Niedźwiecka mogła zresztą zaprezentować się solo na klawesynie w anonimowym The Bagpipes ze zbioru Elizabeth Rogers Hir Virginall Booke.
Po klawesynowych dudach przyszła kolej na znakomity Pavan a 5 Orlando Gibbonsa (ok. 1583–1625). Następny był Italczyk który wybrał Anglię Alfonso Ferrabosco (1543–1588) i jego Almaine. Choć Ferrabosco zmarł przed Holbornej, to jego język muzyczny był bardzo nowatorski. Niektórzy badacze podejrzewają, iż Ferrabosco był głównym twórcą angielskiego consort viol i zawdzięczali mu sporo nawet twórcy tej miary co Dowland. Przypominało by to sytuację opery francuskiej, którą też stworzył Włoch – Lully. Później nie było chyba nic bardziej francuskiego w muzyce niż niezwykły język muzyczny galijskiej opery. Zarówno Gibbons jak i Ferrabosco stanowili od strony wykonawczej najmocniejsze punty pierwszej części koncertu. Tę część zakończył William Byrd (ok. 1540–1623) i jego In nomine a 5. Byrd był jednym z największych mistrzów renesansowej muzyki chóralnej, przeważnie sakralnej, zaś jego utwór wpisał się w tradycję transponowania tej muzyki na formę instrumentalną. To eksperyment, który do dziś cieszy uszy miłośników renesansowej wielogłosowości chcących usłyszeć ją również w wersji bez słów i bez ludzkich głosów.
Drugą część koncertu rozpoczął Johann Sebastian Bach (1685–1750) i jego Fantazja G-dur z Pièce d’orgue BWV 572. W czasach Bacha wiola była już instrumentem archaicznym, rzadko używanym przez kompozytorów. Tym niemniej Bach znał ten instrument. Fantazja G-dur całkiem pasowała do struktury zespołu wiol. Muzycy grali świetnie, choć miałem wrażenie, że bardzo mięsisty głos wiol nie służy jednak w pełni klarowności Bachowskiej polifonii. Z tym większym szacunkiem pomyślałem o Kunst der Fuge nagranym kiedyś przez Savalla i jego zespół gambistów, gdzie wszystkie głosy są bardzo klarowne.
Sonata VI Giovanni Legrenziego (1626–1690) wypadła znakomicie. W tym utworze mającym pokazywać wirtuozerię duetu dwóch instrumentów sopranowych na tle basu wiole spisały się równie błyskotliwie jak skrzypce, uwodząc nas jednocześnie swoim bogatym i głębokim brzmieniem. Równie udanie wyszedł Antonio Valente (ok. 1565–1580) Lo ballo dell’Intorcia, gdzie wykonawcy potraktowali baletową wskazówkę niemal dosłownie i z dużym powodzeniem. Wprawdzie nie zaczęli tańczyć, ale efekty gry na szarpanych strunach i ostinatowa forma kompozycji Valente stanowiły znakomity kontrapunkt do dość wyważonej i introwertycznej muzyki angielskiej zaprezentowanej w pierwszej części koncertu. O wszechwładnej operze wczesnego włoskiego baroku przypomniał nam Salamone Rossi (ok. 1570–1630) w Sonata sopra l’aria di Ruggiero. Opera to być może główne oblicze muzycznego baroku, zaś Anglicy bronili się przed nim jak mogli, o czym świadczy niewielka ilość oper barokowych w Anglii przed Haendlem. Koncert zwieńczyło Pastorale Bernardo Storace (ok. połowy XVII w.), w którym oprócz wiol rozlegały się gliniane ptaszki, grzechotki i dzwonki. Taki ukłon w stronę publiczności wypadł całkiem nieźle, co potwierdził bis, w którym muzycy rozdali publiczności dzwonki, pałki i grzechotki i zachęcili ją do wspólnego przez chwilę muzykowania. Pomyślałem sobie, że to znacznie lepszy pomysł, niż grać coś, do czego sala nierówno klaszcze, co przypomina bardziej późną fazę jakiegoś wesela w remizie niż koncert muzyki klasycznej i co niestety czasem się dzieje.
Tego wieczoru mieliśmy okazję odbyć podróż – z królestwa wiol, jakim była Anglia przełomu XVI i XVII wieku do kuźni barokowej nowoczesności, jaką była XVII wieczna Italia. To tam właśnie wielcy lutnicy, tacy jak przedstawiciele rodów Stradivari i Guarnieri zadali ostateczny cios wiolom. Do tego mieliśmy też udany ukłon w stronę Bacha, którego geniusz zwieńczył między innymi epokę baroku i pozwalał transkrybować część jego utworów na wszelkie możliwe instrumenty – zarówno te, które powstały przed Bachem, jak i te, które powstały po Bachu.