Balet z Harlemu i ody miłości oraz utraty

 

Kolejny wieczór (21.11.17) w NFM z Dance Theatre of Harlem przyniósł jeszcze więcej wrażeń i artystycznej głębi, niż opisywany przeze mnie występ, który miał miejsce poprzedniego dnia. Tym razem część choreografii wydawała się być jeszcze bardziej skupiona, wyrazista i mocniej oddziaływująca na widza.

 

Anthony Savoy & Stephanie Williams / fot. Matthew Murphy

 

Spektakl otworzyła piękna i obszerna choreografia Darella Granda Moultriego – Vessels do muzyki włoskiego kompozytora Ezia Bossa. Muzyka bardzo mocno przypominała nieco ubarwioną amerykańską minimal music, która z pewnością nadaje się do podkreślana rytmu w układzie choreograficznym.  Vessels, czyli naczynia, okazał się to utworem pure-dance, czysto taneczno – abstrakcyjnym dla dwunastu tancerzy. Układy i taneczne solówki były bardzo eleganckie, pięknie wykreślone w przestrzeni, a jednocześnie dynamiczne. Choreografia była podzielona na cztery części, nazywające się odpowiednio – Światło, Wiara, Miłość i Obfitość. Zauważyłem też, że wymagania techniczne tej, jak i większości innych choreografii były wyższe niż poprzedniego dnia.

 

Następnym dziełem była Chaconne Meksykanina José Limóna, który był pionierem amerykańskiego tańca współczesnego. Dzieło swoje opracował w 1942 roku do jednej z części II Partity d-moll na skrzypce solo Bacha i sam wykonał jako pierwszy tancerz. Choć Chaconnę mogą wykonywać  zarówno tancerze, jak i tancerki, rzuciła mi się w oczy męskość tej choreografii, choć wykonała ją harlemska tancerka Stephanie Rae Williams. Z taśmy Chaconna odezwała się w transkrypcji fortepianowej, nieco dziwnej, gdyż miałem wrażenie, że zwłaszcza ozdobniki i biegniki były grane przez osobę grającą na co dzień jazz, choć było to tylko delikatne wrażenie, nie można powiedzieć, że była to transkrypcja jazzowa, za to bardziej niż zwykle rytmiczna, co w sumie dobrze służyło tańcowi. Chaconna wywodzi się z Prekolumbijskiej Ameryki, najpewniej z Peru. Choć początkowo była zakazana, jako coś z natury swej pogańskiego, szybko przełamała tę barierę i zaczęła służyć nie tylko do tańca, ale również jako eschatologiczny symbol przechodzenia przez bramy śmierci. Stąd być może wzięły się tak wspaniałe chaconny u Bacha, należące do najpoważniejszych emocjonalnie momentów w jego twórczości.  Ilekroć ich słucham, marzy mi się zobaczenie tancerza lub tancerki, którzy wyraziliby je poprzez ruch. No i stało się, solistka Dance Theatre of Harlem ukazała nam choreografię Limóna, mocno nawiązującą do rzeczywistej, barokowej stylistyki tańczenia chaconny. Swoją drogą niektórzy badacze twierdzą, że i nasz polonez wywodzi się z tego źródła,  z pewnością jest również tańcem chodzonym (Indianie nawet grali i grają „na chodząco”), a i ruchy ma podobne do barokowej chaconny. Stephanie Rae Williams ukazała się nam w spodniach i bluzce, stroju zacierającym jej płeć i wplotła swoje ciało w powolną, nawet nieco minimalistyczną choreografię meksykańskiego twórcy.  Zachwyciła mnie elegancja tej choreografii, lecz wśród wad wymieniłbym niechęć do ujęcia w ruchu Bachowskiej wirtuozerii i szaleństwa a la stylus fantasticus, które często pojawia się w jego dziełach instrumentalnych, zwłaszcza zaś w chaconnach i pokrewnych im passacagliach. Widać było też, że część ruchów grałaby lepiej przy innych, męskich proporcjach ciała. Tym niemniej był to świetny solowy występ do genialnej, głębokiej jak ocean muzyki.

 

Kolejna choreografia zrobiła na mnie największe wrażenie wśród wszystkich zaprezentowanych nam przez te dwa dni. Był to opatrzony podtytułem „Odes to Love and Loss” balet Dancing on the Front Porch of Heaven. Skomponował go choreograf Ulysses Dove i przeznaczył do prawykonania dla Royal Swedish Ballet. Odbyło się ono w 1993 roku. Muzyczną kanwą dla tańca stała się Cantus in memoriam Benjamin Britten estońskiego kompozytora Arvo Pärta. Sam choreograf dopisał swoje przeżycia i swoich utraconych bliskich do śmierci Brittena, którą opłakiwał Pärt. Efekt okazał się być bardzo poruszający. Hieratyczne gesty tancerzy, zatrzymujące się co chwila na archetypicznych symbolach – sylwetkach, robiły piorunujące wrażenie. Doskonałe było zgranie ruchu tancerzy z ruchem muzycznym, przylegały też do siebie ściśle muzyczne i taneczne nastroje. W chwilach ciszy, rozdzielającej repetytywnie powracające ogniwa Cantus, tancerze w ciszy odtwarzali krąg życia i śmierci. Poszczególne ogniwa (tytułowe ody)pokazywały zamierające powoli grupy tancerzy, którzy wycofywali się w mrok płynąc do tyłu jak w japońskim teatrze. Taniec jest doskonałym artystycznym narzędziem do opowiadania o głęboko filozoficznych rzeczach – to można było, a może nawet trzeba było pomyśleć, gdy podziwiało się choreografię Ulyssesa Dova w interpretacji Dance Theatre of Harlem. Szkoda, że tak często o tym zapominamy. Przecież zachodnia filozofia powstawała wtedy, gdy powstawał teatr, a w tym teatrze nie mogło obejść się bez tanecznej choreografii i melorecytacji oraz chórów. Mam nadzieję, że wśród publiczności był choć jeden filozof, a jeśli nie, to – drodzy filozofowie – trzeba się wybrać do Nowego Jorku na Dancing on the Front Porch of Heaven.

 

 

Dance Theatre of Harlem pożegnał się z nami baletem Return, stanowiącym wiązanką krótkich choreografii wspartych muzyką popową i jazzową. Twórcą tej choreografii jest  Robert Garland, który określił ją jako „postmodernistyczny neoklasycyzm miejski – próbę połączenia fizycznej wrażliwości miasta z tą neoklasyczną”. I rzeczywiście, przeplatanie się klasycznego baletu i elementów tańców nowoczesnych, będące wyróżnikiem  Dance Theatre of Harlem nabrało tu szczególnej siły. Najbardziej podobały mi się sceny zbiorowe w skrajnych ogniwach tego cyklu, gdzie ruch odbywał się na wielu płaszczyznach zarówno rytmicznych jak i stylistycznych.  W Return było sporo humoru, zabawy, choć jako architekt ruchu Garland jest w swoich dziełach trochę nierówny. Raz było intrygująco, innym razem nieco monotonnie. Suma summarum było to jednak doskonałe, katarktyczne  zamknięcie bardzo poważnego tym razem występu Dance Theatre of Harlem. Filozofów ponownie zachęcam do wyprawy do Harlemu, zaś ja sam będę czekał na kolejną wizytę tego ciekawego zespołu u nas.

 

 

 

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *