Ostatni, czwarty dzień (3III2019) Akademii Latynoamerykańskiej we wrocławskim NFM zyskał bardzo efektowne zwieńczenie. Barokowe i klasycystyczne utwory z Ameryki Łacińskiej przedstawiła Wrocławska Orkiestra Barokowa i Chór NFM pod wodzą specjalisty i pasjonata tej muzyki Rubéna Dubrovskiego, którego poznaliśmy na pierwszym koncercie akademii.
Pierwszy utwór, klasycystyczną 40 Symfonię Pedra Ximéneza de Abrilla Tirada wybrał do tego koncertu wybitny znawca dawnej muzyki boliwijskiej ks. prof. Piotr Nawrot SVD. Jego wykład ilustrowany muzyką i obrazem odbył się przed koncertem. Ujrzeliśmy fascynujący świat misji, podobnych do tych, które przedstawiono na sławnym filmie „Misja”, oraz Indian, dla których muzyka barokowa stała się elementem tożsamości. Ratowali oni partytury i instrumenty przed okrutnym dla przedmiotów tropikalnym klimatem, oraz przed jeszcze okrutniejszymi dla zabytków i ksiąg wichrami historii. Okazało się, że muzyczne dziedzictwo Boliwii jest imponujące, zaś barok wciąż jest żywy wśród boliwijskich Indian. Całkiem możliwe, że podobnie jak Korsykanie, którzy zachowali w swych polifonicznych śpiewach estetykę gotycką, tak i Boliwijczycy z rozbrzmiewających muzyką lasów deszczowych zakonserwowali estetykę barokową, do której z takim trudem i bez pewności historycznej wiarygodności wracamy w Europie. Nagrania kultywujących barok Indian dokonane przez księdza profesora Nawrota zdały mi się ogromnie intrygujące – bardzo dobry poziom wykonawczy i zbliżona do najlepszych zespołów barokowych Starego Świata estetyka wykonawcza. Możliwe, że barok muzyczny był szybki, roztańczony i opierający się na teatralnej dynamice ciszy i brzmienia. Oczywiście, podobnie jak w przypadku gotyku i Korsykan, tak i w przypadku baroku i Boliwijczyków ciężko oddzielić nieprzerwanie ewoluujący barok od ich własnej, regionalnej estetyki, znajdującej korzenie jeszcze w czasach prekolumbijskich.
Rubén Dubrovsky / fot. Julia Wesely
Pedro Ximénez de Abrilla Tirada urodził się w 1784 r. w Arequipie, mieście położonym na wysokości 2325 m n.p.m. i otoczonym Andami. Sławnym muzykiem stał się w Sucre, gdzie pełnił funkcję katedralnego kapelmistrza. WOB wykonał jego muzykę w sposób zupełnie odmienny od swojej codziennej stylistyki. Słychać było duży wpływ Rubéna Dubrovskiego na muzyków. Inny był nawet układ orkiestry – drewno zajęło miejsce w samym środku orkiestry, spychając na nieco dalszy plan pierwsze skrzypce. Wykonanie było jasne, przejrzyste, pełne energii. Sam utwór miał ciekawą melodykę, nawiązującą momentami do rodzimych brzmień. Symfonia była nieco chaotyczna, ale bogata w swej narracji, choć niektóre tematy były nieco naiwne, zaś instrumentacja nie zawsze była fortunna dla harmonii instrumentów dętych i smyczkowych w orkiestrze. Nie była to doskonała od strony formalnej kompozycja, ale miała też mocne, bardzo ciekawe momenty i ogólnie broniła się bogactwem motywów i środków wyrazu. Warto ją było poznać. Szczególne wrażenie robiła ostatnia część dzieła, bardzo już oryginalna w swoim nawiązaniu do boliwijskiej ekspresji i specyfiki. Również część wolna symfonii miała nieodparty urok.
W drugiej części koncertu dominował barok, było też trochę renesansu i świetnie wykonana pieśń sefardyjska, przypominająca o Żydach wygnanych z Półwyspu Iberyjskiego, których część trafiła do Hiszpanii. Ich los był szczególnie dramatyczny, gdyż uniknęli wpierw wygnania przyjmując chrzest. Lecz szalejąca w monarchii Habsburgów inkwizycja była okrutna i nieufna również wobec Nowych Chrześcijan, zaś możliwość przejmowania majątków zamęczonych na torturach i skazanych na śmierć „nie dość chrześcijańskich” współobywateli syciła tę nieufność w dwójnasób.
