Angela Hewitt i jej Schumann

Narodowe Forum Muzyki we Wrocławiu rozpieszcza ostatnio miłośników pianistyki. A nie jest to wcale oczywiste, gdyż choć w kolekcjach wielu melomanów dominuje muzyka fortepianowa, to jednak fortepian wcale nie jest tak częstym gościem filharmonii. Dominuje muzyka czysto symfoniczna, a po niej często zespoły kameralne i chóry. Kompromisowym rozwiązaniem jest koncert symfoniczny z koncertem fortepianowym jako jednym z ogniw. I tak było tym razem, usłyszeliśmy bowiem w piątkowy wieczór (21.02.2025) Koncert fortepianowy a-moll op. 54 Roberta Schumanna z pianistką Angelą Hewitt, dyrygentem Pascalem Rophé i, oczywiście, z Wrocławskimi Filharmonikami.

Jednakże można mówić o rozpieszczaniu, bo całkiem niedawno NFM gościł Piotra Anderszewskiego i w ten sposób w obrębie niedługiego czasu melomani mogli usłyszeć na żywo dwoje najwybitniejszych pianistów naszych czasów, obok których można dodać jeszcze trzy lub cztery nazwiska i to zamyka stawkę.

Moja muzyczna przygoda z Angelą Hewitt zaczęła się już dość dawno. Na początku lat 90-ych byłem szczególnie zafascynowany muzyką dawną graną na instrumentach historycznych i jako antytezę dla klawesynowych wykonań Bacha wymieniało się najczęściej Glenna Goulda, lecz powoli docierała do świadomości melomanów początkowo idąca w ślady swojego kanadyjskiego rodaka Angela Hewitt. Pianistka urodziła się 26 lipca 1958 w Ottawie kiedy Gould realizował swoją pierwszą, sławną wersję Wariacji Goldbergowskich. Aby stać się jedną z najwybitniejszych interpretatorek muzyki barokowej, zwłaszcza dzieł Jana Sebastiana Bacha, musiała szybko doganiać swojego starszego kolegę. Więc jej edukacja muzyczna rozpoczęła się bardzo wcześnie, bo w wieku 3 lat pod okiem rodziców: matki (nauczycielki fortepianu) i ojca (organisty katedralnego). Już w wieku 9 lat Angela Hewitt zadebiutowała z Toronto Symphony Orchestra. Studiowała w Royal Conservatory of Music w Toronto u Myry Hess, słynącej z potężnej i epickiej gry, a następnie w University of Ottawa oraz u Karla-Heinza Kämmerlinga w Austrii. 

Wśród największych osiągnięć Hewitt wymienia się cykl Bachowski. W latach 1994–2005 nagrała komplet klawiszowych utworów Bacha dla wytwórni Hyperion, co przyniosło jej międzynarodowy rozgłos. Po koncercie we Wrocławiu zakupiłem jednak jej nową Bachowską płytę z 2014 roku, gdzie wraca do Bacha. Wrzucam tutaj jej zdjęcie. Na okładce znalazł się piękny podpis artystki dokonany złotym markerem.

Jeśli chodzi o nagrody, artystka zdobyła m.in. Gramophone Award za nagranie „Das Wohltemperierte Klavier”, a w 2015 roku została odznaczona Orderem Kanady.  Od 2005 roku organizuje coroczny festiwal muzyczny we Włoszech, zwany Festiwal Trasimeno, łącząc muzykę z kulturą i sztuką. Choć Angela Hewitt słynie z Bacha, wykonuje także dzieła Beethovena, Schumanna, Ravela i współczesnych kompozytorów (np. Messiaena). Wśród najnowszych nagrań odnajdziemy sporo utworów Schumanna właśnie.  

Hewitt broni grania Bacha na współczesnym fortepianie, podkreślając, że instrument ten pozwala wydobyć niuanse dynamiczne i kolorystyczne, których brakuje w historycznych praktykach. Uważa, że Bach „byłby zachwycony możliwościami współczesnego fortepianu”.  Ja też tak sądzę, choć u progu lat 90-ych pewnie broniłbym jak lew klawesynu. Faktem jest jednak, że Bach zetknął się z pierwszymi fortepianami i był nimi żywo zainteresowany, mimo, że możliwości tych instrumentów były bardzo ubogie przy współczesnych hebanowych bestiach.

