Zdobywca nagrody Templetona i jego nonsensy w „Scientific American”

Kilka dni temu fizyk Marcelo Gleiser z Dartmouth College zdobył nagrodę Templetona o wartości miliona dolarów za ”zatwierdzanie duchowego wymiaru życia”. Wtedy użyłem jego słów cytowanych w mediach, by pokazać, że choć Gleiser może być dobrym fizykiem, nie jest najbystrzejszy, kiedy mówi o ateizmie i „ograniczeniach nauki”.


Potwierdził to teraz wywiad, jakiego Gleiser udzielił redaktorowi „Scientific American”,  Lee Billingsowi, który pisuje o kosmologii i fizyce. Przeczytajcie, ale nie marnujcie na to zbyt dużo czasu:

 

 

https://whyevolutionistrue.files.wordpress.com/2019/03/screen-shot-2019-03-22-at-8.50.26-am.png

https://whyevolutionistrue.files.wordpress.com/2019/03/screen-shot-2019-03-22-at-8.50.26-am.png
 

Jest to typowa papka, za jaką opowiadają się naukowcy, którzy są „duchowi” w sposób, jaki lubi Templeton: głosząc opowieści o ograniczeniach nauki, mówiąc, że są inne sposoby, by odpowiedzieć na Wielkie Pytania i – szczególnie – atakując ateizm.  

Jedną z najbardziej nieszczerych części wywiadu i wyraźnym znakiem akomodacjonizmu jest wezwanie do ”pokory”. Oczywiście, to wezwanie stosuje się tylko do ateistów i naukowców, ale nie do wierzących:

[Billings] Dobrze. Który więc aspekt twojej pracy jest twoim zdaniem najbardziej związany z duchowymi celami Fundacji Templetona?

[Gleiser] Prawdopodobnie moja wiara w pokorę. Wierzę, że powinniśmy mieć znacznie bardziej pokorne podejście do wiedzy w tym sensie, że jeśli przyglądasz się uważnie sposobowi, na jaki działa nauka, widzisz, że, tak, jest cudowna – wspaniała! – ale ma ograniczenia. I musimy zrozumieć i respektować te ograniczenia. A robiąc to, rozumiejąc, jak rozwija się nauka, nauka naprawdę staje się głęboko duchową konwersacją z tajemniczością o wszystkich rzeczach, których nie wiemy. To więc jest jedna odpowiedź na twoje pytanie. I nie ma to, oczywiście, nic wspólnego ze zorganizowaną religią, ale ustawia moją pozycję przeciwko ateizmowi. Uważam się za agnostyka.

Zawsze dobrze jest głosić ”pokorę”, czyż nie? Chodzi o to, że naukowcy już są pokorni, bo jesteśmy do tego zmuszeni. Tak, istnieją aroganccy naukowcy (na myśl przychodzi Lynn Margulis), ale jeśli chodzi o praktykowanie nauki, zawsze patrzysz przez ramię i pytasz: „A co, jeśli się mylę?” „Jak mogę upewnić się, że w mojej pracy nie ma błędów, które dostrzegą inni?” Nie zostajesz słynny przez to, że jesteś głośny (chociaż czasami to pomaga); zostajesz słynny przez to, że masz rację. A im bardziej jesteś arogancki, tym bardziej prawdopodobne, że inni będą powtarzać twoje badania.

Czy znacie ten słynny cytat Thomasa Henry Huxley’a?

“Usiądź przed faktem jak małe dziecko i bądź gotowy na porzucenie każdej przyjętej wcześniej tezy, idź pokornie dokądkolwiek i do jakiej przepaści prowadzi cię Natura, bo nie dowiesz się niczego”.

Podwójne standardy Gleisera w sprawie pokory stają się wyraźne, kiedy atakuje ateizm, ale nie atakuje wierzących:

Dlaczego jesteś przeciwko ateizmowi?


