We współczesnym świecie widzimy pewien interesujący i wszechogarniający spór między polityką praw człowieka opierającą się na uniwersalistycznej liberalnej koncepcji człowieka, który niezależnie od szerokości geograficznej ma dość podobne dążenia i pragnienia (wolność i „angielski” rząd jak mówili liberalni oświeceniowcy we Francji), a polityką konserwatywną, która próbuje polemiki z tamtą na dwóch poziomach. Na pierwszym poziomie obstaje przy dawnej Realpolitik Richelieugo i Bismarcka, według której polityka ma przede wszystkim na celu zachować ustrój i rząd państwa, nawet kosztem innych państw i narodów. Niedawno jednak pojawił się drugi poziom, korzystający z modnych teorii o wielu cywilizacjach (Schopenhauer, Le Bon, Koneczny, Huntington) rozwijających się według innego wzoru i w odmiennych kierunkach, teorii konserwatywnych, bo jak słusznie zauważył liberał Fareed Zakaria, konserwatyści w odróżnieniu od liberałów nie wierzą by polityka była w stanie zmienić kulturę. Zakaria, inaczej niż Huntington jest liberałem i uważa, jak Daniel Moynihan, że polityka może zmienić kulturę, więc np. konfucjanizm nie przesądza ani o bogactwie, ani o biedzie . Liberałowie zaś w sumie uznają jak oświeceniowcy, że cywilizacja jest tylko jedna – ziemska i człowiek też jest podobny i w Europie i w Azji. Polityka typu liberalnego realizowana mniej lub bardziej konsekwentnie przez ONZ i kraj, z którego wywodzili się pomysłodawcy tej instytucji, czyli USA, na konserwatywną absolutną suwerenność powołują się eurosceptycy, Rosja, Iran i Chiny. Obie strony oskarżają się o niemoralność; z jednej strony mamy Goebbelsa, który na zebraniu Ligi Narodów, potępił Ligę za to, że wtrąca się w wewnętrzne sprawy III Rzeszy (chodziło o noc kryształową i prześladowanie Żydów), z drugiej oskarżenia o to, że USA łączą politykę praw człowieka z imperializmem.
Instytucja typu ONZ była marzeniem wielu pokoleń liberałów i innych republikanów od Sully’ego i Penna do Jeffersona i Kanta. Była też ogólnym marzeniem ojców założycieli, którzy wierzyli, że USA będą krajem pokojowym, niezależnym od samowoli książąt, i nie akceptującym zła, wierzącym w prawo, i że kiedyś Europa zrozumie, że polityka oparta na prawach narodów jest lepsza niż polityka nagiej siły. Amerykanie lubią więc podkreślać swoją niezależność od Europy, i robili to od samego początku istnienia ich kraju. W pieśni „Free America” z 1775 roku, śpiewanej na melodię „British Grenadiers” widać przeświadczenie o amerykańskiej wolności, która nie ma sobie równych w Europie, a także, iż kiedyś Europa porzuci monarchie absolutne i dołączy do amerykańskiej wolnościowej potęgi. Mieli, jak się okazało, rację. Drugi prezydent USA, John Adams sytuował Europejczyków ideowo gdzieś między amerykańską wolnością a chińskim despotyzmem:
„Gdy nadejdzie czas rozrachunków, kraje Europy będą mogły dokonać wyboru między instytucjami amerykańskimi lub chińskimi, lecz nie ma dla nich trzeciej drogi. Europa przedzierzgnie się w demokratyczną federację lub legnie w gruzach” .
Theodore Roosevelt był tym prezydentem USA, który zdał sobie sprawę, że na przełomie XIX i XX wieku wzrost potęgi Stanów pozwala na ambitniejszą politykę zagraniczną niż trzymanie się z dala od europejskich awantur. Roosevelt był niezwykłą postacią, na swój sposób wskrzesił on ideały Dzikiego Zachodu, łącząc je z liberalizmem i poczuciem misji Ameryki w świecie, a więc dwie amerykańskie narracje kulturowe, dając USA nowy zastrzyk optymizmu; łączył socjalną troskę o biednych z kultem siły i odwagi oraz poczuciem misji i interwencjonizmem . Roosevelt spierał się z papieżem i krytykował go za uparty konserwatyzm i małostkowość, poskromił monopolistów, stworzył Panamę oraz uznał, ze skoro USA nie jest już jedyną demokracją na świecie, mogą przewodzić pozostałym. Własne korzyści umiejętnie łączył ze szczerym idealizmem . Niektórzy ntelektualiści jak Mark Twain mieli obiekcje czy USA nie porywają się na zbyt głębokie wody, ale tak już zostało. USA tworzą LN i ONZ ale nie lubią, jak te organizacje pouczają ich, są bowiem ich dziećmi. Z drugiej strony Mak nie wie czy Amerykanie są bardziej wojowniczy niż Europejczycy. W końcu np. Francja straciła w samej I wojnie światowej więcej ludzi ile USA w ciagu całej historii . To od Roosevelta biorą się pomysły Wilsona i Franklina Roosevelta czyli Liga Narodów i ONZ. Obecnie Zachód osłabiają kłótnie o to kiedy ONZ ma prawo reagować, gdy jakiś tyran jak Saddam Hussein morduje własnych obywateli. Rada bezpieczeństwa ONZ ma prawo uznać wojnę za interwencję mającą na celu ochronę cywilów jako rodzaj wojny sprawiedliwej (ius in bello), jednak nie zawsze kwestia jest jana. Oto przykład:
„…Interwencja wojskowa w Iraku jest legalna i nie łamie Karty Narodów Zjednoczonych – uważa polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które wystosowało w piątek odpowiedź na zarzuty Kofiego Annana, sekretarza generalnegoONZ. Annan powiedział w czwartkowym wywiadzie dla telewizji BBC, że interwencja w Iraku jest bezprawna, ponieważ zgody na nią nie wyraziła Rada Bezpieczeństwa. Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych przypomina, że decyzja rządu o użyciu polskiego kontyngentu poza granicami kraju opierała się na rezolucji Rady Bezpieczeństwa Narodów Zjednoczonych 1441 z 8 listopada 2002 roku” – napisał resort w komunikacie… ”.
De facto cała II wojna w Zatoce Perskiej była oparta na karcie praw człowieka ONZ i na rezolucjach ONZ. Mordowanie szyitów i Kurdów, a także utrudnianie pracy inspektorom zbrojeniowym były dostatecznym powodem interwencji i obalenia Husseina, choć niektóre państwa miały swoje obiekcje, nawet jeśli kierujący niemieckim MSZ Joschka Fischer żałował, że nie poparł interwencji . Państwa o bardziej autorytarnym systemie rządów, brutalnie tłamszące opozycję jak Rosja czy Chiny sprawiają wrażenie przestraszonych szeroką „amerykańską” interpretacją interwencji w obronie praw człowieka, tym chętniej odwołują się do „suwerenności” czyli Realpolitik, oraz teorii o wielu nieprzenikających się nawzajem cywilizacji. Przy czym w tym sporze ideologicznym, który stanowi tak naprawdę odbicie staerego sporu między konserwatywną i liberalną wizją państwa i prawa występuje pewne zamieszanie w terminologii, na które zwraca uwagę m.in. były brytyjski premier Tony Blair, rzecznik interwencjonizmu i bliskiej współpracy z USA. Blair wyraża w swojej politycznej autobiografii zdziwienie, że „neokonserwatyzm” w polityce zagranicznej oznacza interwencjonizm, a progresywizm – antyinterwencjonizm, choć logika nakazywałaby odwrotnie . Blair uważa, że konfliktów nie należy pacyfikować tzn. ochładzać, lecz rozwiązywać przez obalanie tyranów jak np. Milosevic. Brytyjski polityk chętnie pozbyłby się na przykład reżymu Mogabego, ale zbyt wiele krajów Afryki go popiera, mimo ewidentnego łamania przezeń praw człowieka. W sprawie Kosowa, Blaira denerowała niechęcią Niemiec i Włoch do interwencji, choć to, jego zdaniem jedyny straszak mogący spowodować, by mordy ustały .
