London Symphony Orchestra, Seong-Jin Cho i Antonio Pappano

   Na ten dzień czekaliśmy długo. Nie dość, że do Wrocławia przyjechała jedna z najlepszych i najsłynniejszych orkiestr świata, to jeszcze do tego zajechał z nią jeden z najciekawszych współczesnych dyrygentów. London Symphony Orchestra przyjechała z Antonio Pappano, który jest jej dyrektorem artystycznym od zeszłego roku. Do tego oczywiście przyjechał do nas z II Koncertem fortepianowym f-moll Fryderyka Chopina Seong-Jin Cho, triumfator Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w 2015 roku. Ta ostatnia informacja była dla mnie szczególnie istotna, gdyż od lat kibicuję temu koreańskiemu pianiście. Przeczy on z pewnością tezie, że dalekowschodni pianiści są „dobrze wytresowanymi automatami” ze świetną techniką lecz z deficytami kreatywności.

   Wydaje mi się, że na nieufność wobec wykonawców z Dalekiego Wschodu składają się często rozmaite stereotypy. Wielu krytyków, zwłaszcza sędziwych, wyobraża sobie, że Tokio, Seul czy Pekin to miasta jak najdalsze od recepcji klasycznej muzyki europejskiej. Ludzie tam dorastający słuchają, w świetle tego stereotypu, ludowej muzyki rodem z ryżowych pól i w ich umysłach dominuje klasyczna dla tych obszarów septatonika i pentatonika, jak najdalsze od europejskiej tonalności i wyobraźni dźwiękowej. Nie mogę mówić za Seul czy Pekin, ale w Kioto zwróciła moją uwagę wszechobecność europejskiej muzyki klasycznej w kawiarniach, rzecz w Paryżu czy w Warszawie nie do pomyślenia… Być może to właśnie my, Europejczycy oddalamy się obecnie od Chopina, Debussego czy Beethovena, zaś Azjaci żyją w blasku ich genialnych kompozycji na co dzień, pijąc kawę, rozmawiając z przyjaciółmi, pracując on-line przy kawie i ciasteczkach ze swoimi laptopami. Jednocześnie, co akurat jest dość smutne, Koreańczycy, Chińczycy czy Japończycy są często wykorzenieni ze swoich własnych muzycznych tradycji. Ich pentatoniką czy septatoniką zajmują się raczej dziwaczni i ekscentryczni w ich oczach „miłośnicy muzyki ludowej” nie zaś ludzie starający się pozostać w głównym nurcie sztuki muzycznej. W Japonii dobrą płytę z muzyką Chopina możemy kupić na każdym kroku, zaś tradycyjnej japońskiej muzyki klasycznej (dworskiej) trzeba szukać dość wytrwale i często bez powodzenia.

Zanim jednak rozbrzmiały pierwsze dźwięki II Koncertu Chopina Antonio Pappano wraz ze sławną LSO rozgrzał atmosferę Uwerturą do opery Semiramide Gioacchina Rossiniego. Było to fortunne wprowadzenie do koncertu, na który wszyscy czekaliśmy, bowiem Chopin inspirował się operą w swojej muzycznej, pianistycznej śpiewności. Jego operowe fascynacje są dla nas znacznie bardziej oczywiste niż bazowanie mistrza z Żelazowej Woli na innych utworach instrumentalnych. Być może najsilniejsze powiązanie istnieje między nokturnami Fielda i Chopina, jednak wszelkie inne inspiracje są bardzo nie wprost. Wiemy, że Chopin cenił muzykę Bacha i że skomponował cykle Preludiów, podobnie jak Bach, lecz dalsze powiązania obydwu muzycznych zjawisk są bardzo delikatne i raczej niepewne. Tymczasem śpiewność Chopina ma wyczuwalną genezę w ariach Belliniego czy Rossiniego.

Pappano wybrał nie najpopularniejszą wśród operowych uwertur Rossiniego. Jednocześnie dzięki temu mógł pokazać potęgę blachy LSO, która robi wrażenie nawet po stosunkowo niedawnym występie Chicago Symphony Orchestra. Poza tym wykonanie było bardzo teatralne, operowe i żywiołowe. Zauważyłem, że dyrygent lubi silne kontrasty dynamiczne, jednocześnie jednak jest przejęty badaniami nad estetyką muzyki klasycyzmu i wczesnego romantyzmu. Dlatego też kontrasty były skokowe, zaś ogólne poziomy dynamiczne były ściśle ustalone, w czym czuć jeszcze było dalekie dziedzictwo baroku. Zaskoczyło mnie to, gdyż Pappano znam głównie z realizacji operowych, gdzie dyrygent w bardzo estetyczny sposób operuje swego rodzaju „barwnymi klastrami”. Ma się czasem wrażenie, że muzyka w odczuciu Pappano dzieli się na wyraziste barwowe wyspy, które dopiero wtórnie łączy ruch muzyczny w czasie. W końcu muzyka to sztuka czasu, tak jak architektura jest sztuką przestrzeni.

