23 czerwca 2017 roku w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu miał miejsce znakomity koncert. NFM Filharmonia Wrocławska, skrzypek Julian Rachlin i dyrygent Radosław Szulc wykonali I Koncert skrzypcowy a-moll op.77 Dymitra Szostakowicza, I Symfonię g-moll „Zimowe marzenia” op. 13 Piotra Czajkowskiego i Magik Week – uwertura Radoslava Lazarova.
Nie dawno skarżyłem się na Wrocławskich Filharmoników po wykonaniu IX Symfonii Brucknera snując przypuszczenia, że w czerwcu ta jedna z trzech najlepszych orkiestr w Polsce (czasem najlepsza, czasem druga, czasem trzecia) sobie nieco odpuszcza. Chodziło wtedy o część sekcji dętej, gdyż pozostali muzycy orkiestry grali jak zwykle świetnie. Ten koncert, będący już przedostatnim koncertem sezonu, zaprzeczył moim narzekaniom. Zarówno Szostakowicz jak i Czajkowski wykonani byli wspaniale i wielka w tym zasługa sekcji dętej – wspaniałych rogów, rewelacyjnych trąbek, znakomitej tuby, dokładnych, błyskotliwych puzonów etc. Od razu też, nieco nie po kolei, muszę wspomnieć nieziemskie wręcz drewno – cóż za solówki fletu, klarnetu i fagotu w Czajkowskim!
Sporą część tej zasługi można przypisać Radosławowi Szulcowi, którego poprzedniego dnia zaczepiłem w windzie NFM, gratulując mu znakomitego koncertu kameralnego z sekstetami Brahmsa i Szostakowicza. Wrocławscy Filharmonicy grali pod jego batutą inaczej niż zazwyczaj – orkiestra była podzielona na wyraźnie zarysowane sekcje, fale romantycznych uniesień (które skądinąd bardzo lubię u Wrocławskich Filharmoników) zostały zastąpione wyraźnie zarysowanymi płaszczyznami brzmienia. Przypominało to styl gry niemieckich orkiestr, co nie dziwne, gdy wiemy, że Radosław Szulc jest dyrektorem artystycznym Kammerorchester des Bayerischen Rundfunk, oraz założycielem i szefem orkiestry Camerata Europeana ze Stuttgartu. W 2011 roku dla wytwórni Deutsche Grammophon wraz z pianistką Helene Grimaud i Kammerorchester des Bayerischen Rundfunk nagrał mocno intrygującą krytyków muzycznych płytę z koncertami Mozarta. Każda płyta Helene Grimaud to wielkie wydarzenie muzyczne, ta Kanadyjka, opiekująca się wilkami, po latach „burzy i naporu” oraz naśladowania Glenna Goulda stała się być może najbardziej oryginalną pianistką naszych czasów i jak znam życie, to ona zdecydowała o udziale tej orkiestry i tego dyrygenta w swoim projekcie. Jeśli koncerty Radosława Szulca zawsze tak wyglądają, to wypada oczekiwać, że jeszcze kilka lat i stanie się on naprawdę jednym z bardziej znanych europejskich dyrygentów.
Koncert jednakże zaczął się niepozornie, gdyż od Magik Week – uwertura Radoslava Lazarova. Utwór ten przypominał mi muzykę filmową. Szukałem w sieci, o co w tym chodzi (bo może rzeczywiście jakiś film był podłożem jego powstania), ale nie znalazłem. Początkowa część było to coś opartego na quasi rockowym czy też popowym rytmie, następnie dzieło stało się zorkiestrowaną balladą, nieco w stylu irlandzkim. Była to muzyka prosta, nie za dobrze zinstrumentowana (w pierwszej części zbyt gęsty i prosty rytm perkusji przesłaniał smyczki). Uśmiechnąłem się natomiast widząc, iż Lazarov jest Bułgarem – ten kraj był odcięty od cywilizacji europejskiej przez wieku okupacji Imperium Otomańskiego, więc dopiero po wyzwoleniu tradycje symfoniczne mogły się zacząć w nim rozwijać. Choćby w tym sensie warto wspierać bułgarskich kompozytorów.
Następny był I Koncert Szostakowicza. Jeden z najpiękniejszych w literaturze skrzypcowej, łączący w sobie elegijną melancholię a nawet rozpacz, z elementami groteski, momentami wręcz wulgarnej i makabrycznej. Pejzaże dźwiękowe tej kompozycji można porównać z ateńskim Partenonem atakowanym przez grupę niezbyt sympatycznych i uzbrojonych w kałasznikowy cyrkowców.
Znając historię Związku Radzieckiego ciężko nie odnieść dzieł Szostakowicza do terroru i irracjonalizmu tego państwa. Wśród dzieł, które wołają do nas z tego kraju Gułagów, I Koncert skrzypcowy Szostakowicza wydaje się być jednym z tym, które zwracają się do nas najbardziej wyrazistym i przyciągającym tonem. Koncert powstał w epoce stalinowskiej, kompozytor został wtedy wyklęty za swój „formalizm”, co oznaczać mogło wyrok wiecznego milczenia a nawet śmierci. A i bez tego Szostakowicz był człowiekiem dziwacznie wręcz nerwowym – znane są zdjęcia i filmy z nim, gdy pali papieros za papierosem, lub po kilka papierosów na raz, oraz gdy wkłada papieros odwrotną stroną i zapala filter (wierzcie mi, to paskudne, co wtedy wpada do płuc). Temu wszystkiemu towarzyszą nerwowe gesty, oraz kwadratowe okulary z grubymi soczewkami. Pod koniec PRL po Polsce krążyła w drugim obiegu fałszywa biografia Szostakowicza. Przedstawiała go jako mężnego i zaszczutego dysydenta. Takie przypuszczenia nasuwały się same każdemu, kto słyszał muzykę wielkiego kompozytora. A jak było naprawdę? Tego nie wiemy. Może Szostakowicz wychodził w swoich muzycznych lękach, nadziejach i sarkazmach dużo dalej, poza XX wiek, poza Stalina i jego następców, poza politykę. Ja – prywatnie – sądzę, że tak i obecnie, gdy ZSRR już nie istnieje, warto szukać tych innych odniesień.