Singapur to pieszczoszek wszystkich konserwatystów i zwolenników absolutnej suwerenności. Ta dawna kolonia brytyjska, ze stolicą stanowiącą największą twierdzę Azji, została zdobyta przez Japończyków w czasie II wojny światowej. Ośmieszyło to Brytyjczyków, którzy we wrześniu 1945 roku powrócili do miasta, ale już w 1959 roku musieli nadać mu autonomię. Na krótko (1963-1965) Singapur znalazł się w granicach Malezji. W roku 1990 Lee Kuan Yew zrezygnował z urzędu premiera po 30 latach rządów. Miasto rządzone po wojskowemu, nie miało swojego czasu liberalizacji ani demokratyzacji. Singapurczycy znani są z traktowania turystów po królewsku, ale nie są wzorem liberalizmu. Chodzenie nago po domu, jest w Singapurze traktowane jak pornografia. Nie mniej dziwaczne są reguły zachowania w windach. Na Singapur powołują się zwolennicy drakońskich kar za zbrodnie czy inne przewinienia (posiadanie niewielkiej ilości narkotyków grozi więzieniem, a śmiecenie ogromną grzywną), dlatego Hongkong inspiruje liberałów, a Singapur moralizatorską prawicę od amerykańskich Republikanów po polski PiS. Sporo uwagi Singapurowi poświęcił liberał anglo-holenderski Ian Buruma, który pisze m.in. o filipińskiej służącej Flor Contemplation, która w 1995 roku została kozłem ofiarnym ksenofobicznych sądów kryminalnych w Singapurze . Ci singapurscy parlamentarzyści opozycyjni, którzy krytykowali nieprawidłowości sądownicze, zostali przez MSW Singapuru Wong Kan Sena (z partii rządzącej nieprzerwanie od 1965 roku) uznani za nielojalnych wobec swej ojczyzny (sic!). Eksperci prawni z Nowego Jorku uznali wówczas, że Singapur nie jest państwem prawa. Od 1991 roku Lee Kuan Yew rozwijał koncepcję „azjatyckich wartości”, stawiając naród przed jednostką, choć Singapur jest najbardziej europejskim miastem Azji, słowo Azja ma sens tylko na Zachodzie, a autorytarne zapędy Lee przypominają raczej europejski dawny kolonializm; rządy sztywnych kołnierzyków na mundurach, niż cokolwiek azjatyckiego. Singapurczycy słuchają muzyki Michaela Jacksona, i jedzą hamburgery, lecz autocenzura typowa dla tego państwa przypomina dziewiętnastowieczną militarystyczno-nacjonalistyczną cenzurę europejską. W 1987 roku pisarka Wong Souk Yee, robiła skecze o stylu życia w Singapurze, w tym o pomiataniu filipińskimi służącymi (moi znajomi, którzy zwiedzali Singapur mówili o balkonach na jakich mieszkają ci służący), za co została uwięziona pod zarzutem: „przynależności do frontu komunistycznego” Singapur to nie tyle żywa autentyczna chińska kultura, bo folklor się tam raczej zwalcza, lecz reżym urzędników, którzy chcą by język mandaryński – język władzy w Chinach – wypierał kantoński (filmy z Hongkongu muszą być teraz dubbingowane). W 1987 roku premier Lee mówił, że zgoda na hałasowani, plucie i przekleństwa na ulicy, uniemożliwiłyby awans ekonomiczny miasta-państwa (s. 261). Stąd ciągła inwigilacja przez stowarzyszenia obyczajowe studenckie, związkowe. Singapurczycy unikają jak ognia nawet czytania artykułów krytykujących ich kraj (kraj to trochę dużo powiedziane, ich malezyjskie miasto), mają tendencję do oceniania bardziej „tonu” niż informacji samej w sobie. Nie oni pierwsi budują tyranię przez zastąpienie uczciwości zasadami tzw. „dobrego wychowania”. Devan Nair, eks-prezydent, dziś na wygnaniu w USA pisał, że Lee jest okrutniejszy od dawnych brytyjskich kolonialistów, a David Marshall, były premier, waha się czy metody Lee rzeczywiście mają jakikolwiek związek z bogactwem miasta. Pisarz singapurski Gopal Barantham (lokalni Hindusi często są liberałami) zauważa, że najbardziej antyzachodni są anglojęzyczni biznesmeni singapurscy, którzy traktują pozostałych współobywateli jak ludność okupowaną. Pragną wskrzesić wiktorianizm. Lee zwalcza zarzuty o politykę dynastyczną, choć z głoszonym przezeń konfucjanizmem przecież nie stałoby to w sprzeczności, chce jednak uchodzić za nowoczesnego. Koreańczyk Kim Dae Jung, to najzagorzalszy przeciwnik „azjatyckiej drogi” Lee. Uważa bowiem, że bez zgody rządzonych, nie ma mowy o przestrzeganiu nakazów tak naprawdę. Jedynie może być mowa o strachliwej autocenzurze . Podobne tęsknoty za kolonializmem i skutki owej zauważa Buruma w Indiach (zwłaszcza w Bengalu) i na Filipinach.