 Antonio Pappano to jeden z najbardziej cenionych dyrygentów na świecie, którego kariera rozwijała się stopniowo od pracy z pianistami aż po stanowiska dyrektorskie w wiodących instytucjach muzycznych. Jego droga do sławy wiodła przez operę, a dziś jest kluczową postacią w świecie muzyki symfonicznej.

   Podwaliny pod karierę Pappano zostały położone bardzo wcześnie. Jego ojciec był nauczycielem śpiewu, co z pewnością wpłynęło na późniejszą wrażliwość Antonio na pracę z głosem ludzkim. Rodzina przeniosła się do Stanów Zjednoczonych, gdzie Pappano odebrał wszechstronne wykształcenie muzyczne jako pianista, kompozytor i dyrygent. Jego praktyczna kariera rozpoczęła się nie od dyrygentury, a od fortepianu. W wieku zaledwie 21 lat został akompaniatorem i repetytorem w New York City Opera. To niezwykle ważne doświadczenie, które pozwoliło mu dogłębnie poznać świat opery „od kuchni”. Przełomem było spotkanie z Danielem Barenboimem, który dostrzegł jego talent i uczynił go swoim asystentem na prestiżowym Festiwalu w Bayreuth. To właśnie w Bayreuth, świątyni Wagnera, Pappano zdobył bezcenne doświadczenie.

  Barenboim jest i był uważany za jednego z największych wagnerystów naszych czasów i bardziej jeszcze niż Pappano wiązał początki swojej kariery z pianistyką. Do dziś występuje jako znakomity pianista, miał zaś wcześniej okresy, gdy to właśnie pianistyka definiowała go mocniej niż dyrygentura. Wróćmy jednak do Pappano.

  Jego samodzielny debiut dyrygencki miał miejsce w 1987 roku w Operze w Oslo (Den Norske Opera), gdzie trzy lata później, w 1990 roku, objął stanowisko dyrektora muzycznego. Był to początek jego wielkiej kariery dyrygenckiej. Po udanym okresie w Oslo, Pappano objął w 1992 roku stanowisko dyrektora muzycznego Théâtre Royal de la Monnaie w Brukseli, które piastował przez dekadę. Prawdziwą sławę i światowy rozgłos przyniosło mu jednak objęcie w 2002 roku funkcji dyrektora muzycznego Royal Opera House w Covent Garden w Londynie. Na tym stanowisku, które sprawował do 2024 roku, zasłynął z niezwykle szerokiego repertuaru – od „Ariadne auf Naxos” i „Wozzecka” po „Falstaffa” i „La Bohème”. Z Royal Opera House związany był przez 22 lata, stając się jej najdłużej urzędującym dyrektorem muzycznym w historii. W maju 2025 roku, w uznaniu dla tego dziedzictwa, nadano mu tam tytuł Conductor Laureate.

Równolegle, od 2005 do 2023 roku, pełnił funkcję dyrektora muzycznego Orchestra dell’Accademia Nazionale di Santa Cecilia w Rzymie, gdzie w znaczący sposób poszerzył swój repertuar symfoniczny. Ale też operowy. Właśnie nagrania mniej znanych lub zupełnie nieznanych oper werystycznych są dla mnie głównym puntem odniesienia jeśli chodzi o kunszt dyrygencki Antonia Pappano.

W 2024 roku, po wieloletniej współpracy z orkiestrą, Pappano oficjalnie objął stanowisko głównego dyrygenta London Symphony Orchestra (LSO). Sam o współpracy z LSO mówi: „Czułem, jakbym wsiadł do Ferrari i wcisnął pedał gazu do dechy”.

Pappano znany jest także z talentu do popularyzowania muzyki klasycznej. Zrealizował dla BBC docenione cykle dokumentalne, takie jak „Opera Italia”, śledzący historię włoskiej opery, czy „Pappano’s Classical Voices”, eksplorujący różne typy głosów wokalnych. Warto poszukać tych dokumentów na YouTube.