W barokowej części koncertu na pierwszym planie znalazł się Chór NFM i jego soliści. Zespół odnalazł się znakomicie w estetyce latynoskiego baroku. Żywiołowość i barwność tej muzyki nie wpłynęła na obniżenie precyzji chóru, wręcz przeciwnie – efekt uzyskany w tej nieco eklektycznej muzyce był bardzo interesujący. WOB grał oczywiście w nieco mniejszym składzie, niż przy okazji symfonii Abilla Tirady. Zespół został uzupełniony o lutnistę i perkusistkę z zespołu Rubéna Dubrovskiego, który też w paru momentach chwycił za instrumenty perkusyjne. Usłyszeliśmy dzieła przede wszystkim dwóch twórców – Gaspara Fernandesa i Manuela de Sumayi. Były to kompozycje o wysokim poziomie strukturalnej spójności, o dużej ekspresji i bardzo barwne. Część z nich była zupełnie europejska w swoim charakterze, lecz większość miała w sobie sporo latynoskiego kolorytu, w którym do wpływów iberyjskich dochodziły indiańskie i afrykańskie (z uwagi na niewolników sprowadzanych z Afryki). Wrocławskie zespoły odnalazły się w tej muzyce bardzo naturalnie, z dużą dozą ekspresji, z precyzyjną dbałością o muzyczne barwy i detale. Było to jedno z piękniejszych muzycznych wcieleń WOB, który od pewnego czasu staje się bardzo elastyczny w poruszaniu się po świecie muzyki dawnej. Włoski, niemiecki, polski, francuski, a teraz i latynoamerykański barok muzycy WOB ukazują w sposób wysmakowany i odrębny stylistycznie.
Gaspar Fernandes (1566–1629) pochodził z Portugalii, lecz kompozytorską renomę zdobył w Meksyku jako kapelmistrz katedry w Puebli. Jego rękopis, zawierający głównie canzonetty i villancicos, jest największym zbiorem siedemnastowiecznej świeckiej muzyki zachowanym na obszarze Nowego Świata. Był pierwszym w tej części globu kompozytorem (znanego dziś) utworu świeckiego do słów łacińskich. Villancicos pozwoliły stworzyć Fernandesowi rozległe pejzaże muzyki inspirowanej lokalnym folklorem, który miał wielorakie źródła.
Obok Fernandesa drugą część koncertu wypełniły dzieła Meksykanina Manuela de Sumayi (ok. 1678 – 1755), który w pierwszej połowie XVIII wieku pełnił prestiżowe funkcje kapelmistrza katedry w Mieście Meksyk i w Oaxace. Podobnie jak jego portugalski kolega był też organistą. Mimo, że chciał powędrować do zakonu, został wypchnięty do świata muzyki przez dziekana katedry pw. Wniebowzięcia NMP. Zaprezentowane na koncercie dzieła Sumayi imponowały znakomitym użyciem techniki polichóralnej I uniwersalnie barokowym monumentalizmem. Jego nazwisko pisano też i nadal się pisze jako „de Zumaya”. Czy przez „z” czy przez „s” pisana, jego twórczość stała się wspaniałym polem do popisu Chóru NFM.
Jarosław Thiel we wprowadzeniu poprzedzającym koncert stwierdził, że będzie chciał powracać do muzyki latynoamerykańskiego baroku. Z kolei ks. prof. Piotr Nawrot SVD przywiózł wrocławianom nuty, do których opracowania wielokrotnie się przyczynił. Usłyszeliśmy nawet operę po indiański, całkiem intrygującą! Zważywszy na poziom merytoryczny i wykonawczy zaprezentowany na tym koncercie, naprawdę warto dalej grać utwory z Ameryki Łacińskiej, zwłaszcza, że nie mają wcale tak dużo wykonań poza Ameryką Południową, nie znajdziemy też wielu ich nagrań. Z pewnością przydałyby się płyty i koncerty monograficzne, poświęcone poszczególnym twórcom i regionom, do czego NFM jest już gotowe, dzięki współpracy ze świetnymi gośćmi tej Akademii.