Szczerze uważam, że ateizm jest niezgodny z metodą naukową. Rozumiem przez to – czym jest ateizm? Jest to twierdzenie, kategoryczne twierdzenie, które wyraża wiarę w niewiarę. “Nie wierzę, mimo że nie mam dowodów za ani przeciw, po prostu nie wierzę”. Kropka. To jest deklaracja. W nauce jednak nie zajmujemy się deklaracjami. Mówimy: „Dobrze, możesz mieć hipotezę, możesz mieć pewne dowody za lub przeciwko niej”. A więc agnostyk powiedziałby, nie mam dowodów na Boga ani na żadnego rodzaju boga. (Przede wszystkim, jakiego boga? Bogów Maorysów czy żydowskiego, chrześcijańskiego lub muzułmańskiego Boga?) Z drugiej strony jednak, agnostyk nie uznałby prawa do stawiania ostatecznego twierdzenia o czymś, o czym nie wie. „Nieobecność dowodu nie jest dowodem nieobecności” i tak dalej. To ustawia mnie na pozycji bardzo przeciwnej wszystkim tym “Nowym Ateistom” – chociaż chcę, by moje przesłanie szanowało przekonania i rozumowanie ludzi, które mogą być oparte na społeczności lub na godności i tak dalej. I oczywiście uważam, że Fundacji   Templetona podoba się to wszystko, bo jest to część wyłaniającej się konwersacji. To nie tylko ja; to jest także mój kolega, astrofizyk Adam Franki grupa innych, mówiących coraz więcej o stosunku między nauką a duchowością.  

Omawiałem już te zwariowaną ideę. Myśl, że ateizm jest „wiarą w niewiarę” jest Głębotą, bo brzmi, jak głęboka myśl, ale po zbadaniu okazuje się płytka, wręcz głupia. Ateiści „nie wierzą w niewiarę”: odrzucają zaakceptowanie bogów, ponieważ nie ma żadnych dowodów na istnienie bogów. To wszystko i wbrew Gleiserowi jest to całkowicie zgodne z metodą naukową. W rzeczywistości, odmowa zaakceptowania „prawdy”, kiedy nie ma nią żadnych dowodów, jest znakiem probierczym nauki – chociaż nie ma żadnej formalnej „metody naukowej”.


W odróżnieniu od tego agnostycyzm Gleisera jest tylko tchórzliwym sposobem unikania wniosku, jaki wyciągnąłby w każdej dziedzinie nauki. Jeśli ktoś stawia tezę, że istnieje życie na Marsie, ale nie znajdujemy żadnych dowodów na nie po wielokrotnym skanowaniu planety i nie ma żadnych śladów życia w próbkach tam pobranych, to upieranie się przy tej tezie jest nienaukowe. Jak powiadał Vic Stegner: “Nieobecność dowodu jest dowodem nieobecności – jeśli ten dowód powinien istnieć”.


Jak pisałem w Faith Versus Fact:

W nauce, jeśli powinny istnieć dowody na jakieś zjawisko, ale tych dowodów konsekwentnie brak, uprawniony jest wniosek, że to zjawisko nie istnieje. Przykładami są potwór z Loch Ness i Bigfoot, jak również paranormalne zjawiska, takie jak ESP lub telekineza. Sceptycy szukający dowodów na takie rzeczy, zawsze wychodzą z pustymi rękoma. To samo dotyczy Boga, chociaż teolodzy sprzeciwią się porównywaniu Boga do Bigfoot. Filozof Delos McKown miał bardziej oszczędną odpowiedź na nieobecność Boga: niewidzialny i nieistniejący wyglądają bardzo podobnie.  

Powiedziałem też, po przeanalizowaniu przekonującej argumentacji Barbary Forrest, że sukces metodologicznego naturalizmu implikuje leżący u podstaw filozofii filozoficzny  naturalizm (tj. „nie ma bogów”):

Chociaż Forrest błędnie sugeruje, że nauka nie może badać nadnaturalnego, jej ogólny argument ma sens. Jeśli spędzasz życie na bezowocnym poszukiwaniu potwora z Loch Ness, obstawiając jezioro kamerami, nasłuchując sonarami i wysyłając podwodne pojazdy w jego głębinę, ale nadal niczego nie znajdujesz, co jest rozsądniejszym poglądem: prowizoryczne założenie, że po prostu nie ma tam potwora, czy też rozłożenie rąk i powiedzenie: „Może tam być; nie jestem pewny”? Większość ludzi dałaby pierwszą odpowiedź – chyba że mówią o Bogu.

Agnostycyzm Gleisera jest tego drugiego rodzaju.


