Piątek we Wrocławiu (9.06.23) był bardzo burzowy. Zanim wyruszyłem do centrum miasta, zatrzymał mnie w domu istny wodospad lejący się z nieba, niczym monsunowy deszcz na indonezyjskiej wyspie Bali. Ścianie wody towarzyszyły oczywiście migające w stroboskopowym tempie błyskawice. Gdy jednak zasiadłem na widowni Sali Głównej NFM i usłyszałem pierwsze dźwięki muzyki, zorientowałem się, że sztorm trwa dalej.
A może zorientowałem się już wcześniej, bowiem maestro Jerzy Maksymiuk, który właśnie odwiedził Wrocław, nie zamierzał pozostawić publiczności bez swojego komentarza. A wcześniej jeszcze dyrektor całej placówki, Andrzej Kosendiak, żegnał z nami piątkę muzyków orkiestry przechodzących na emeryturę. Będzie mi ich brakować! Tak czy siak z publiczności zaczęły się rozlegać gdzieniegdzie gniewne pomruki. Rzeczywiście, przychodzimy przecież do filharmonii po to, by słuchać muzyki, a nie wykładów. Są jednak wyjątki. Na przykład gdy kompozytor opowiada o swoim dziele, albo gdy światowej klasy dyrygent dzieli się z nami przemyśleniami na temat sztuki jako takiej. W tym wypadku zostały spełnione dwa warunki, Jerzy Maksymiuk zapowiadał bowiem swoje dzieło, Vers per archi zainspirowane postacią harcerki i łączniczki Armii Krajowej. Hanna Czaka, w wieku 18 lat, została zamordowana przez niemieckich okupantów gdy poświęcając swoje życia wyszła, by ratować pozostałych ludzi w schronie. Warto podkreślić, że to byli Niemcy, wśród których tylko nieliczni byli biegłymi ideologami nazizmu. W ostatnich dekadach powstała bowiem nieprawdziwa narracja, jakoby Niemcy też byli zasadniczo ofiarami nazistowskiego okupanta.
Jerzy Maksymiuk zadyrygował Wrocławskimi Filharmonikami żywo, wydobywając z nich fantastyczne barwy. Usłyszałem, że jego styl zmienił się w porównaniu z nagraniami, których często słuchałem na czarnych płytach w młodości. Wtedy cechą dominującą była energia i precyzja. Teraz zaś więcej było znacznie plastycyzmu, zaś poszczególne głosy orkiestry prowadzone były do przodu w urzekająco pewny i jakby niezależny od siebie sposób. Zdecydowanie dominowało tu myślenie linearne nad wertykalnym, zaś ekspresyjny spokój stojący na straży każdego z tych niezależnych głosów miał w sobie coś bardzo brytyjskiego. Lata kierowania BBC Scottish Symphony Orchestra (ale też innymi zespołami z Wysp) wpłynęły na dyrygenta, wzbogacając jeszcze jego arsenał środków wyrazu. Sam utwór okazał się być bardzo ciekawy. Łączył w sobie przejrzystość i jasno zarysowane dążenie tematyczne z pięknem brzmienia i ekspresji. Gdybym miał porównywać, było to myślenie pokrewne Pendereckiemu z jego neoromantycznego okresu. Maksymiuk nie zastosował tu żadnych szmerów i innych awangardowych sztuk i sztuczek, ale całość brzmiała świeżo, poruszająco i inspirująco. To był dobry utwór, broni się niezależnie od sławnego z uwagi na inne osiągnięcia twórcy.
Koncert Ravela, który został zagrany wraz z Januszem Olejniczakiem przy fortepianie, też został poprzedzony rozmową z publicznością. Jerzy Maksymiuk zwrócił uwagę na to, że Janusz Olejniczak gra tak, jakby ta muzyka powstawała na naszych oczach, co sam pianista skwitował autoironicznie wyznając nam, że dyrygent chciał w ten sposób powiedzieć, że nie gra on tego, co zapisano w partyturze, co już do przymiotów raczej nie należy… Ja tymczasem myślałem jeszcze na temat poprzedniego miniwykładu Maksymiuka i po koncercie, wraz z Kają, zorientowaliśmy się, że oboje myśleliśmy o tym. Otóż Maksymiuk uznał, że w przeciwieństwie do malarstwa muzyka nie istnieje, dopóki nie zostanie zagrana. W końcu partytura to tylko kropki, linie i zawijasy. A obraz, gdy się go skończy, już jest. Wydaje nam się z Kają, że jednak niekoniecznie. Malarstwo bez widza też nie za bardzo istnieje, zaś inne żywe organizmy które znamy widzą często w innym zakresie pola elektromagnetycznego. Nie tylko nietoperze nie ujrzałyby niczego na płótnach Rembrandta. Wystarczy być pszczołą, która widzi bardziej w stronę ultrafioletu, lub podczerwonookim gadem. Dodajmy jeszcze, że same kolory nie są czymś oczywistym dla wielu oczu naszych zwierzęcych kuzynów. Zaś to, jak widząc już barwy je definiujemy, jest niemal dziełem przypadku. To co nazywamy błękitem i wydaje nam się zimne jest znacznie cieplejszym światłem od tego, co nazywamy czerwienią i wydaje nam się gorące. Ale krew i żar ognia są czerwone, a nie błękitne, więc nad naszym odczuciem purpury ważą odczucia związane głęboko z naszą psychiką. Jaka zatem sztuka istnieje bez człowieka, który by ją w ten czy inny sposób odtworzył, czy to w wyobraźni, czy to na swoim instrumencie? Wydaje się, że architektura ma się znacznie lepiej w tak pojętym uniwersalizmie niż malarstwo czy muzyka, choć mysz czy nietoperz pojmuję jej arkana w sposób bardzo utylitarny. Choć, nie ma rzeczy oczywistych. Czy próbowaliście porozumiewać się z niektórymi gatunkami ptaków za pomocą instrumentu dętego?
Ravel został zagrany bardzo ciekawie. Wyraziście, plastycznie, z ogromną wrzawą barwnych efektów, od których jego koncert aż kipi. Olejniczak grał swobodnie, niezwykłym dźwiękiem, ciepłym, nasyconym. Wykonanie było w swej swobodzie niemal niedokładne, ale synergia niemal improwizującej orkiestry i fortepianu stworzyła cenną i godną uwagi interpretację. Swoją drogą improwizacyjny styl Olejniczaka wpłynął z pewnością na to, że zagrał on samego Chopina we francuskim filmie Niebieska nuta, który polecam. Jego zainteresowanie Chopinem jako człowiekiem zyskało też inny wymiar. Artysta odtworzył na bardzo ciekawej płycie ostatni recital Chopina, wpisując wielkiego kompozytora w ruch muzyki dawnej.
Na koniec, w drugiej części koncertu, usłyszeliśmy Wariacje „Enigma” Edgara Elgara. Maksymiuk obiecał nam więcej Elgara, jeśli tylko będziemy chcieli, ja zaś trzymam go za słowo. Choć całkiem niedawno słyszeliśmy Koncert skrzypcowy rewelacyjnie poprowadzony przez McCreesha. Łańcuch wariacji opartych na tajemniczym temacie został ukazany doskonale, zaś finał był autentycznie porywający i wysmakowany. Sprawdziły się słowa dyrygenta, który w niektórych częściach cyklu dopatrzył się genialności najwyższej klasy. Enigma uczyniła Elgara bardzo znanym, ja jednak cenię jeszcze bardziej wiele innych jego utworów, więc czekam z niecierpliwością na następną wizytę Maksymiuka.