W II Koncercie fortepianowym f-moll Fryderyka Chopina Seong-Jin Cho chciał powiedzieć coś nowego. Pierwsza część koncertu zaczęła się w szybkim tempie, zaś Pappano zadbał o orkiestrowe bogactwo w ekspozycji. Koreański pianista zaskoczył mnie wielką wrażliwością dynamiczną, umiejętnością niebanalnego i kunsztownego cieniowania poszczególnych fraz i dźwięków. Jednocześnie grał z pewnym dystansem, celebrując ozdobniki stylu brillant. Przypomniały mi się relacje współczesnych o grze Chopina, świadczące o tym, że była ona wyrafinowana ale też bardzo delikatna. Na tę delikatność mocno nakierował się Seong-Jin Cho. Można by wręcz pomyśleć, że ma dość niewielką siłę w rękach, co pianistom się przydaje, ale to nie byłaby prawda. Czasem koreański wirtuoz decydował się na potężne, mroczne wręcz dźwięki lewej ręki, jednak były to tylko swego rodzaju bliki barwne, które nie dominowały całości. Cała koncepcja była na wskroś oryginalna. Z jednej strony znikały rozmaite smaczki i detale, które uwielbiam w tym koncercie, z drugiej strony pojawiały się rzeczy nowe, wydobyte z tego, co większość pianistów uważa jedynie za „ozdobniki charakterystyczne dla stylu brillant”. Nie było też ostentacyjnego wręcz napięcia, pełnej nadziei tęsknoty, tak charakterystycznej dla bardziej ortodoksyjnych wykonań koncertu f-moll. W zamian pojawiła się jakaś metarefleksja nad formą połączona z pewnym dystansem właśnie. Chopin nie był tu zakochanym nastolatkiem, którym z pewnością w jakimś stopniu był wtedy biograficznie. Konstancja Gładkowska, do której wtedy wzdychał, raczej nie odczytałaby w takiej interpretacji miłosnego listu. Mam wrażenie, że koreański pianista w pełni świadomie chciał się oderwać od wielu elementów tradycji ciążących na interpretacjach tego koncertu. Nie byłoby sprawiedliwie twierdzić, że grał tę muzykę beznamiętnie czy bez zrozumienia, bo tego ostatniego dowiódł już niejednokrotnie. Byliśmy świadkami studiowania świata Chopina, śmiałego i bezkompromisowego, nieco też ekscentrycznego. Przypomniał mi się Glenn Gould i jego badania muzyki Beethovena, Brahmsa czy Mozarta. Nie były to oczywiste rzeczy – czasem muzyka na tym zyskiwała, czasem traciła. Tę chęć eksperymentowania potwierdził walc na bis, zapomniałem który, zagrany już znacznie mocniejszym dźwiękiem, ale też nietypowo, wręcz wyzywająco. Spodziewałem się po tym wykonaniu czegoś oczywistego, czystej przyjemności. Otrzymałem natomiast zagadkę, z której jednak bardzo się cieszę, bo zarówno wielka wirtuozeria pianisty, jak i starannie przygotowana z wielkim dyrygentem koncepcja wykonania całości świadczą o pracy Seong-Jin Cho nad tym utworem. Szukanie nowych dróg słychać też było w nietypowych akcentach, w niezwykle zinterpretowanych ozdobnikach, w przenoszeniu pewnych fraz jakby poza styl rubato jeszcze gdzieś indziej. Gdzieś tam z tyłu głowy majaczy mi myśl, że może był to taki bardziej Lisztowski Chopin, bardziej demoniczny i neogotycki, ale też nie. Mam za mało informacji, muszę słuchać więcej Seong-Jin Cho w Chopinie. Więcej nowych jego nagrań.

Na koniec, po przerwie, usłyszeliśmy V Symfonię Ludwiga van Beethovena. Myślałem, że przy tak znanym arcydziele zagranym przez wielkiego dyrygenta z orkiestrą, która od ponad wieku grywa symfonie Beethovena odpocznę nieco od zagadek, z którymi pozostawiła mnie interpretacja II Koncertu Chopina. Jednak nic z tego! Pierwsza część symfonii została zagrana w niezwykły i kontrowersyjny sposób. Pappano podporządkował wszystkie horyzontalne przebiegi symfonii układowi wertykalnemu. Nie mieliśmy ciągłości głosów akompaniamentu, lecz budowanie wszystkiego w strukturach akordowych. Beethoven całkowicie przestał być architektem, stał się za to stuprocentowym dramaturgiem na sterydach. Pierwsza część symfonii stała się wielką arią operową bez udziału śpiewaków. Jednak kolejne dwie części porzuciły tę ekscentryczną koncepcję i były już bardziej „normalne”, zaś finał był wspaniałą eksplozją ukazującą niebywałe możliwości dyrygenta i legendarnej orkiestry. No cóż, było to zaskakujące. Z pewnością finał zasłużył na stojącą owację, wstałem jako jeden z pierwszych. Ale pierwsza część? Czyste szaleństwo i z pewnością herezja. Jednocześnie technicznie doskonałe szaleństwo.

Zważywszy na utwory i występujących artystów spodziewałem się po tym koncercie „wspaniałej oczywistości”. Oczekiwałem, że zamknę oczy, zaś w recenzji napiszę później „było po prostu świetnie” i że będzie to moja najkrótsza recenzja. Tymczasem stało się zupełnie inaczej. Wylądowałem w laboratorium badaczy, albo wśród zaangażowanych sceptyków chętnych by podważać oczywistości. I chyba dobrze. Znakomici muzycy mogli nas po prostu otulić ciepłym kocem oczekiwanych wrażeń, zdecydowali się jednak rzucić wyzwanie naszej wyobraźni.

Ps.: Zapomniałem o bisie orkiestry. To nieczęsta sprawa! Valse Triste Sibeliusa został zagrany barwnie, ze wspaniałym nasyconym brzmieniem i wyjątkowo płynną dynamiką. Pokazuje to, że Pappano naprawdę chce być trochę „historycznie poinformowany” w wykonaniach muzyki klasycystycznej i wczesnoromantycznej. Bis był przepiękny, choć jasna włoska natura Pappano nie chciała wpadać w depresję z Sibeliusem tak na samo dno…

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

14 − 2 =