Jest dość ciekawe, choć zrozumiałe, że podczas gdy Gleiser mówi, że ”Nie mam dowodów na istnienie Boga lub jakiegokolwiek rodzaju boga” nadal utrzymuje, że jest agnostykiem, a równocześnie napada na ateistów, trzymając łapy z dala od religijnych. To w końcu ludzie religijni wierzą w rzeczy bez dowodów i Gleiser dyskretnie to przyznaje. Dlaczego więc wywołuje do tablicy ateistów, ale nie robi tego z wierzącymi? Odpowiedzią jest jedno słowo: Templeton.


A wreszcie, czym  granice nauki? Wyraźnie chodzi o sprawy, którymi nauka nie może się zajmować, ponieważ obejmują kwestie niedające się rozwiązać empirycznym badaniem. Jest ich mniej niż sądzimy (na przykład, nauka może być w stanie dostarczyć odpowiedź na pytanie „dlaczego uznajemy jedne rzeczy za piękne, a inne za odrażające?”), ale już wiemy, że nauka nie może w pełni rozwiązać kwestii subiektywnych preferencji – takich jak kwestie moralne. Po zdecydowaniu, jakie są twoje moralne preferencje (np. „najlepiej jest maksymalizować dobrostan”), możesz podejść do kwestii empirycznie: jakie działania maksymalizują dobrostan? Jeśli jednak nie jest to twoim celem i masz jakąś inną subiektywną moralność (np. „aborcja jest niemoralna, bo jest to morderstwo”), wówczas nauka nie może na to odpowiedzieć. (Wskazuję jednak na to, że jeśli argument przeciwko aborcji opiera się na istnieniu unikatowej duszy w człowieku, nauka może być w stanie uporać się z tym.)   


Znam bardzo niewielu naukowców, którzy powiedzieliby, że nauka może odpowiedzieć na każde pytanie. Nie może i czasami potrzebujemy jasnego myślenia ze strony filozofów i ludzi nauczonych logicznego myślenia. Kiedy więc Gleiser wyrzuca z siebie następujące banały, po prostu zauważam, że świecki humanizm – bez potrzeby „sił wyższych” ani „duchowości” – dochodzi do tego samego wniosku:

. . . Pozwól, że na moment zabawię się w adwokata diabła,  tylko dlatego, że wcześniej mówiłeś o wartości pokory w nauce. Niektórzy powiedzieliby, że teraz nie jest czas na pokorę z powodu narastania na całym globie fali aktywnej, otwartej wrogości do nauki i obiektywności. Jak na to odpowiedziałbyś?


To jest oczywiście coś, co ludzie już mi mówili: ”Czy naprawdę jesteś pewien, że chcesz mówić takie rzeczy?” A moja odpowiedź brzmi: tak, absolutnie tak. Istnieje różnica między „nauką” a tym, co nazywamy „scjentyzmem”, co jest koncepcją, że nauka może rozwiązać wszystkie problemy. W dużej mierze to nie nauka, ale to jak ludzie używają nauki, co doprowadziło nas do naszych obecnych trudności. Bo większość ludzi na ogół nie ma świadomości tego, co nauka może, a czego nie może zrobić. Nadużywają jej więc i nie myślą o nauce w bardziej pluralistyczny sposób. Dobrze, stworzysz samojezdny samochód? Świetnie! Jak jednak ten samochód będzie dawał sobie radę z trudnymi wyborami, jak ten, czy dawać priorytet życiu pasażerów samochodu, czy życiu przypadkowych przechodniów?  Czy decyzje będzie podejmował tylko technolog z Google? Miejmy nadzieję, że nie! Trzeba rozmawiać z filozofami, trzeba rozmawiać z etykami. I nierozumienie tego, mówienie, że nauka ma wszystkie odpowiedzi, jest dla mnie tylko nonsensem. Nie możemy zakładać, że rozwiążemy wszystkie problemy świata przez użycie ściśle naukowego podejścia. Tak nie będzie i tak nigdy nie było, bo świat jest zbyt złożony, a nauka ma moce metodologiczne, jak również metodologiczne ograniczenia.   

Nie, sama nauka nie może rozwiązać ”wszystkich problemów świata”. Ale w rozwiazywaniu problemów świata jest o niebo lepsza niż religia! Jest zrozumiałe, dlaczego Gleiser kieruje gniew na naukę, a nie na religię. Dlaczego nie oskarżyć katolicyzmu, który nie tylko nie pomógł rozwiązać kryzysu AIDS, ale go pogorszył? Jak powiedziała mi Rebecca Goldstein: “Filozofia moralna jest całkowicie świeckim przedsięwzięciem”.  