Daleki Wschód odrzucając niektóre elementy zachodniego dyskursu praw człowieka, wprawia Zachód w o wiele większą konsternację niż gdy robi to świat islamu, gdzie można to zwalić na ubóstwo i słaby poziom rozwoju społecznego . Podczas konferencji OZN na ten temat w Bangkoku (1993), zgodzono się, że należy szanować różnice kulturowe , ale nikt nie wie gdzie jest granica między uniwersalnymi wartościami, a tym co kulturowe. Wiele zależy tu od tego, czy jak Voltaire, Francis Fukyama i Guy Sorman wierzymy w oświeceniowo-liberalną uniwersalistyczną naturę człowieka, który niezależnie od kultury ma zawsze podobne potrzeby (moja liberalna formacja intelektualna skłania mnie do podobnego myślenia), czy też absolutyzujemy wpływ kultur jak francuscy i amerykańscy sinolodzy czy Samuel Huntington, sugerując nawet, jak ten ostatni, że cywilizacje i kultury skazane są na wieczna konkurencję i walkę z sobą nawzajem. Marta Kosmala-Kozłowska, nie idzie tak daleko. Za Michaelem Freemanem, który odrzuca zarówno teorię uniwersalnych jak i azjatyckich wartości, przychyla się ona do pomysłu stworzenia jakby etycznego ONZ, tj. stworzenia etyki globalnej z różnych elementów. Choć wspomina, że dopiero końca XIX wieku, Chińczycy mogli znaleźć „prawa człowieka” w słownikach, przytomnie pisze także, że owe prawa doczekały się międzynarodowego uznania – nawet w ramach Zachodu – dopiero po II wojnie światowej, właśnie w ramach statutów ONZ (powszechna karta praw człowieka – 1946 i jej uszczegółowienie w 2 konwencjach z 1966 roku). Jednak mimo ich obowiązywania, o prawa człowieka w Chinach – z braku regionalnych instytucji, muszą ubiegać się takie organizacje jak: Lawasia, Human Rights Wtch, Freedom House czy Amnesty International. Jednocześnie jakby zapomina, że także na Zachodzie prawa człowieka to pomysł stosunkowo młody, i wiąże się z liberalnymi modelami etycznymi Locke’a, Voltaire’a i Kanta, i że sporo czasu minęło, zanim konserwatyści i socjaliści (zarówno dziewiętnastowieczni, jak i ci, którzy poparli Hitlera, Stalina i Mussoliniego) ulegli dyskursowi praw człowieka. To samo może się jeszcze wydarzyć w Chinach, gdzie nadal rządzi komunistyczna partia, i w Japonii, gdzie np. zachodni feminizm i egalitaryzm po raz pierwszy atakuje konserwatywną strukturę społeczną i filozoficzną tego kraju. Autorka cytuje relatywistów (Adamanti Pollis, Peter Schwab), którzy uważają prawa człowieka, za przejaw zachodniej „intelektualnej hegemonii” (a nawet intelektualnego imperializmu), nie do przyjęcia w Azji czy Afryce, wspomina też o postmodernistach, którzy wolą negocjować etykę z innymi kulturami, niż trzymać się praw człowieka, tak jak rozumie je Zachód . Można zrozumieć taką postawę, ale – jak słusznie pisał Guy Sorman, o czym jeszcze będzie mowa – to trochę tak jakby uznać, że Azjaci nie są ludźmi – jeśli nie dla nich jest wolność i równość.
Chińczycy i Indonezyjczycy uważają zwykle, że prawa człowieka są konsekwencją rozwoju (jak widać na przykładzie Korei Płd, Tajwanu i Tajlandii), natomiast elity Malezji i Singapuru, uważają, że rozwinięte społeczeństwa „konfucjańskie” nadal będą cenić wartości wspólnotowe wyżej od jednostkowych wolności. Marta Kosmala-Kozłowska celnie zauważa, że w ten sposób urzędnicy malezyjscy i singapurscy muszą mówić by bronić swych dyktatorskich zapędów; cytuje Lee Kuana Lew’a premiera Singapuru, który obwinia zachodnia wykładnię praw człowieka za skalę przestępczości w USA : „…Rozpowszechnienie praw, które upoważniają jednostkę do samowolnego zachowania dzieje się kosztem porządku społecznego… ”.
Dla liberała-uniwersalisty jakim jest Sorman wszelkie opowieści o „azjatyckich” wartościach” tj. tych autorytarnych, które po prostu dowodem na uleganiu chińskim naciskom, tak, by KPCh mogła dalej ciemiężyć sowich obywateli. Podobnie, jak Sorman, widzi te sprawy ostatni brytyjski gubernator Hongkongu Chris Patten .
W ostatnich dekadach Zachód odkrył, że Chiny nie przestały być potęgą, że co druga para butów na świecie jest made in China, choć często powinny się nazywać: made by Americans/Europeans in China, jako, że zachodnie inwestycje to ok. 40 % tego co Chiny wytwarzają . Chin obawiają się Amerykanie, którzy boją się stracić swą pozycję głównego modelu kulturowego i żandarma świata . Samuel Huntington uważa, że Zachód powinien zrozumieć, że po raz pierwszy od kilkuset lat wśród mocarstw światowych są państwa niezachodnie, a wiec Zachód musi dostosować się do wielobiegunowości cywilizacyjnej . Pisze Huntington, że w 1919 roku trzech ludzi Zachodu rządziło wspólnie całym światem , co potem już było niemożliwe, taka wizja to jednak lekka przesada.
Co chwilę u Huntingtona natykamy się na „azjatycki optymizm” pochodzący z odrzucenia „dekadenckiego Zachodu”, co ma dowodzić i istotnie dowodzi że Azja nie jest już zapatrzona na Zachód , ale tekst pisany jest w taki sposób, jakby Huntington się z ta opinią zgadzał, co jest raczej absurdem. Nigdzie Huntington nie precyzuje na czym owa dekadencja Zachodu ma polegać, co zbliża go do obozu konserwatywnego, gdzie słowo „dekadencja” stała się niepodważalnym zaklęciem. W kontaktach z Rosją, Huntington proponuje uznać jej status jako kraju-matki prawosławia i gwaranta spokoju w Azji Centralnej . Wizja Huntingtona ta to jakby kolejne wcielenie yellow perril – strachu przed chińską (w mniejszym stopniu także japońską) odrębnością cywilizacyjną, różnicami w światopoglądzie dalekowschodnim i zachodnim, innymi standardami moralnymi, chińską imigracją oraz szpiegostwem przemysłowym, oraz japońskim i chińskim nacjonalizmem.
Nadzorowany przez KPCh chiński wzrost gospodarczy budzi obawy na Zachodzie, przy czym z jednej strony mamy więc autorów „podgrzewających atmosferę”, jak Robert Fogel, czy hiszpańscy autorzy Joan Pablo Cardenal i Heriberto Araújo którzy wieszczą niepowstrzymany wzrost ekonomiczny Chin – np. dzięki notorycznemu łamaniu przepisów MFW i poparciu przepastnych kas państwa dla chińskiego eksportu , z drugiej zaś tych, którzy studzą atmosferę, jak Andrzej Lubowski, który odnosząc się do przewidywań Fogla, przypomina, że chińskie społeczeństwo się starzeje, a chińska gospodarka marnuje mnóstwo zasobów i środowisko naturalne , czy Niemiec Oskar Weggel, uważający, że łamanie prze Chiny zasad finansowania handlu międzynarodowego, może tylko im zaszkodzić, tak jak zaszkodziły Japonii w latach 90. XX wieku . Weggel odczytuje działania Chin jako raczej defensywne niż ofensywne wobec Zachodu. Nic dziwnego, że wobec tak sprzecznych rad politycy europejscy są zdezorientowani, nie wiedzą bowiem czy przemawiać do Chin z pozycji siły czy pozycji petenta, w tym samym czasie, gdy Amerykanie zajmują się głównie militarnym aspektem polityki bezpieczeństwa na Dalekim Wschodzie, dzieląc się np. z Indiami swą technologią atomową , i zacieśniając współpracę z Japonią, a wszystko z obawy przed Chinami.
