Po święcie muzyki, jakim była jak zwykle Wratislavia Cantans, musiałem opuścić koncerty, którymi poszczególne zespoły Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu witały sezon filharmoniczny. Żałuję, bo znajomi krytycy twierdzą, iż były one bardzo udane. Jednak nie zrezygnowałem z całej październikowej oferty NFM i całe szczęście, bowiem koncert (20.10.23) w którym obok Wrocławskich Filharmoników brali udział świetny młody dyrygent Joel Sandelson i znany już na całym świecie pianista Georgijs Osokins był znakomity. Było nie tylko „bardzo dobrze”, lecz także odkrywczo i odświeżająco. Miałem okazję obcować z interpretacją, która przyniosła mi coś nowego, a dla takich właśnie interpretacji, obok możliwości posłuchania muzyków na żywo, warto chodzić na koncerty.
Na koncercie usłyszeliśmy następujące utwory:
L. van Beethoven
Uwertura do baletu Twory Prometeusza op. 43
IV Koncert fortepianowy G-dur op. 58
R. Wagner Preludium do I aktu dramatu muzycznego Parsifal WWV 111
J. Sibelius VII Symfonia C-dur op. 105
Pierwsza część koncertu poświęcona była Beethovenowi, druga arcydziełom Wagnera i Sibeliusa. Uwertura do Tworów Prometeusza była tylko rozgrzewką. Uwielbiam Beethovena, jednak nie jest ona dziełem na miarę wspaniałego IV Koncertu czy symfonii. Dlatego moje uszy złośliwie czekały na IV Koncert. I ten nastąpił. Usłyszeliśmy w nim Georgijsa Osokinsa.
Georgijs Osokins pochodzi z Łotwy. Brał udział w XVII Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina w 2015 roku. Miał wtedy 19 lat. Jego występy były określane jako “wyjątkowe i nieprzewidywalne” i wywoływały kontrowersje. Był ulubieńcem publiczności i najczęściej komentowanym uczestnikiem konkursu.
Pianista pochodzi z rodziny o muzycznych tradycjach – pianistami są jego ojciec, brat i matka. Naukę gry na fortepianie rozpoczął w wieku 5 lat pod kierunkiem swojego ojca, profesora Sergejsa Osokinsa. Studiował w Juilliard School of Music u Sergeja Babayana i w Niemczech u Georga Friedricha Schencka. Brał również prywatne lekcje u Valerya Afanassieva, Sir Andrása Schiffa, Dmitrija Baszkirowa i Olega Maisenberga.
Osokins koncertował z wieloma orkiestrami i znanymi muzykami, takimi jak Gidon Kremer, z którym współpracuje od 2018 roku. Występował w prestiżowych salach koncertowych na całym świecie, takich jak Berlin Konzerthaus, Elbphilharmonie w Hamburgu, Tokyo Metropolitan Theatre Hall czy Zaryadye Concert Hall w Moskwie. W 2021 roku zadebiutował na legendarnym Festiwalu Salzburskim.
Nie ma jeszcze wielu nagrań płytowych Osokinsa, lecz te które są otrzymują świetne recenzje. Pianista staje się znanym interpretatorem twórczości Chopina i Rachmaninowa. My jednak słuchaliśmy go w Beethovenie. Często pomstuję na zbyt szybkie tempa, w jakich grane są dwa ostatnie koncerty fortepianowe twórcy romantyzmu. Niestety, sam kompozytor nie jest tu po mojej stronie, gdyż jego wczesne eksperymenty z metronomem zdradziły nam jego zamiłowanie do ekstremalnym temp. Ale, jeśli chodzi o wykonawstwo własnych dzieł, kompozytor nie zawsze ma rację.
Mimo wszystko poczułem się nieco zaskoczony słysząc w otwierających frazach orkiestry aż tak wolne tempo. Oczywiście nie mierzyłem go z zegarkiem. Na tempo w muzyce składa się nie tylko rzeczywisty czas trwania danej części utworu, ale też sama agogika, rozłożenie akcentów z jakimi są prezentowane poszczególne elementy muzyki.
