Gdy opadają emocje, żal, trwoga i złość, gdy kończy się czas kiedy wszyscyśmy (albo prawie wszyscy) „się stali Charlie Hebdo” można spojrzeć na kontekst tej sprawy w miarę chłodnym okiem. Te rozważania w niczym nie dezawuują potępienia i odrazy jakie wzbudza atak terrorystów na redakcję satyrycznego periodyku paryskiego. Atak stanowiący oprócz pozbawienia życia niewinnych ludzi przykład ograniczenia wolności słowa, stanowiący próbę przywrócenia (w radykalnej i tragicznej w formie) cenzury. I tego typu ataki winny budzić uczucia odrazy, potępienia, swoistej anatemy (wobec terrorystów wszelkiej maści co nie zawsze ma miejsce) pod każdą szerokością geograficzną, bez względu na proweniencję polityczną, narodową, religijną, język, rasę czy płeć.
Twierdzenie, że wierzący czuje się szczęśliwszy
od niewierzącego nie znaczy nic więcej jak to,
że pijany jest szczęśliwszy od trzeźwego.
George Bernard SHAW
Kołaczą się dziś po zakamarkach mej racjonalności pytania i dylematy czy zawsze powinniśmy „być Charlie Hebdo”. I czy zawsze – nawet w ostatnich latach gdy terroryzm rozlał się po świecie niczym tsunami – nim byliśmy, w takich i podobnych sytuacjach (szkoła w Biesłanie, teatr na Dubrowce) ? I zaraz rodzą się kolejne dylematy; gdzie leżą granice wolności słowa (satyry, karykatury, humoru i pospolitego kpiarstwa), kto i jak je ma wyznaczać, jakie wartości mają przyświecać tworzeniu owych granic ? Czy tymi wartościami mają być np. estetyka, dotychczas obowiązujący system wartości, religia i poczucie sacrum, tzw. „dobry smak” ? I czy dopuszczalne jest jeszcze współcześnie, wobec istniejącej dziś świadomości, coś takiego jak „bluźnierstwo” ? I czy poprawność polityczna tak wszechobecna w kulturze Zachodu, która stała się niejako funkcją wolności, demokracji, swobody obyczajowo-pojęciowej i modernizmu jako takiego, ma do tego prawo. Sądzę, że mainstream – czyli elita polityczna, medialna, celebrycka (co ostatnio nader często się dzieje) – raczej powinna być od tych zagadnień trzymana z daleka. Jedynie ściśle sprecyzowane prawo może (i powinno) stawiać w tej kwestii jakiekolwiek ograniczenia czy wyznaczać standardy.
Charakterystycznym jest np. iż żaden ze znaczących przedstawicieli administracji amerykańskiej (kraju chcącego i de facto – wyznaczającego rudymentarne zasady demokracji oraz wolności obywatelskich) nie był obecny na paryskim marszu solidarności polityków, celebrytów oraz tysięcy mieszkańców Francji w dn. 12.01.2015 z tak dramatycznie zaatakowaną redakcją Charlie Hebdo i protestujących przeciwko przemocy, agresji oraz próbom ograniczenia wolności słowa w europejskim domu.
Jak wspomniał (już trzy lata temu) rzecznik Białego Domu „mamy poważne obawy co do sensu takich publikacji” (jak kpienie z religijnych symboli w Charlie Hebdo), dodając że tradycja amerykańskiej demokracji wie jak tego typu rysunki łatwo mogą obrazić uczucia religijne i rozpalać emocje. Jego zdaniem winien istnieć balans między wolnością ekspresji a dobrym smakiem. To reguluje doskonale konstytucja amerykańska. Tym m.in. należy tłumaczyć niezwykła powściągliwość wypowiedzi w kontekście dramatu w redakcji Charlie Hebdo oraz brak obecności nie tylko prezydenta Obamy, ale i znaczącego przedstawiciela jego administracji, na paryskiej demonstracji.
Należy podkreślić, że żaden ze znaczących dzienników i periodyków zza oceanu nie zamieścił rysunków które stały się przyczyną tragedii w redakcji Charlie Hebdo.
Mariusz Zawadzki (Gazeta Wyborcza z dn. 12.01.2015) daje przykład, iż ta sama redakcja (Charlie Hebdo) tak tragicznie doświadczona w przedmiocie „wolności słowa i satyry” sama zastosowała – w podobnym przypadku – cenzurę stawiając granice humorowi, satyrze i kpinie z tradycji religijnej (czy quasi-religijnej). W 2008 roku syn ówczesnego gospodarza Pałacu Elizejskiego Jean Sarkozy poślubił Jessicę Sebaoun-Darty, dziedziczkę olbrzymiej fortuny reprezentującą znaną we Francji rodzinę żydowskiego pochodzenia. Satyryk Charlie Hebdo, Maurice Sinet („Sine”) komentując to wydarzenie zaznaczył, iż Jean Sarkozy niechybnie „niebawem przejdzie na judaizm”. Pojawiły się protesty – nie tylko ze strony wyznawców judaizmu we Francji ale i z wielu (i to różnorodnych) stron nadsekwańskiego mainstreamu (np. filozof Bernard-Henry Levy stwierdził antysemicki charakter tej wypowiedzi ) – w wyniku których „Sine” nie chcący się ukorzyć i przyznać do faux pas został wyrzucony z redakcji periodyku.