Gleiser jest rzecznikiem Templetona i nie mam niczego poza pogardą za jego nieszczery atak na ateizm i naukę. No cóż, jeśli nie jest nieszczery, to myśli bardzo niechlujnie.


Na koniec: dlaczego „Scientific American” opublikował ten artykuł? Ten magazyn jest podobno o nauce, a nie o nauce i nadprzyrodzonych bzdurach. Ten artykuł wprowadza w błąd, apelując jedynie do wierzących, którzy pragną potwierdzenia, że ich wiara jest zgodna z nauką.


Tutaj jest zdjęcie Gleisera z australijskich Eternity News, co jest również tytułem poniżej jego zdjęcia:

 

 

h/t: Dave

Templeton Prize winner spouts more nonsense in Scientific American

Why Evolution Is True, 22 marca 2019

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

Artykuł pochodzi z portalu Listy z naszego sadu

O autorze wpisu:

Jerry Allen Coyne (ur. 1949) – amerykański biolog, znany z krytyki koncepcji "inteligentnego projektu". Profesor biologii na Wydziale Ekologii i Ewolucji University of Chicago. Wybitny i aktywny nowy ateista, laureat wyróżnienia Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów "Racjonalista Roku" za rok 2013, stały współpracownik Andrzeja i Małgorzaty Koraszewskich na portalu Listy z naszego sadu.

5 Odpowiedź na “Zdobywca nagrody Templetona i jego nonsensy w „Scientific American””

  1. Ta nagroda nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Choćby dlatego że ufundowana została przez liberalnego protestanta = heretyka = relatywiste i jest przyznawana ludziom o wielu poglądach zupełnie ze sobą sprzecznych od XIV Dalajlamy aż po Teresę z Kalkuty…
    Ta nagroda nic nie wnosi i nic nie zmienia a pustackie słowa atakujące jakikolwiek normalny pogląd (w tym przypadku ateizm) nie są w stanie zaklinac rzeczywistości.
    Naukowcy którzy ją przyjmują narażają się na ośmieszanie.
    Tak postąpił niestety ateista prof. Martin Rees który tłumaczył się że ta nagroda jest szansą na walkę z religijnym fanatyzmem.
    No cóż, nie do końca się z tym zgodzę.

  2. Trzeba mocno podkreślić, że nagroda Templetona, którą w 2008 r. otrzymał także ks. prof. Michał Heller, nie jest przyznawana za osiągnięcia naukowe. Według statutu jest przyznawana za  "wyjątkowy wkład w afirmację duchowego wymiaru życia poprzez spostrzeżenia, odkrycia lub prace praktyczne" (do 2001 r. stwierdzano wprost, że "za osiągnięcia w dziedzinie religii"). Wśród laureatów naukowcy stanowią mniejszość – są to ci, którzy działają na rzecz "pogodzenia" nauki z religią lub wprost propagują religię. Nagrodę przyznawano filozofom propagującym religijny punkt widzenia, działaczom humanitarnym i religijnym, kapłanom (np. bp Desmond Tutu, dalejlama, Alvin Plantinga, Tomas Halik). 
    Ks. prof. Heller nie otrzymał tej nagrody za osiągnięcia naukowe. Przyznana mu został z intencją powołania w Europie Środkowo-Wschodniej  ośrodka propagującego godzenie religii z nauką, a w praktyce propagowania religii w kontekście popularyzacji nauki.

  3. Ocztwiscie naukowcy powinni btc skromni. To nie znaczy aby uznawac religijne urojenia jako zrodlo wiedzy. Slowo duchopwosc nie ma zwiazku z ponad  naturalnym  swiatem. Duchowoscia mozemy nazwac uczucia sluchania symfonii lub czytania poetyckiego poematu oraz milosc do innego czlowieka.

    1. A kto mu zabroni, dawac nagrody za nic? Oni sobie mogą dawac nagrody za plucie na odleglość, albo za opowiadanie pięknych bajek, za co chcą.  Z pieniędzy Hellera zostaną chociaz  bydynki i infrastruktura, i za dwa trzy pokolenia te lokale może bedą używane przez świeckie panstwo, bez trupa na ścianach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

5 × 4 =