Osokins grał niezwykłym dźwiękiem, zwłaszcza część pierwszą, w koncertach Beethovena najbogatszą w muzyczne światy. Miałem wrażenie, że jego dźwięk jest bardzo otwarty, ale jednocześnie obramiony wyraźnym konturem. Jasne, powietrzne tony brzmiały jak skorupki orzecha, miały wyraźnie wyrzeźbione mikrostrukturalne wnętrze. Pianista zachwycił mnie wyborną wirtuozerią oraz dobrym zrozumieniem Beethovenowskich przestrzeni, w czym towarzyszyła mu orkiestra grająca mocnym, plastycznym i bogatym dźwiękiem. Część druga koncertu, w której Orfeusz schodzi do Hadesu w poszukiwaniu Eurydyki była subtelna, pełna półcieni, głęboka i nastrojowa. Pianista grał w nim delikatnie melodyką, przerzucając niektóre akcenty poza kreskę taktową. Było to oryginalne, a jednocześnie zgodne z najlepszymi tradycjami Beethovenowskiego klasycyzmu tak „doryckiego” w tej części koncertu. No i wreszcie finał. Nie był zagoniony, raczej dość wolny, ale dzięki temu mogłem się delektować wyobraźnią Beethovena, która w wielu wykonaniach tego koncertu jest poświęcona na rzecz wzbudzającego chtoniczną radość pędu. Ogólnie było to nietuzinkowe, świetne wykonanie.
W drugiej części mogliśmy skupić się na maestrii dyrygenta. Joel Sandelson jest brytyjskim dyrygentem, który w 2021 roku zdobył nagrodę Herberta von Karajana dla młodych dyrygentów na Festiwalu w Salzburgu. Zadebiutował z Orkiestrą Symfoniczną Radia Wiedeńskiego ORF w 2022 roku, czyli całkiem niedawno.Od tego czasu dyrygował wieloma orkiestrami na całym świecie, w tym BBC Symphony Orchestra, Royal Philharmonic Orchestra, Dresdner Philharmonie, Rotterdam Philharmonic Orchestra i Hallé Orchestra.
Sandelson jest również wiolonczelistą i założycielem orkiestry instrumentów dawnych Wond’rous Machine. U dyrygentów słychać zazwyczaj od czego wychodzili by rządzić orkiestrą. Inaczej prowadzą orkiestrę pianiści, inaczej skrzypkowie, organiści, wiolonczeliści czy fagociści (bo są też tacy). Jędrne, piękne i plastyczne brzmienie tutti kwintetu orkiestry u Sandelsona zdradza jego wiolonczelistyczne podłoże.
Sandelson studiował muzykę na Uniwersytecie Cambridge i w Royal Academy of Music, a także uczestniczył w kursach mistrzowskich z Martynem Brabbinsem, Jormą Panulą i Thomasem Søndergårdem. Brytyjczyk interesuje się szerokim zakresem dzieł symfonicznych, od kompozytorów klasycznych i romantycznych po muzykę współczesną. Wykonał prawykonania utworów Nicoli Campogrande i Hannah Kendall.
Magia Parsivala dzięki wyrafinowanemu panowaniu nad smyczkami była w wydaniu Sandelsona pełna głębi, ekstatyczna i mistyczna. Rozległe pauzy w Preludium do I aktu były naturalne i odpowiednio wstrząsające. Blacha parę razy weszła niezbyt czysto, ale już rozegrana tworzyła świetne, powolne fanfarowe motywy.
Jednak największym odkryciem tego koncertu była dla mnie VII Symfonia Jeana Sibeliusa. Przepiękne brzmienie skrzypiec na tle „fiordowo” pomrukującej całości orkiestry było wykwintne i wysmakowane. W takim brzmieniu można było się pławić jak w największych arcydziełach malarstwa kolorystycznego. Muszę przyznać, że dopiero Joel Sandelson pokazał mi, jak znakomitym kolorystą był Sibelius. Nie inaczej było z dalszym przebiegiem tej krótkiej symfonii. Piękno, świeżość, zmysłowa wręcz przyjemność delektowania się dźwiękiem – na naszych oczach rozkwitał dyrygent, o którym wiele jeszcze będziemy słyszeć przez najbliższe dekady. Chciałbym swoją drogą płyty z tak wykonanej Siódemki. Może trzeba by było jeszcze krótko popracować nad drobnymi niedokładnościami w dźwiękowych labiryntach, jakie Sibielius spiętrzył w środku utworu, ale poza tym było to arcyciekawe wykonanie i jedyne jego wady wypływały z tego, że Sandelson nie miał miesięcy na pracę z naszą orkiestrą.