David Brooks w komentarzu redakcyjnym w New York Timesie (I Am Not Charlie Hebdo, z dn. 8.01.2015) zauważył, iż dziennikarze z Charlie Hebdo jako męczennicy wolności słowa i artystycznej ekspresji nie mogą budzić w Ameryce takich uczuć jak to się stało w Europie. „Gdyby ktoś próbował podobne karykatury opublikować w amerykańskiej gazecie satyrycznej albo nawet w broszurce na amerykańskim uniwersytecie nie przetrwałby 30 sekund. Organizacje studenckie i wykładowcy oskarżyliby go o szerzenie nienawiści. Administracja uczelni odebrałaby broszurce dotacje i ją zamknęła”.
Na wschodniej flance Unii Europejskiej Brooksowi (i jemu podobnym) wtóruje w Rosji Dmitrij Stieszyn (Komsomolskaja Prawda). „Zanim wyrobiłem sobie opinię na temat masakry francuskich rysowników, dokładnie zapoznałem się z ich twórczością (…) Komiks o Bożym Narodzeniu z anatomicznymi szczegółami porodu Dzieciątka Jezus: Chrystusa przedstawiono ze zwyrodniałymi narządami, które nie zdarzają się u niemowląt, pyskiem świni, uszami zwiniętymi w trąbkę (…) Twórcy tych treści i także 70 tys. czytelników humorystycznego magazynu nie są w pełni ludźmi. Wyjaśnienia im zasad zachowania jest pozbawione sensu. Z takim samym skutkiem można by karcić i zawstydzać małpy w ZOO onanizujące się publicznie. Ale jeśli moralista będzie miał w ręku kij-komunikator szybko zaprowadzi ład (…) Mimo wszystkich naszych krwawych konfliktów ludzie Księgi – chrześcijanie, muzułmanie, żydzi – zawsze znajdą ze sobą wspólny język. Z bydłem nigdy. Nie istnieją takie słowa z których da się zbudować most nad tą przepaścią”. ([za]: Agora, Nie zabijaj tej wolności, nr 3/1283/2015). Mocno napisane.
Na koniec zacytować warto Glenna Greenwalda z Guardiana (tego od współpracy z Edwardem Snowdenem): „Oczywiście na Zachodzie są święte krowy, tylko że inne – stosunek do Żydów, Holocaustu, czarnoskórych itd.”. Stawia on zasadnicze pytanie – czy ów dylemat nie powinien też się odnosić do profilu przyjętego przez periodyki takie jak Charlie Hebdo (czy satyry wobec religii i sacrum w nich zawartego, zwłaszcza będącego dla ich wyznawców czymś najważniejszym i najświętszym, mogą być dopuszczalne czy nie). Greenwald poruszył niezwykle istotne zagadnienie, gdyż ono leży u źródeł demokracji i wolności słowa (utożsamianych bezwzględnie z kulturą Zachodu), a mianowicie o hipokryzję i wspomniane „święte krowy” publicznej narracji. Towarzyszące jak widać dyskusjom na ten temat.
Czyli kto, gdzie, kiedy i z jakich pobudek (czy przesłanek) może wyznaczać granice wolności słowa, granice kpiny i satyry, granice prowokacji (o cele i intencje przez grzeczność nie pytam) ?
Nasuwa się też następne pytanie: czym jest, jak się je klasyfikuje i jakimi rządzi się zasadami (w kontekście wolności słowa) samo pojęcie sacrum ? I dalej – jak daleko ono może sięgać swoją „świętością” w przestrzeń publiczną ?
Artur Schopenhauer stwierdzić miał, iż „Etyka i moralność nie zależą od takiej czy innej religii. To tylko religie przywłaszczają sobie pewne pojęcia moralne obowiązujące w danym środowisku, sankcjonują je i głoszą”. Nie do końca zgodzić się mogę z Schopenhauerem. Działa tu bowiem – jak w każdej dziedzinie życia – zasada sprzężenia zwrotnego. I jest to bardzo silne działanie.