Ze znanych mi autorów zachodnich, najbardziej sceptyczną postawę wobec chińskiego wzrostu, a jednocześnie harda politycznie postawę przyjmuje francuski liberalny ekonomista i filozof Guy Sorman (ur. 1944), który uważa, że w zasadzie jedynie nadrabiają one zaległości z katastrofalnych dla ekonomii czasów Mao, co nie znaczy, że zupełnie nie należy się ich obawiać. Jednak jego zdaniem Zachód powinien się obawiać nie tyle chińskiego wzrostu gospodarczego, co nieprzewidywalności tamtejszego komunistycznego reżymu. Sorman uważa, że od XVII wieku Zachód nie obserwuje prawdziwych Chin, a jedynie kolejne filozoficzne miraże tego kraju, co wykorzystuje obecnie partia komunistyczna. W 2006 roku Sorman pisał, że Chiny nie są gospodarczo silniejsze od Francji czy Włoch, a ich mieszkańcy pozostają biedni, więc rewelacje o szokującym ich wzroście są przesadzone . Uważa, że Zachód dopiero zaczyna otrząsać się z konfucjańskich rojeń i dostrzegać prawdziwe Chiny, które są normalnym krajem zamieszkałym przez naród, który chce tego samego co wszystkie inne. Konfucjańskie i maoistowskie opętanie jezuitów, Voltaire’a i Sartre’a nie pozwalało, zdaniem Sormana ich dostrzec wcześniej. Sorman zauważa, że zachodnia sinologia wreszcie strzegła coś poza chińską kulturą dworską i konfucjanizmem. Sorman ma duże pretensje do zachodnich sympatyków konfucjanizmu, m.in. dlatego, że nie dostrzegają oni wielkiego liberalnego i republikańskiego (np. XIX-wieczna republika chińska na Borneo) potencjału jaki tkwi w religii chińskich kupców – taoizmie, przez co uważają wszystkich chińczyków za miłośników twardej władzy i ścisłej hierarchii społecznej. Sorman cytuje założyciela taoizmu , Lao Tsu, który twierdził, że „dobry książę to taki, którego imienia nie znamy”, tj. taki który zanadto nie ingeruje w życie poddanych . Sorman uważa wręcz, że prawdziwą chińskość kultywuje nie ChRLD lecz raczej taoistyczne i republikańskie; Tajwan i Singapur. Tak samo nie zgadza się Sorman na przypisywanie przez wielu autorów (np. Vandermeersch, Kahn) sukcesów gospodarczych Japonii, Korei i Chin wpływom konfucjanizmu, bo przecież konfucjanizm gardził handlem , brak związków zawodowych w Chinach nie wymusza modernizacji i mechanizacji produkcji, a odtwórcza edukacja na wyższych uczelniach każe kreatywnym umysłom wyjeżdżać do USA i przyjmować amerykańskie obywatelstwo .
Guy Sorman radził w 2006 roku, by Zachód przejrzał na oczy, i użył swego wpływu na Chiny, jak kiedyś bronił wolności i demokracji w RPA. Za najlepszą okazję uznał igrzyska olimpijskie w Pekinie planowane na 2008 roku, która zdaniem Sormana miała być czymś w rodzaju symbolu uznania reżymu i jego metod przez Zachód . Z perspektywy czasu możemy powiedzieć, że Zachód nie wykorzystał swojej szansy na poprawę warunków życia w Chinach, o ile jakaś była, i pozostał wobec chińskiej polityki podzielony; np. zapraszany przez chińskie władze Steven Spielberg zbojkotował imprezę, ale rządy i biznesmeni nadal liczyli pieniądze. W sierpniu 2008 roku Sorman żałował, że Zachód jest mniej zjednoczony i mniej pewny swych moralnych prawd niż w czasie rywalizacji z ZSRR . Sorman atakuje zachodnie przesądy głoszące, że Chińczycy nie lubią demokracji bo cenią sobie konfucjańską autorytarną hierarchię, i uważa je za przejaw hipokryzji, podobnie jak nazywanie chińskich demokratów dysydentami, by móc dalej handlować z bonzami z KPCh . Cytowany prze Sormana więzień polityczny, wydalony w 1997 roku do USA (dzięki wstawiennictwu Billa Clintona), Wei Jingsheng (ur. 1950), obrońca praw człowieka, uważa KPCh za podobnie nieoprawioną do rządzenia jak wszyscy inni bogowie i cesarze nie wybrani przez lud . Chińskich dysydentów jest wielu , więc ma chyba rację, uważając, że światli Chińczycy w pełni rozumieją i doceniają liberalną demokrację. Wei nie mógł znać Locke’a i Montesquieu, których pisma czytał dopiero w USA, lecz i bez tego stwierdził, że chiński reżym jest nierozwojowy i niesprawiedliwy. Uwięziono go za zdradzanie tajemnic państwowych (1994), choć udzielił jedynie wywiadu Johnowi Shattuckowi, działaczowi broniącemu Praw Człowieka. Po wydaleniu, Wei występował w amerykańskim radiu, jego audycje po chińsku były bardzo cenione przez jednych Chińczyków, a przez innych uważane za amerykańską propagandę .
Sorman podejrzewa także u elit Zachodu jakąś myślową mieszankę rasistowsko-postmodernistyczną, która każe im absolutyzować obce kultury i zapominać, że ludzie na całym świecie mają podobne dążenia i potrzeby. Oczywiście KPCh oficjalnie i wygodnie dla siebie uważa promowanie praw człowieka za przejaw zachodniego imperializmu (wg słów cytowanego przez Sormana abolicjonisty He Weifanga) , ale Zachód ma swoje własne przesądy. Sorman widzi je u Valéry’ego Giscarda d’Estaing, uważającego się za specjalistę od Chin, który w 2005 roku stwierdził: „politeiści nie wiedzą czym jest wolność indywidualna i demokracja”, w tym samym roku Jacques Chirac powiedział: „w Chinach czas płynie wolniej” , to wszystko według Sormana coś więcej niż wymówki, by móc nie dyskutować o prawach człowieka w Chinach. Tyle francuska prawica, jeśli zaś chodzi o lewicę, to dość typowe jest przekonanie socjalisty Huberta Védrine’a, byłego MSZ i doradcy prezydenta Mitteranda, że obalenie komunistów, przyniosłoby jeszcze gorsze rządy nacjonalistyczne. Sorman konfrontuje te opinie z wypowiedziami tajwańskich polityków, zdziwionych, że Zachód myśli, że wszystko musi być determinowane przez kulturę, a nie przez zmysł praktyczny, który każe stwierdzić elitom z Tajpej: „na Tajwanie chcemy demokracji bo ona działa ”.
Fragment poświęcony neo-konfucjanistom (Pan Wei, He Qing) jest jednym z najciekawszych w książce Sormana. Cytowany przezeń Pan Wei nie kryje, że odrzuca demokrację. Za najcenniejszy dar Zachodu uważa raczej rządy prawa, niż parlamentaryzm czy wybory. Sorman uważa, że pomysły tej grupy nie są tak naprawdę konfucjańskie, lecz raczej stanowią odbicie amerykańskiego neokonserwatyzmu (Reagan, Kagan itd.) odrzucającego liberalizm społeczny do pewnego stopnia też demokrację, ale kładący nacisk na prawo .
Niektórzy dysydenci chińscy chcą walczyć z komunistycznym reżymem nie politycznie, a poprzez zmianę kulturową. Yu Jie (ur. 1973, od 2012 roku w USA), publikujący w Hongkongu, Indiach i USA, czerpie natchnienie z kulturowych analiz XIX-wiecznego liberała francuskiego Alexisa de Tocqueville’a i z amerykańskiego ewangelikalnego protestantyzmu (w 2003 roku przeszedł na protestantyzm). Ma nadzieję, że ukryta protestantyzacja Chin doda narodowi woli obalenia partyjnych władców. Odrzuca natomiast katolicyzm jako „biurokrację obarczoną hierarchią, przypominającą partię komunistyczną ”. Te przykłady wskazują na to, że walka liberałów z konserwatystami ma charakter globalny, przebiega w poprzek domniemanych podziałów cywilizacyjnych, a liberalizm nie jest ideą jedynie zachodnią mającą sens tylko w kontekście kultury Zachodu, a zatem jest tylko jedna ziemska cywilizacja.
