Zadedykowany też nowemu królowi Wielkiej Brytanii, Karolowi III. Jak dowiedzieliśmy się od Sir Johna Eliota Gardinera, który poprzedził wykonanie Missa Solemnis Beethovena krótką przemową, król Karol III, jeszcze jako książę Walii, wspierał brytyjskie orkiestry i zespoły muzyki klasycznej, nie wykluczając oczywiście Orchestre Révolutionnaire et Romantique oraz Monteverdi Choir. W swej przemowie Sir Gardiner nazwał króla swoim przyjacielem, co pozwala mieć nadzieję, że będzie jeszcze więcej Gardinera i Monteverdi Choir, a tego nigdy za wiele! Przyznam, że wzruszyłem się opowieściami Gardinera o zmarłej kilka dni temu Elżbiecie II, będącej jedną z ikon naszych czasów, łączącą nie tylko Brytyjczyków, ale wielu ludzi na świecie z historią i z mądrością, jakiej wymaga wydobywanie się z trudnych czasów, jakich w rządach Elżbiety II nie brakowało. To jednak w dużej mierze dzięki królowej Elżbiecie II upadek Imperium Brytyjskiego nie przyczynił się do całkowitego zmarginalizowania roli Europy w świecie, a jeśli kochamy muzykę klasyczną, powinniśmy życzyć naszemu zakątkowi świata wiele sił i dobrego zdrowia. Teraz Królowej już nie ma. Zaś król Karol III może budzić wielkie nadzieje u ludzi zainteresowanych sztuką i nauką, sam bowiem aktywnie partycypuje w tych dziedzinach. Nie wiadomo jednak, czy zdoła zbudować wokół siebie równie silny etos jak jego matka. Gardiner prosił, abyśmy słuchając koncertu życzyli królowi Karolowi powodzenia w rządach. Dynamiczne i pełne energii wykonanie Beethovenowskiego arcydzieła sprawiło, że chyba wszyscy trzymaliśmy kciuki za nowego brytyjskiego monarchę.
W Mszy Uroczystej, obok jednego z najlepszych chórów na świecie (chóralnej Callas) i znakomitej Orchestre Révolutionnaire et Romantique wystąpili – sopran Lucy Crowe, mezzosopran Ann Hallenberg, tenor Giovanni Sala i bas Matthew Rose. Wszyscy śpiewacy cechowali się nienaganną emisją głosów, śpiewali też bardzo aktorsko, żywo oddając emocje zawarte w krótkim tekście mszalnym. Było to wręcz niezwykłe, pierwszy raz słyszałem Mszę Uroczystą z tak aktorsko oddanym tekstem. Wśród śpiewaków szczególnie błyszczała sopranistka Lucy Crowe, będąc też najmocniej zaangażowaną w ilustrowanie uczuć, czy też, jakbyśmy powiedzieli, afektów.
Właśnie – afekty. Z jednej strony zespoły Gardinera wzbiły się na poziom zupełnie odrębnej od innych wykonań dokładności frazy i staranności dynamiki. Brzmiało to w paradoksalny sposób ultra nowocześnie, jakbyśmy słuchali koncertu w XXIII wieku, a nie w naszych czasach (oczywiście zakładając, że muzyka będzie dobrze się rozwijać). Nie wiem jak to do końca wyjaśnić, ale to zjawisko cechuje też najnowsze nagrania Gardinera. To już jakby inny świat dźwięku, co szczególnie słychać w Monteverdi Choir. Tak jakby dyrygent stworzył swoją własną, odrębną od innych, estetykę. Jakby dalszy poziom doskonałości, niż po prostu dobrze brzmiący chór, jakich w naszych, nieco „neobarokowych” czasach nie brakuje… Ta nowa estetyka Gardinera wzbudza siłą rzeczy ogromny respekt, bo aby ją osiągnąć trzeba być genialnym dyrygentem dysponującym nieziemskimi wręcz zespołami. Jednocześnie ta doskonałość brzmienia powinna wzbudzać u niektórych kontrowersje. Tak się jednak nie dzieje, co mnie trochę dziwi, bo nie jest to estetyka typowa, znana z większości innych wykonań. Ja osobiście uwielbiam nowe dokonania Gardinera, ale też zdaję sobie sprawę, że niektóre elementy wykonań Maestra są postawione na przysłowiowym „ostrzu noża”. Tymczasem od znajomych krytyków słyszę co najwyżej o „zakręcie w stronę romantyzmu z Bachem i innymi”.
Tymczasem nowa estetyka Gardinera wcale nie jest romantyczna, co było słychać w Requiem Verdiego na Wratislavii kilka lat temu. Z jednej strony można ją wpisać do księgi modernizmu, bowiem jest to estetyka perfekcyjnych, organicznych, a jednocześnie geometrycznych brył dźwiękowych. W ten sposób Gardiner nawiązuje do pierwszych lat swojego wykonawstwa, kiedy był celowo surowym modernistą, nie dopowiadającym niczego do prezentowanej muzyki, a wiedzącym, że emocje wyrażane w muzyce wprost były później, niż w muzyce barokowej. Jednak dzisiejszy Gardiner to nie jest już wczesny Gardiner. Warsztat dyrygenta jest wielokrotnie doskonalszy, zaś jego nowy wykonawczy modernizm jest jego własnym stylem, niepowtarzalnym i intrygującym. Do tego, zupełnie paradoksalnie, dochodzi też aspekt archaizacji. Można zatem powiedzieć, że całość przypomina wrocławski Pawilon Czterech Kopuł, arcydzieło Poelziga. Z jednej strony modernizm, z drugiej lotosowe kolumny zaczerpnięte z architektury Starożytnego Egiptu i idealnie wkomponowane w ponadczasową całość. Tak było i z tą Missa Solemnis. Z jednej strony nowy modernizm Gardinera, z drugiej archaicznie brzmiące smyczki i blacha, równie mocno archaicznie co w barokizujących interpretacjach muzyki Mozarta Masaaki Suzukiego i Bach Collegium Japan.
Napisałem wiele o stylistyce, i dla osoby, która się po prostu Mszą Uroczystą z Gardinerem zachwyciła mogę wyjść na nadmiernie krytycznego recenzenta szukającego dziury w całym. Bo przecież doskonałych wykonań nie należy rozbierać na śrubki. Mnie jednak wydaje się, że zbywanie milczeniem niezwykłości stylu dyrygentury Gardinera i utworzonej przez niego stałą pracą niepowtarzalnej estetyki jego zespołów jest niesprawiedliwe. Jednocześnie ta odrębna stylistyka wszystkiego powinna wzbudzać więcej emocji, również kontrowersji, niż wzbudza. Ja osobiście mam wrażenie, że propozycje interpretacyjne Gardinera nie są wcale łatwe i oczywiste, ale jednocześnie tym bardziej zachwycają, jeśli wszystko w nich zagra. W tym względzie Gardiner przypomina wielkiego Toscaniniego. Gdy słuchamy starych nagrań Toscaniniego z jego orkiestrą NBC, nie jest to po prostu „dobry dyrygent” i „dobra symfonika”. To zupełnie inne spojrzenie na prezentowane kompozycje, niekiedy zupełnie szalone, jak w Pierwszym Koncercie Czajkowskiego z Horowitzem.
Wykonanie Missa Solemnis z Gardinerem było genialne. Ale też pokazywało dzieło Beethovena od zupełnie innej, czasem nieoczekiwanej strony. Było bardzo teatralnie, ultramodernistycznie i archaicznie. Nie było w tym wykonaniu grama romantyzmu (wbrew powszechnym opiniom, że romantyzm „bo są crescenda u Bacha”) a i klasycyzmu też wcale nie było za wiele. To była inna epoka, inny styl, inny wiek, z pewnością nie XIX, ale też nie XXI. Ale Beethovenowi taka pozaczasowość absolutnie nie szkodzi.
Koncert miał miejsce 12 września 2022 roku na 57 edycji festiwalu Wratislavia Cantans, w Sali Głównej NFM, dyspunującej najdoskonalszą akustyką na takie przedsięwzięcia.