Na zakończenie tych rozważań, mających wzbudzić refleksję nad problemem wolności słowa (i fali moralizatorstwa jakie dramatyczne wydarzenia we Francji wzbudziły w Europie) pragnę jedynie zapytać czy nam Polakom przyjemnie by było, gdyby ktoś skompilował komiks z satyrycznym bądź prześmiewczym kontekstem, wulgarne bądź obsceniczne rysunki lub nawet nakręcił komedię o Katyniu AD’1940 ? Czy dobry smak i pamięć pozwalają kpić i żartować z tragedii Auschwitz (ta nazwa niech będzie symbolem nazistowskiej machiny zagłady wszystkich narodów Europy, choć Żydzi są tu szczególnie predestynowani do pojmowania tego miejsca jako swoistego sacrum, w okresie II wojny światowej)? Na marginesie warto w tym miejscu wspomnieć, że w 1997 roku na Biennale w Wenecji (przesłaniem owej wystawy było pokazanie użyteczności m.in. klocków lego w kulturze masowej) praca Zbigniewa Libery pt. „Lego. Obóz koncentracyjny” (modelowy obóz zbudowany z produktów firmy Lego) została wycofana z prezentacji z racji spodziewanych protestów środowisk nowojorskich Żydów mogących podnosić zjawisko antysemityzmu immanentnego jakoby Polsce i Polakom.
Na tej kanwie wspomnieć jeszcze pragnę o wydarzeniu sprzed kilkunastu dni, jakie miało miejsce w Kijowie: otóż środowiska prawicowe i skrajnie nacjonalistyczne w stolicy Ukrainy (w kontekście rocznicy urodzin Stefana Bandery) zorganizowały happening z racji tzw. Vatnika Goda (satyrycznej, dorocznej imprezy). Jak podają polskie środowiska kresowe i narodowe (kolosalnym błędem jest to, że polskie, oficjalne czynniki i media takie fakty – właśnie ze źle pojmowanego political correctness – przemilczają oddając inicjatywę w tym względzie środowiskom skrajnej prawicy, klerykalnym i quasi-faszystowskim) podczas owej imprezy odbywającej się w hotelu Bar Hot znalazły się takie „happeningowe” dania mięsne jak „rzeź wołyńska” (wiadomo co dla wielu Polaków to znaczy), „odeski dom związków zawodowych” (przypominam, iż w maju 2014 żywcem spłonęło tam kilkadziesiąt osób) czy też potrawa „zgwałcona emerytka„. Na deser podano tort w kształcie dziecka, które leży na rosyjskiej fladze (co ma określony wymiar nie tylko z racji aktualnych stosunków ukraińsko-rosyjskich, jak przede wszystkim wobec rocznicy wydarzeń na Wołyniu w 1943/4 roku i polsko-ukraińskich relacji w przeszłości). Symbolika i wymowa tego happeningu jest wg mnie identyczna jak kpiny i satyra z obozów masowej zagłady, Shoah czy ludobójstwa np. w Rwandzie (wystarczy w googlach wpisać hasło happening – „rzeź wołyńska” aby poznać szczegóły owej imprezy).
Innym „kwiatek” z dziedziny tzw. political correctness: Polski mainstream nagradza tytułem Człowiek Roku 2014 Michaiła Chodorkowskiego uznawanego za więźnia sumienia Władimira Putina. To z jednej strony jawny dysonans wobec osoby rosyjskiego Prezydenta. Dopuszczalny w politycznym krajobrazie pluralistycznego świata idei. Jednak drugi wymiar tej nominacji, wymiar moralno-etyczny, będący kontynuacją – bo nadwiślańskie elity podkreślają cały czas immanencję Polski jako integralnego elementu kultury Zachodu, a ten jest spadkobiercą kultury i tradycji helleńskich – greckiej zasady kaloskaghatos (zespolenia wszystkich cnót oraz przymiotów w obdarowywanym i wyniesionym na piedestał osobniku), wyraźnie skrzeczy nieszczerością, faryzejstwem, cynizmem, intelektualną korupcją i obłudą. Nikt nie zaprzecza – ale o tym fałszywie i zarazem wstydliwie się nie wspominało w Warszawie – że Człowiek Roku 2014 jednak był malwersantem, do majątku doszedł w sposób nieuczciwy (jak lwia część oligarchów na terenie byłego Związku Radzieckiego), a przede wszystkim – był oszustem podatkowym. Te fakty nie podlegają żadnej dyskusji czy negacji (dyskutować można nad standardami jurydycznymi w jakich przebiegał jego proces oraz wymiarem wyroku). Czy taka jednostka może być Człowiekiem Roku 2014 ? Czy stanowić winna wzór do naśladowania, mieć powód do chodzenia w glorii sławy i admiracji społecznej ? Czy jest godna odbierać peany na swoją cześć ?