Angela Hewitt w interpretacjach Bacha kładzie nacisk na rytmiczną precyzję i taneczny charakter, twierdząc, że nawet najbardziej złożone fugi mają w sobie „puls życia”.  Choć obecnie mało kto kwestionuje wszechmocną taneczność muzyki barokowej, Hewitt ów efekt uzyskuje w niezwykle romantyczny sposób, nie rezygnując jednocześnie z czytelności polifonii. Można powiedzieć, że Hewitt jest bardzo romantyczną artystką która dzięki ogromnej wirtuozerii realizuje też niezwykłą wręcz czytelność poszczególnych wątków muzycznych w utworze. Nie dziwne zatem, że po epickiej podróży przez Bachowskie krainy skusił ją romantyzm. Wydaje mi się że jej nastawienie łączące wyjątkową czytelność i przejrzystość z roztańczonym romantyzmem jest znakomitym kluczem do muzyki Chopina, który cenił Bacha oraz konstrukcyjną klarowność. Zauważyłem, że NIFC wydał jedną płytę Hewitt z Chopinem i gdy będę jutro na Lotnisku Okęcie z pewnością zajrzę do sklepiku NIFC, o ile nasi obecni politycy, niezbyt rozkochani w kulturze polskiej, nie zniszczyli go już w ten czy inny sposób.  

Do realizacji romantycznie i klarownie granego Bacha Hewitt używa nietypowych fortepianów. Zamiast wybierać wszechwładnego Steinwaya uderza w klawisze Fazioli. Na końcu tej recenzji napiszę zatem słów kilka o tej włoskiej marce. Fortepiany Fazioli, które zdaniem pianistki oferują krystaliczną przejrzystość dźwięku, kluczową dla polifonii Bacha. Hewitt mówi: „Każda nuta jest jak perła w naszyjniku”.  Jak widać, ów naszyjnik z pereł sprawdza się też kanadyjskiej artystce w romantyzmie.

Hewitt jest znana ze skrupulatnych przygotowań. Przed nagraniem „Wariacji Goldbergowskich” ćwiczyła je przez 10 lat. Wierzy, że „muzyka wymaga pokory wobec kompozytora”, ale też odwagi w wyrażaniu własnej wizji. Często mówi o balansie między perfekcją techniczną a ekspresją: „Gdy technika staje się niewidzialna, zaczyna się magia”. 

I ta właśnie magia zdominowała wykonanie koncertu Schumanna. Każda fraza była przemyślana i pełna tanecznej energii. Był to poemat a nie zwykła proza. Frazy złożone z pereł wirtuozowsko ukazywanych dźwięków pasowały do świata niemieckiego romantyka jak mało co. Mam w domu jedną z Schumannowskich płyt Hewitt i uważam, że jest to jedna z najciekawszych dróg wiodących do złożonego świata wyobraźni kompozytora. Poezja, malowniczość, taneczny ruch, elegancka ekspresja – wszystkie te żywioły Hewitt doprowadziła do granic finezji. Było to absolutnie wspaniałe wykonanie. Jasne brzmienie Fazioli dodawało tu jakże potrzebnego u Schumanna światła. Przypominało mi to zamiłowanie niektórych niemieckich romantycznych malarzy do pastelowych, lekkich barw. Schumann Hewitt jest nie tylko poetą, ale twórcą baśni, a może nawet autorem fantasy, który zapewne zaczytywałby się dziś w Tolkienie i Lewisie. Może nawet napisałby operę „Władca Pierścieni”? Byłoby to ciekawe, gdyż Schumann miał ogromny talent do muzyki wokalnej, lecz z niej przebiły się do zbiorowej świadomości głównie wspaniałe pieśni, nie zaś dzieła chóralne czy idące w stronę oper rozmaite próby, takie jak wspaniałe i mocno niedoceniane oratorium oparte na indyjskiej baśni – Das Paradies und die Peri (Raj i Peri), o rakszaszce Peri chcącej dostąpić mokszy.