Do tematyki chińskiej, a także japońskiej i ogólnie wschodnioazjatyckiej powraca Sorman także w swej innej książce: „Ekonomia nie kłamie” (L’Economie ne ment pas), której głównym przesłaniem jest to, że ekonomia po upadku socjalizmu stała się wreszcie nauką ścisłą, której zalecenia – nadające się dla wszystkich kultur na całym świecie (każdy człowiek jest z natury homo economicus) – gwarantują rozwój ekonomiczny, i co najważniejsze nie niszczą tych kultur, lecz przyczyniają się do ich rozkwitu. Sorman wielokrotnie krytykuje tu pokutujące weberowskie przekonanie, że tylko ludzie Zachodu mają kulturę odpowiednią do dorabiania się. Przekonanie to skłoniło np. marksistów w ZSRR do zupełnego dezawuowania przedsiębiorczości rosyjskiej. Rzekomo sprzeczny z indywidualizmem, liberalizmem i kapitalizmem konfucjanizm zaczęto po awansie ekonomicznym Tajwanu i Japonii nagle uważać za nie przeszkodę w sukcesie, lecz jego źródło. Według Sormana oba założenia są bzdurne . Nie znaczy to jednak, że zupełnie dezawuuje on wpływ kultury na ekonomię; wszak pisze, że konkurencja między konfucjanizmem, taoizmem i buddyzmem musiała być równie stymulująca dla kapitalizmu jak konkurencja katolików i protestantów w Europie Zachodniej, podczas gdy świat islamu tłamsząc inne religie utrudnił pochód kapitalizmu. Dla Sormana więc ważniejsza jest stymulacja przez konkurencję niż jakakolwiek pojedyncza ideologia, jednak równie ważne są decyzje polityczne, np. amerykańska reforma rolna w Japonii i Korei, i jej brak na Filipinach, które pozostały feudalne i nie rozwinęły się .
Oskar Weggel piszący mniej więcej w tym czasie co Sorman, nie jest tak jednoznacznie krytyczny wobec chińskich władz. Jego książka bardziej przypomina podręcznik antropologii kulturowej, niż apel o podjęcie pewnych politycznych działań. Stara się podważyć pewne fałszywe przekonania, np. o chińskim niewolniczym podporządkowaniu wszelkim władcom. Weggel uważa, że w Chinach w konflikcie rząd-rodzina, zawsze wygra rodzina, podczas gdy np. w Japonii – rząd, dlatego, że w Chinach dynastie panujące ciągle się zmieniały, co uniemożliwiło powstanie rojalistycznej religii, na podobieństwo tej znanej w szintoistycznej Japonii . Konfucjusz uważał, że ojciec syna, który ukradł owcę, nie powinien wydawać go władzom, lecz chronić, co prowadzi czasem do konfliktów między władzami USA czy Wielkiej Brytanii a mieszkańcami rozmaitych Chinatowns .
Krótko omawia Weggel różne teorie, o odmienności człowieka chińskiego od zachodniego, te które są raczej krytyczne wobec Chin, jak teoria Arthura H. Smitha (bałagan myślowy, konserwatyzm, krzątanina, brak potrzeb i współczucia), jak i te bardziej życzliwe, jak Wolfganga Bauera (fatalizm, moralizatorstwo, perswazja, rodzinność, domatorstwo) . Weggel krytykuje przypadkowość i arbitralność podziałów proponowanych przez tych autorów; przypisuje potępienie indywidualizmu i narcyzmu, oraz nacisk na relację, a nie na jednostkę, obecnych w konfucjanizmie, stuleciom wojen, wszczynanych dla osobistych ambicji lokalnych watażków , wywodzi więc cechy charakteru nie z filozoficznej magmy lecz z historii, co wydaje się właściwym tropem, w końcu absolutyzm Bodina i liberalizm Locke’a w Europe nowożytnej miały być lekarstwem na wojny religijne katolików z protestantami.
Do taoizmu Weggel odnosi się dopiero pod koniec książki, w kontekście czystej kultury – a konkretniej kultury „równowagi” (taoistyczny sprzeciw wobec rygoryzmu moralnego ), lecz nie w kontekście polityki, co od razu ustawia go w innej pozycji wobec polityki i historii Chin niż Sormana. Niemiec zauważa jednak, że w XV wieku południowe Chiny kupieckie przegrały z ambicjami północnochińskiej mandaryńskojęzycznej autokracji, co znowu dowodziłoby uniwersalizmu historii całego gatunku ludzkiego. Jednocześnie przypomina to wspomniane wcześniej tłamszenie singapurskich liberałów i demokratów przez współczesnych wyspiarskich mandarynów.
Unia Europejska nie ma w zasadzie wspólnej polityki wobec Pekinu czy Tokio , a stosunki UE jako całości z Chinami są dość wtórnej natury i pogorszyły się, odkąd Pekin porzucił nadzieję rozerwania NATO . Angela Merkel stara się być twarda wobec Chin, odkąd była gospodynią konferencji ekologicznej w Berlinie w 1995 roku, i została skonfrontowana z arogancją i szyderstwami delegacji chińskiej . Choć jest szefową partii chadeckiej, a więc teoretycznie dryfującej ku konserwatyzmowi, nie waha się powoływać np. na oświecenie, czy na słowa o wolności wygłaszane przez Willego Brandta , ta częstość powoływania się na wolność, spowodowała, że polubiono ją w USA. W Chinach władze nie lubią jej przepowiedni, że Chińczycy zaczną obok dobrobytu domagać się więcej wolności . Liberalne wartości nie są dla Merkel jedynie frazesem; podczas słynnej awantury o duńskie karykatury Mahometa stanęła po stronie liberałów, wielokrotnie podkreślając, że żadne różnice kulturowe nie mogą być uzasadnieniem, dla braku poszanowania dla wolności . Merkel inaczej niż jej socjaldemokratyczni (SPD) koalicjanci z Frankiem Steinmeierem na czele, wolała przyjąć na audiencji Dalajlamę niż unikać za wszelką cenę drażnienia Pekinu, w imię interesów gospodarczych RFN w Chinach. Jak się wydaje w 2012 roku Wen Jiabao zrozumiał, że kraj zachodni nie może nie krytykować łamania praw człowieka, i zgodził się na odnowienie nadszarpniętych stosunków, choć wiedział, że niemiecka delegacja przybędzie z tym wolnościowym rytuałem. Chiny w końcu wiele zawdzięczają niemieckim inżynierom .