Także wystąpienie Ruperta Murdocha (powielane po stokroć w zachodnich mediach) po tragedii w Charlie Hebdo w moralizatorskim stylu wobec islamu i muzułmanów en bloc jest obrzydliwym – w kontekście jego postawy, jego etyki i tego do czego sprowadził media ten magnat prasowy (jakie narzucił standardy i co czyniły jego „psy gończe” – dziennikarze, aby uzyskiwać określone informacje) – absolutnie nieetycznym, nikczemnym i żałosnym przykładem podwójnych norm obowiązujących w naszej kulturze, nikt tego magnata prasowego nie skontrował, nikt mu nie przypomniał jego niechlubnej roli w deprecjacji etyki dziennikarskiej. To też są zagadnienia dotykającej wolności słowa i wymiaru tego słowa.
Tak niewłaściwie pojmowana poprawność polityczna jest jednym z głównych zagrożeń dla wolności słowa w naszej kulturze. A także fakt jak traktowane jest pojęcie tolerancji. Tolerancja bez zrozumienia pozostaje jedynie chłodną obojętnością granicząca często z cichą nienawiścią (właśnie z tytułu owej poprawności). Nienawiścią dającą znać o sobie w zupełnie nieoczekiwanych chwilach.
O wybiórczym i niekonsekwentnym stosowaniu prawa, jedynego moim zdaniem wyznacznika standardów w tej dziedzinie, nawet nie warto wspominać. Konsekwencja, egzekucja i równe traktowanie wszystkich podmiotów: czyli – albo kpimy, szydzimy, śmiejemy się (często w sposób nie do końca zrozumiały dla Innego, poświęcając często jego subiektywnie pojmowaną godność) ze wszystkich i wszystkiego, bez żadnych tabu, nie określając jakichkolwiek świętości, albo ……
Zostawiam ten dylemat w przestrzeni wirtualnej bez odpowiedzi licząc na dyskusję i polemikę ze strony goszczących na portalu racjonalista.tv.
A czy za przykład podobny do Chodorkowskiego i Murdocha nie należy uznać Jerzego Urbana.
Czy z uwagi na jego przeszłość: aktywny udział w rządzie totalitarnego państwa, który tłamsił wolność słowa, z uwagi na uprawianie fałszywej propagandy – nie jest „absolutnie nieetycznym, nikczemnym i żałosnym przykładem podwójnych norm” obecne czynienie z jest postaci symbolu walki o wolność słowa?
Pozdrawiam i dziękuję za świetny artykuł.
Zgoda. Ale ja stawiam tylko pytania. Bo z wolnością słowa wiąże się wiele (powiedziałbym: „około-wolnościowych”), pobocznbych zagadnień. Murdocha i Urbana można wg mnie ostatecznie w jakimś stopniu powiązać (choć nie deo końca) lecz Chodorkowski tu się nie mieści. On tę nagrodę dostał, mianowano go jakby „z zewnątrz”. Nie czas i miejsce zgłębiać meandry tej decyzji polskiego mainstreamu. Jest tu inny aspekt – o którym piszę zawierający się w pojęciu kaloskaghatos.
Ja nie staram się oceniać w tym materiale – pytam tylko o granice, kto i co je ma wyznaczać (dlaczego takie a nie inne mają one być i co tymi wyborami/decyzjami kieruje). Uważąm, iż to jest w kontekście opisywanych wydarzeń bardzo ważne zagadnienie. A jego jakby „mniej’ w tym bitewnym zgiełku.
Pozdrawiam.
Granice wolności słowa znakomicie wyznaczyl John Stuart Mill – pisalem o tym na tym portalu – mozna mówic ze np. handlowcy są niemoralni, ale nie wobec rozszalalego tlumu przed ich domami. Dobrze też mieć jakieś argumenty. Czyli ostre nawet generalizujace opinie tak, mowa nienawiści nie
Pytanie, które stawia autor w swoim artykule, czy powinno istnieć prawo, określające limity dla sztuki, w tym, karykatur, jest sztuczne. Nikt nie postuluje takich limitów, gdyż byłby to powrót do cenzury. Ale gdyby istniało prawo, nie dopuszczające do publikacji szyderstw z symboli religijnych, to może nie doszłoby do takich okropności? Autor mylnie rozumuje – być może, aby sprowokować dyskusję – że pomiędzy wolnością a bezpieczeństwem zachodzi związek proporcjonalny, to znaczy im mniej wolności, tym więcej bezpieczeństwa (gra o sumie zerowej) Tymczasem, obie te sfery nie wykluczają się wzajemnie i nie są dla siebie przeciwieństwami. Jeżeli Hebdo straci ostrość ołówka – nie wzrośnie przez to bezpieczeństwo.
Cenny tekst. Moje emocje opadły już kilka godzin po zamachu, ale wolałem zmilczeć, gdyż podobne myśli kończyły się wówczas zarzutem pochwały terroru.