Jeszcze kilka lat temu napisałbym, że dyrygent Pascal Rophé i Wrocławscy Filharmonicy zaskoczyli wszystkich dotrzymując znakomicie pola wielkiej pianistce. Jednak koncert po koncercie klasa wrocławian staje się czymś oczywistym. To naprawdę wspaniała orkiestra. To był znakomity głos orkiestry w koncercie Schumanna, zaś Pascala Rophé wypada wyróżnić za znakomite wsłuchiwanie się w solistkę i adekwatne odpowiedzi na frazy fortepianu. Solówki drewna były po prostu boskie! Sama Peri z pewnością by się nimi zachwyciła. Zanim zatem przejdę do innych ogniw koncertu, słów kilka o dyrygencie, o którym jakiś czas temu już pisałem, ale nie zaszkodzi przypomnieć.

Pascal Rophé urodził się w 1960 roku w Paryżu). Specjalizuje się w muzyce współczesnej i awangardowej, znany jest z precyzyjnych interpretacji skomplikowanych partytur. Kształcił się w Konserwatorium Paryskim, gdzie studiował dyrygenturę u Pierre’a Dervaux oraz kompozycję. Jego kariera rozwijała się w ścisłym związku z najważniejszymi europejskimi zespołami i festiwalami muzyki nowej. Był  zatem dyrygentem-gościem Ensemble Intercontemporain, legendarnego zespołu założonego przez Pierre’a Bouleza, specjalizującego się w muzyce XX i XXI wieku. Dyrygował prawykonaniami utworów m.in. Gérarda Griseya i Philippa Manoury’ego.  Ważnym epizodem w karierze Pascala Rophé była dyrekcja w Orchestre Philharmonique de Liège (2009–2016). Pod jego batutą orkiestra zyskała renomę w wykonawstwie muzyki współczesnej, łącząc ją z repertuarem klasycznym (np. dzieła Beethovena czy Mahlera). Dyrygent regularnie współpracuje z festiwalami, takimi jak Donaueschinger Musiktage czy Biennale w Wenecji, prezentując eksperymentalne programy. 

Krytycy podkreślają, że Rophé traktuje partyturę jak „przestrzeń akustyczną”, budując z niej klarowne struktury nawet w najbardziej złożonych utworach (np. w muzyce spektralnej Griseya). W interpretacjach klasyków (np. Beethovena) unika patosu na rzecz transparentności brzmienia, co krytyka porównuje do estetyki Johna Eliota Gardinera, ale w bardziej wyciszonej formie. Rophé mówi: „Dyrygentura to sztuka słuchania, a nie tylko pokazywania”.

A pozostałe ogniwa wrocławskiego koncertu to był właśnie Beethoven. Czy rzeczywiście był podobny do Gardinera? Z pewnością jeśli chodzi o ekstremalne momentami tempa, które w ostatnim ogniwie VII Symfonii stały się wręcz ekstrawaganckie i trochę jednak kontrowersyjne. Z kolei jednak Egmont – uwertura op. 84 była już zupełnie comme il faut, pełna energii i jakże typowej dla Beethovena ludycznej wręcz agitacji. Najbardziej niezwykła była jednak VII Symfonia. Nie mogły nie zachwycić pełne finezji smyczki, które zwłaszcza w pierwszej części przeniosły mnie w zupełnie inny wymiar. Natomiast konstruktywistyczne i błyskawiczne podejście Rophé w częściach trzeciej i czwartej szokowało, ale miało też bardzo mocne strony. To była rzeczywiście „apoteoza tańca”, jednak przestrzenność wielowymiarowej, przestrzennej narracji została zminimalizowana do delikatnych linii w tle. Ale stworzyć takie linie i zadbać o ich sugestywną precyzję do jednak ogromna sztuka. Była to więc szalona, budząca momentami sprzeciw interpretacja, ale też bardzo oryginalna i nie pozbawiona wielkości. Słychać było, że Pascal Rophé to wierny nowoczesności modernista, który z pewnością wypił z Boulezem nie jeden kielich wina. Tym bardziej wzbudza podziw pokora, z jaką podszedł do towarzyszenia Hewitt w Schumannie. Widać, poprzez kontrast z Beethovenem, że niemal całkowicie wsłuchał się w solistkę, stając się przedłużeniem jej świata.