Szostakowicz napisał swój koncert dla jednego z największych skrzypków wszechczasów – Dawida Ojstracha. Jest to zatem dzieło niezwykle trudne i wirtuozerskie. Julian Rachlin, uważany przez wielu za jednego z największych skrzypków naszych czasów, dowiódł, że te słowa zachwytu nie są na wyrost. Dawno już nie słyszałem tak znakomitego skrzypka na żywo! Cóż za ekspresja, cóż za piękny, bezbłędny dźwięk, jak pięknie i precyzyjnie rzeźbione frazy! Byliśmy świadkami wielkiej muzycznej chwili, zaś jej twórcami byli też świetni Wrocławscy Filharmonicy i Radosław Szulc.
Niektóre frazy koncertu, gdy groteska ściera się z elegijnością, zmuszają skrzypka, aby wręcz piłował skrzypce smyczkiem. We wspaniałej, wstrząsające kadencji jest taki moment – skrzyyyp, skrzyyyyp, skrzyyyyp i trzask – nagle pękła struna stradivariusa Juliana Rachlina. Rachlin wziął zatem skrzypce od koncertmistrza i grał dalej, gdyby ktoś to nagrywał, mało kto w ogóle zauważyłby tę przerwę. Koncertmistrz też jest oczywiście potrzebny w trakcie koncertu, więc sztafeta podawanych sobie skrzypiec poszła dalej w głąb orkiestry. Ktoś musiał założyć Rachlinowi strunę w kuluarach, gdyż solowy bis zagrał już na swoich skrzypcach.
Gdy pomyślę o koncercie z poprzedniego dnia, kiedy Rachlin zasiadł z pokorą w gronie pozostałych członków sekstetu, nie mogę się nadziwić jego skromności i zamiłowaniu do muzyki kameralnej. O ile jeszcze w trio te skrzypce dobrze słychać, to w sekstecie skrzypek staje się niemal członkiem kameralnej orkiestry, zwłaszcza, że na przykład sekstet Brahmsa eksponował nieco bardziej wiolonczele. W gronie kameralistów siedział też wtedy dyrygent Radosław Szulc, zatem koncert symfoniczny miał miejsce po istnym festiwalu kameralnej skromności (ale jak grali!).
Jeśli chodzi o Czajkowskiego, to kiedyś nie lubiłem jego symfonii. Są inne na tle swoich romantycznych sióstr, mają zupełnie odwróconą tektonikę, architekturę płaszczyzn dźwiękowych. W największych dziełach symfonicznych Czajkowskiego jest też trudny do zniesienia depresyjny nastrój, nie jest to być może wcale „przyjemna” muzyka, choć z pewnością jest piękna i bardzo oryginalna.
W pierwszej symfonii Czajkowski nie jest jeszcze tak załamanym człowiekiem. Nie jest też aż tak oryginalny, jakim się stał w swoich dojrzałych utworach. Tym niemniej pierwsza symfonia zawiera już w sobie wszystkie niemal elementy języka muzycznego wielkiego rosyjskiego romantyka i jest dziełem skończonym, pięknym, sugestywnym i pełnym wyrazu. Utwór daje też okazję do popisu poszczególnym sekcjom orkiestry, drewnu, smyczkom etc… Wrocławscy Filharmonicy wykorzystali tę możliwość popisania się i wyszedłem z NFM oczarowany. Choć już zaczęło się lato, przez moment wydawało mi się, że pada śnieg, tak jak u Czajkowskiego. A gdy ocknąłem się nieco, stwierdziwszy, że jednak nie pada śnieg, ani nawet deszcz, zacząłem się zastanawiać nad tym, skąd Szostakowicz wziął swoje elegijne melodie. Wydają się one stare jak świat, co też jest ich siłą, a jednak nie kojarzą mi się z żadną poprzedzającą neurotycznego geniusza tradycją muzyczną…
1. Warto, moim zdaniem, zwrócić przy okazji uwagę na inny jeszcze (bardzo zresztą znany) koncert "Shosty'ego", a mianowicie na wcześnieszy, pełen żartów i radosnej zabawy I Koncert fortepianowy:
.
https://youtu.be/WyADlfFSFC0
.
2. D. Ojstarchowi jest także zadedykowana pożniejsza od I Koncertu skrzypcowego Sonata skrzypcowa op. 134 – chyba jedno z najposępnieszych i pełnych rezygnacji dzieł Szostakowicza (a zaiste jest w czym wybierać pod tym względem), skądinąd z pewnymi, jak mi się zdaje, tematami żydowskimi:
.
https://youtu.be/6V0X5oyuPUU
.
Można powiedzieć – Marks miał rację, byt określa świadomość, co uwidacznia przejawiąca się w tych dziełach zmiana świadomości wielkiego kompozytora.
Tak, uwielbiam tego witalnego Szostakowicza z I Koncertu fortepianowego. Szkoda, że musiał spochmurnieć, choć oczywiście uczynił to pięknie, ale nie żyło mu się lekko. Sonatkę mam z Ojstrachem 😛 Zresztą koncert też!