Również prezydent Francji Nicolas Sarkozy okazał się być raczej zwolennikiem „polityki wartości”, niż Realpolitik w odniesieniu do Chin, choć rzeczywistość wystawiła go na wielką próbę. Sarkozy, choć niechętnie przyznaje się do swego węgierskiego pochodzenia, przyznawał, że po swych przodkach odziedziczył silna awersję do komunizmu, jednocześnie był w Chinach lubiany za to, że po rozstaniu ze swą pierwszą żoną, zabrał swoją matkę w podróż do Chin, czyniąc konfucjańskim Chińczykom prawdziwy zaszczyt (nawiązanie do czci należnej rodzicom i wyjątkowo taktowne wyjście poza protokół dyplomatyczny) . Za Chiraca we Francji o łamaniu przez Chińczyków praw człowieka mówiono mało, za Sarkozy’ego, nieco więcej, ale też nie tak wiele, choć wystarczająco by rozdrażnić KPCh; chiński MSZ Jiang Ju przypominał, że „przyjaźń wymaga wysiłku ze strony obydwu partnerów”, zaś doradca francuskiej izby handlu i przemysłu w Chinach Andre Chieng był zdania, że jeśli kraj przez wieki zamknięty na świat zewnętrzny otwiera się to, nie wolno „zatrzaskiwać mu drzwi przed nosem” . Wszystko wskazuje na to, że bardzo potrzebna Unii Europejskiej i całemu Zachodowi jest wspólna i spójna ideologicznie polityka wobec Chin, tak samo jak udało się ją wypracować odnośnie Rosji, w porównaniu z Rosja jednak Chiny stanowią zupełną enigmę, Wystarczy znów odwołać się do przykładu Rosji ; według Ryszarda Zięby dopiero od 2006 roku Unia stara się utrzymywać naprawdę wspólny front w dialogu z Rosją, ale nie zawsze się to udaje. W przypadku Rosji, też nie wiadomo z jaką siłą Zachód ma do czynienia; w wizji Kisielewskiego, Rosja to trup, który nie wie czy zachowa kontrolę nad Syberią , której populację wyniszcza alkohol i kryzys demograficzny i której PKB tylko nieco przewyższa – dzięki rekordowym cenom surowców – PKB Holandii , której armia znajduje się w rozsypce, a flota ma coraz bardziej symboliczne wymiary . Nie wróży Kisielewski sojuszu Rosji z Chinami, co ma skazać niedługo Moskwę na sojusz z UE i USA.
Chris Patten, ostatni brytyjski gubernator Hongkongu (od 9 lipca 1992 do 30 czerwca 1997), obecnie przewodniczący rady BBC i kanclerz Uniwersytetu w Oksfordzie, światopoglądowo umiarkowany konserwatysta społeczny, wolnorynkowiec, z wyznania katolik, jest jednym z głównych przeciwników czynienia podziałów na wartości zachodnie i azjatyckie. W swojej książce: East and West. The lats Governor of Hongkong on Power, Freedom and the Future, stara się – nieco podobnie jak francuski ekonomista Guy Sorman – wykazać słuszność trwałej zależności miedzy wolnością polityczno-obywatelską a wolnością ekonomiczną i podobnie jak Sorman uważa, że krytyka KPCh i jej polityki nie oznacza anty-chińśkości; powołując cię na pisarza Bai Hua .
Koncept „azjatyckich wartości” Patten uważa za sprzeczność samą w sobie, bowiem wartości są uniwersalne, w sensie, że każdy może się na nie powołać, i za wygodne usprawiedliwienie brutalnej autokracji w Singapurze, Chinach czy Malezji . Zdaniem Pattena doszło do tego, ze nawet stosowanie w języku angielskim słowa „Peking” zamiast „Beijing” jest postrzegane – niesłusznie – jako anty-chiśńkość, przy czym nie ma takiego problemu ze słowami takimi jak Rome i Roma. Patten ma nadzieję, że USA i Europa staną w obronie wartości liberalno-demokratycznych , i że to do tych wartości będzie należeć wiek XXI, a nie do Azji, Europy czy jakiegokolwiek kontynentu . Trudno o bardziej anty-hungtingtonowską deklarację.
Jak pisze Patten, aż do lat 70. Mieszkańcy kolonii mieli zbyt wiele problemów materialnych by martwić się sprawami ustrojowo-ideowymi, dlatego kolonia była rządzona w sposób „łagodnie autorytarny”, dopiero z czasem wykształciło się pokolenie zachęcane do czytania pism Locke’a, Hume’a, Paine’a, Milla i Poppera na uniwersytecie , i powstała w Hongkongu progresywna opinia społeczna. Jednak nawet wtedy miasto nie otrzymało takich przywilejów obywatelskich jak mieszkańcy Falklandów czy Gibraltaru. Co najwyżej w 1990 roku dano paszporty brytyjskie ok. 50. 000 osób, które chciały uciec przed widmem Tiananmen, a w 6-7 lat później dano pełne obywatelstwo społeczności południowoamerykańskiej Hongkongu, jednak w mieście powstały jakby dwa obozy; demokratyczno-probrytyjski i autokratyczno-chiński . Rząd Thatcher był ambitny, i starał się od początku negocjacji z KPCh (1982) skłonić komunistów do akceptacji zasady poszanowania odmiennego systemu politycznego w mieście, nawet po przyjęciu go w obręb Chin (Milton Friedman był sceptyczny czy to się uda). Rozmowy z Chinami były trudne, i nie mogło być mowy by dać paszporty brytyjskie wszystkim chętnym mieszkańcom, bez narażenia się na ich zerwanie. Gdy jednak w 1984 rozmowy dobiegły końca, brytyjskie władze starały się przynajmniej wychować jak największa liczbę mieszkańców w liberalnej ideologii, tak by mogli oni w przyszłości bronić swych praw wobec Pekinu . Patten czuje się w obowiązku bronić ostrożnego podejścia Conservatve Party, przed atakiem George’a Robertsona z przejmującej w 1997 roku rządy w Wielkiej Brytanii, lewicy (Labour Party – Partia Pracy), iż ostrożne praktyki Konserwatystów pozostawiły za mało czasu na liberalizację miasta przed przekazaniem go Chinom . Patten uzyskał poparcie brytyjskich czołowych polityków dla reformy wyborczej, mimo iż niektórzy z nich zaznaczali, ze sprawa może się nie powieść, z uwag na to, ze hongkońscy demokraci to jedynie słaba , choć głośna mniejszość (opinia lorda Maclehose) . Thather poparła go, mimo iż reprezentowała prawe skrzydło Conservative party, a on lewe (liberalne), natomiast komunistyczne Chiny zareagowały wrogo, przeinaczając fakty, obrażając się za rzekome gwałcenie przez Pattena konstytucji miasta i stosując ekonomiczne naciski na Hongkong, by osłabić pozycję gubernatora i jego reformatorów. Pod koniec 1993 roku, Patten i jego grupa zdecydowali się wprowadzić reformy bez względu na sygnały z Pekinu. Weszły one w życie w 1994 roku. Taktyka faktów dokonanych okazała się sukcesem, Chińczycy wznowili negocjacje, mimo iż jednocześnie ponawiali histeryczne ataki, że polityka Pattena będzie potępiona przez tysiąc następnych pokoleń, Chińczycy, według Pattena, byli zdziwieni widząc w jak dobrym stanie UK zostawia im Hongkong. Opetani przez własne antyimperialne i postkolonialne stereotypy spodziewali się przejąć z rąk brytyjskich ruinę, jaką będzie trzeba odbudowywać. Głosili koncepcję, iż Brytyjczycy i inne kolonialne narody, oddając władze nad jakimś zakątkiem świata zostawiają przyszłym nie-europejskim gospodarzom uzbrojone bomby mające przysporzyć im problemów w przyszłości. Patten ironizuje, że tymi bombami dla komunistycznych Chin były hongkońskie rządy prawa i kwitnąca wolna ekonomia .