To był wspaniały koncert! Nie tylko z uwagi na Hewitt i wyczarowaną przez Wrocławskich Filharmoników magię w Schumannie. Również cios między oczy modernistyczną i zadyszaną VII Symfonią Beethovena miał swoją artystyczną wagę, to było dobre, wręcz znakomite, jednak po prostu dalekie od moich przyzwyczajeń. Ale czy to źle? Wszyscy żyjemy w cieniu Beethovena, więc trzeba dbać o to, aby jego twórczość była wciąż świeża i pobudzająca do dyskusji.

Ta recenzja staje się nieznośnie długa, ale ja sam lubię długie recenzje (jeśli coś wnoszą oczywiście), więc na koniec jeszcze słów o Fazioli.

Fazioli to włoska marka fortepianów założona w 1981 roku przez Paolo Fazioli, inżyniera i pianistę z pasją do lutnictwa. Paolo pochodził z rodziny związanej z produkcją mebli, co zapewniło mu wiedzę o obróbce drewna. Firma powstała w Sacile we Włoszech, a jej celem było tworzenie instrumentów najwyższej klasy, łączących precyzję technologiczną z ręcznym kunsztem. Fazioli od początku stawiał na ograniczoną, staranną produkcję – dziś rocznie powstaje ok. 140 fortepianów, każdy ręcznie montowany. Dlatego też w wyszukiwarce internetowej znajdziemy też dramatyczną frazę „dlaczego fortepiany Fazioli tyle kosztują”.

Choć Steinway dominuje na scenie koncertowej, Fazioli zdobywa uznanie wśród artystów poszukujących unikalnego brzmienia. Do marki często sięgają pianiści ceniący precyzję i klarowność dźwięku, szczególnie w repertuarze barokowym lub współczesnym. Do słynnych miłośników Fazioli należą: 

–  Oczywiście Angela Hewitt – uważa Fazioli za idealne dla jego muzyki dzięki czystości tonu. 

–  Kolejny wielki pianista współczesności, podobnie jak Hewitt całkiem wierny brytyjskiej firmie Hyperion, Marc-André Hamelin – docenia techniczną sprawność instrumentów. 

– włoski minimalista Ludovico Einaudi – wykorzystuje je w swoich minimalistycznych kompozycjach. 

– W jazzie Fazioli lubi Chick Corea wybiera Fazioli dla ich dynamicznej responsywności. 

W porównaniu do Steinwaya (bogatszy, bardziej „okrągły” dźwięk) Fazioli brzmi bardziej „analogowo”, z większą przejrzystością.  Kontrastując z Yamahą (wyrazista, równomierna barwa), Fazioli oferuje większą złożoność harmoniczną.  W przeciwieństwie do Bösendorfera (ciepły, rezonansowy ton), Fazioli ma chłodniejszą, bardziej „współczesną” estetykę.  Choć oczywiście kocham brzmienie Steinwaya (jakże można inaczej?) cieszę się, gdy wielcy pianiści sięgają czasem po inne instrumenty. Gdy czynią to muzycy średniej klasy, wyższość amerykańskich fortepianów jest ewidentna. Tylko Steinway ma tak potężny ton i tak zróżnicowaną dynamikę, oraz tak aksamitne i głębokie niskie dźwięki. Do tego dochodzi jeszcze przeszywająca gdy trzeba góra opleciona tajemniczą przestrzenią. Steinway to prawdziwe arcydzieło wśród instrumentów! Gdy jednak po Fazioli, Yamahę czy Bösendorfera sięgają pianiści mający starannie przemyślaną wizję brzmienia i ekspresji, tacy jak w przypadku Fazioli Hewitt czy Hamelin, dzieją się prawdziwe czary…

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

4 × 5 =