Następnie Patten znów powraca do „azjatyckich wartości”, głoszonych zwłaszcza przez elity polityczne Singapuru, jako część dawnej azjatyckiej etyki politycznej odzyskanej, po ustąpieniu fali zachodniej kolonizacji . Także w samym Hongkongu znaleźli się ludzie tacy jak bankier i broker Philip Tose, który głosił, że na wprowadzeniu więcej demokracji w tej kolonii, straci ona ekonomicznie, przypominając, że inwestorzy z Zachodu preferują autokratyczne Chiny, od demokratycznych „niepewnych” Indii, szedł też dalej oskarżając zachodnie demokracje, że stoczyły się do formy władzy ignoranckich mas . Inni wpływowi Hongkończycy głosili upragniony powrót miasta do macierzy, także na poziomie odrzucenia demokracji na rzecz konfucjańskiej autokracji. Z kolei tacy uciekinierzy z Chin komunistycznych jak Jimmy Lai argumentowali odwrotnie – za demokracją – powołując się na Friedricha Hayeka i Miltona Friedmana. Patten skarży się na sinologów brytyjskich, (podobnie jak Sorman na francuskich), że popierają oni koncepcję dwóch równorzędnych cywilizacji, których kontakty jedynie tracą na próbach westernizacji niektórych rejonów takich jak Hongkong właśnie . Dalej Patten broni lidera hongkońskich demokratów Martina Lee przed zarzutami o nadmierne demokratyczne ambicje i radykalizm, gubernator zaświadcza, że Lee pod względem światopoglądowym sytuuje się w pobliżu Tony’ego Blaira.
Dalej Patten pokazuje jak retoryka azjatyckich wartości utrudniała obronę konkretnych praw mieszkańców Hongkongu. W debacie o prawach człowieka w Chinach w 1997 roku , wiele państw Zachodu nie poparło reform w Hongkongu, by „nie psuć atmosfery”. Francuski MSZ Hervé de Charette uznał sprawę za mało istotną, podobnie jak Japończycy i Kanadyjczycy. Japończycy nie wierzyli, że da się zdemokratyzować Chińczyków choćby tych z Hongkongu, i woleli nie drażnić Pekinu. MSZ Australii Gareth Evans poparł reformy, ale jego następca powyborczy już nie. Premier Australii Paul Keating brał Pattena za skrajnego torysa, co utrudniło sprawy, pyza tym chińskie lobby w Australii okazało się silne. Jedynie USA okazały się odporne na chińskie naciski i poparły Pattena . Patten ironizuje o niedojrzałości zachodniego dyskursu dotyczącego ekonomii w Azji. Pisze o tym, jak Paul Krugman uważał pojawienie się „azjatyckich tygrysów”, za efekt włączenia Azji do globalnego rynku i zachodnich, ewentualnie japońskich inwestycji, a nie jakiegoś konfucjańskiego geniuszu, ale nikt go nie słuchał, aż do krachu w Azji w 1997 i 1998 roku, wtedy wszyscy zaczęli wróżyć dla odmiany straszna katastrofę, nie zwracając uwagi, że np. Singapur, Tajwan i Hongkong, nie wpadły w recesję (jak Japonia i Korea Płd) .
Azjatyccy autokraci reagują podejrzliwie, na takie sposób myślenia jaki prezentują Mises, Thatcher czy Patten, co nie dotyczy tylko KPCh. Singapurski minister Lee Kuan Yew, uważa, i mówił o tym otwarcie w Hongkongu, w obecności Pattena, iż gubernator jest agentem USA, który ma wprowadzić demokrację do Chin, Patten, według własnych słów , ograniczył swą wypowiedź do wyrażenia nadziei, że kiedyś będzie mógł mówić podobnie ostro w Singapurze . Europejscy kolonizatorzy wymyślili szereg argumentów i pojęcie „Azji” – jako jednej całości, mimo iż azjatyckie kraje należą do kilku różnych cywilizacji. Dziś – zdaniem Pattena – powtarzają te hasła azjaci, jak np. japoński uczony Akira Iriya (ur. 1934), który pisze o zachodnim liberalizmie, indywidualizmie i materializmie, jako sprzecznym z azjatyckimi wartościami takimi jak harmonia czy lojalność . Patten nie widzi specjalnych podobieństw między chińskim etnicznie Hongkongiem, indywidualistycznie nastawionych kantończyków, a równie chińskim autorytarnym Singapurem; po czym pyta ironicznie, które z tych dwóch miast jest prawdziwie chińskie, czy prawdziwie konfucjańskie . Patten zauważa, wbrew ideologii Lee Kuan Yewa, że „dekadencki i zachodni” Hongkong nie ma większych problemów z przestępczością niż autorytarny Singapur . Potem zaś porównuje definicję „dobrego człowieka” Konfucjusza, jako tego, który pomaga osiągnąć innym to, co życzyłby sam sobie osiągnąć, z podobną zasadą u XX-wiecznego liberała brytyjskiego Isaiaha Berlina , w ten sposób stara się udowodnić, że konfucjanizm wcale nie oznacza jedynie „autorytaryzm”. Dalej gubernator cytuje Misesa i Zakarię, oraz polityków azjatyckich uważających często kryzys 1997-1998 roku za rezultat wdrożenia zachodniej reguły przejrzystości finansowej , co uczyniło „azjatyckie wartości” tak nośnym hasłem.
Wypada stwierdzić, że liberalno-demokratyczny Zachód nie jest w stanie wypracować wspólnej polityki wobec krajów autorytarnych takich jak Chiny, Singapur, Iran czy Rosja. Jednak konserwatywne ataki na uniwersalizm ludzkich pragnień wydają się słabe intelektualnie, może więc ten kryzys zostanie zażegnany. Być może już wkrótce wszyscy przeciwnicy polityki w stylu ONZ lub sceptycy w typie Joschki Fischera dostrzegą jak niewiele z rzeczywistością mają konserwatywne koncepcje suwerenności państwowej czy kulturowej i jak niewiele znaczą przy indywidualnych prawach człowieka.
BIBLIOGRAFIA:
• Brzeziński M., Nicolas Sarkozy. Polityk i gwiazda mediów, Videograf II Chorzów 2010.
• Berman P., Opowieść o dwóch utopiach; ewolucja polityczna pokolenia ‘68, przeł. Piotr Nowakowski, Kraków Universitas 2008.
• Berman P., Władza i idealiści lub droga przez mękę Joschki Fischera i to, co po niej zostało, Prószyński i S-ka Warszawa 2008.
• Blair T., Podróż, Sonia Draga Katowice 2011.
• Buczyński J., Polityka bezpieczeństwa Chin w XXI wieku, Akademia Obrony Narodowej Warszawa 2010.
• Buruma I., Misjonarz i libertyn. Eros i dyplomacja. Polityka na Wschodzie i Zachodzie, przeł. Piotr Rosne, Universitas Kraków 2005
• Cardenal J., Araújo H., Podbój świata po chińsku, przeł. Ewa Morycińska-Dzius, Wydawnictwo Sonia Draga Katowice 2012.
• Chan P. M. K., The Pragmatic Confucianism of Xun-zi, Lulu.com 2013.
• Hoppe H.H., Demokracja – bóg, który zawiódł. Ekonomia i polityka demokracji, monarchii i ładu naturalnego, Fijor Warszawa/Chicago 2006.
• Huntington S., Zderzenie cywilizacji i nowy kształt ładu światowego, przeł. Hanna Jankowska, Muza, Warszawa 1997.
• Jelonek, A.W., Jednostka i społeczeństwo w Azji Wschodniej, Toruń : Wydawnictwo Adam Marszałek, 2007.
• Kornelius S., Pani kanclerz. Angela Merkel, przeł. Ewelina Twardoch, Wydawnictwo Filia Poznań 2013.
• Leonard M., Zrozumieć Chiny, przeł. Witold Falkowski, Nadir Warszawa 2009.
• Lubowski, A., Świat 2040. Czy Zachód musi przegrać?, Wydawnictwo Znak Kraków 2013.
• Lucas E., Nowa zimna wojna. Jak Kreml zagraża Rosji i Zachodowi, Dom Wydawniczy Rebis Poznań 2008.
• Mak G., Śladami Steinbecka. W poszukiwaniu Ameryki, przeł. Małgorzata Diederen-Woźniak Wydawnictwo Czarne Wołowiec 2014.
• Marszałek-Kawa (red.), Wartości azjatyckie : polityka i prawa człowieka, Toruń : Wydawnictwo Adam Marszałek Toruń 2010.
• Meredith R., Chiny i Indie. Supermocarstwa XXI wieku, przeł. Witold Falkowski, Nadir Warszawa 2009.
• Napierała P., Sir Robert Walpole (1676-1745) – twórca brytyjskiej potęgi, Wydawnictwo Naukowe UAM, Poznań 2008.
• Obama B., Odwaga nadziei. Moja droga życiowa, wartości i ideały polityczne, Wyd. Albatros 2008.
• Patten Ch., East and West. The lats Governor of Hong Kong on Power, Freedom and the Future, MacMillan Press London 1998.
• Sorman G., Rok koguta. O Chinach, rewolucji i demokracji, Prószyński i S-ka Warszawa 2006.
• Sorman G., Ekonomia nie kłamie, przeł. Krzysztof Wakar, Prószyński i S-ka Warszawa 2008.
• Wasserstrom J.N., Chiński nowy wspaniały świat i inne opowieści czasów globalizacji, przeł. Magdalena Buchta, Universitas Kraków 2010.
• Weggel O., Chiny, przeł. Jan Koźbiał, Cyklady Warszawa 2006.
• Wowczuk W., Nowe oblicze starej tradycji. Chiny-Japonia, Instytut Wydawniczy Kreator Białystok 2003.
• Zakaria F., Koniec Hegemonii Ameryki, przeł. Stanisław Kroszczyński, Nadir Warszawa 2009.
• Zięba R., Zięba R., Wspólna Polityka Zagraniczna i Bezpieczeństwa Unii Europejskiej, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2007.
STRESZCZENIE
Artykuł dotyczy związku między teorią wielu równoprawnych cywilizacji o odmiennych wartościach i innej dynamice rozwoju, a konserwatywno-postmodernistycznymi teoriami politycznymi wymierzonymi w liberalną politykę praw człowieka. Na przykładzie Chin i Singapuru wyraźnie widać związek między autokratycznymi rządami i próbami wyswobodzenia się spod nadzoru AI czy ONZ a nowoczesnymi modnymi teoriami wielu cywilizacji. Powołuję się tu na teksty Chrisa Pattena i Guy Sormana, Tony Blaira oraz Samuela Huntingtona, Chang Kai-sheka i Lee Kuan Yewa z drugiej. Spór o uniwersalność praw człowieka vs odrębność człowieka azjatyckiego ma szansę stać się głównym elementem teorii politycznej w XXI wieku.
SUMMARY
The main topic of this article is the connnection between the theory about many civilisations that always be heading toward different goals and conservative authoritarian concepts opposing liberalal values and the meaning of universal human rights. This conflict is visible in form of quarrels within the UN especially concerning intervension like in Iraq in 2003 or the work done by AI. Using the example of Singapore and China I tried to highlight this connection. I use opinions of Voltaire, Chris Patten, Guy Sorman, Tony Blair for the liberals, and those of conservative author like Samuel Huntington and Lee Kuan Yew. The clash between universal human rights and the so-called asian values can be the axis around which all political problems of the XXI Century will revolve.
Ciekawa rzecz że to właśnie neokonserwatyści amerykańscy są za narzucaniem całemu światu demokracji, także siłą.
Ekonomia nie jest nauką scisłą! Dla mnie, za dowód takiej tezy wystarczy fakt, że istnieje permanentna niezgoda pomiędzy reprezentantami tej dziedziny wiedzy, różnice nie ograniczają sie do szczegółów, ale dotyczą pryncypiów. Istnieją „szkoły ekonomiczne”, których propagatorzy zrujnowali niejedno państwo i niejeden naród.
Różni „guru” ekonomii wykonują eksperymenty na żywych organizmach, obiecując wspaniałe wyniki, lecz z reguły po ich zakończeniu bardzo elokwentnie i umiejętnie tłumaczą, że „chcieli dobrze, ale im nie wyszło”.
Kompilacja P.Napierały pokazuje, jakie bzdury można wypisywać w bardzo naukowo wyglądającym żargonie (bełkocie), właśnie dlatego, że to wszystko to są oceny, pobożne życzenia, wyrwane z kontekstu fakty, własne i cudze strachy i fobie. Nic, na co istnieją naukowe (czyli niejednostkowe, zawsze takie same, POWTARZALNE) doświadczenia. To wszystko opiera się na autorytetach, a jakich, to sobie można imaginować czytając odnośnik bibliograficzny.
Nie ma aż takiej niezgody. Po prostu polityka pcha się do tej nauki
Otóż to. Ekonomia i polityka, to bliźnięta syjamskie, rozdzielanie jest z reguły nieudane, zawsze niebezpieczne, powstałe jednostki – ułomne. Kiedy ekonomiści mają takie same poglądy i koncepcje? Jeśli kiedykolwiek, to wtedy, gdy pracują dla tej samej partii. A jak maja inne? Odpowiedź jest oczywista. Albo idą do opozycji, albo – zmieniają poglądy…
Konkluzja jest taka: ekonomia to nie nauka, to sztuka, z rodziny groźnych sztuk użytkowych, takich jak „sztuka wojenna”, albo (dla mnie obrzydliwa) „sztuka łowiecka”.
Guy Sorman udowodnił że owszem jest to nauka. Pisalem o tym na tym portalu
Nie udowodnił, postawił taką tezę i bronił jej, jak potrafił. Do dowodu było mu daleko. Chyba, że założymy, iż w jego wypadku miał miejsce dowód teologiczny: „Przyjmujemy NA WIARĘ, że to prawda!”
Podobna sytuacja ma miejsce w 'never ending story’ – kłótni o to, czy filozofia (albo socjologia) jest nauką. Autorytety ścierają się ostro, ale dowód z autorytetu – to żaden dowód. Co najwyżej głos w dyskusji.
Żeby była jasność. Ekonomia korzysta z aparatu naukowego – statystyki, rachunku prawdopodobieństwa, mocy obliczeniowych informatyki. Co jednak nie czyni jej nauką, jak nie czyni astrologii nauką fakt, że wróżka ma komputer!
Tu działa jedno z podstawowych praw informatyki: „Garbage in, garbage out!”