W latach 80-ych, gdy byłem jeszcze dzieckiem, nie było setek kanałów telewizyjnych i oczywiście internetowego streamingu, z którego chętnie korzystają osoby zmęczone telewizją (ja również zaliczam się do tego grona). Nad całą dekadą ciążył Stan Wojenny i uboga szarość będąca wynikiem tego politycznego gwałtu na Polakach. Był też promyk nadziei, czyli wiosna Solidarności i tląca się ciągle, po jej zbrojnym stłumieniu, niezależna kultura polska.
Dzieci budowały w tym dystopijnym świecie baśniowe krainy swojego dzieciństwa. Gdy były bardzo młode, nie rozumiały, że coś jest nie tak, że Polska jest w dużej mierze więzieniem dla wolnych umysłów. Dorastając wiele dzieci odkrywało problemy trapiące dorosły świat. Zaczynały czytać Zajdla, interesować się kulturą niezależną, albo po prostu traktowały przedmioty z „wolnego świata Zachodu” jak cenne relikwie, nawet jeśli były to puste puszki po napojach czy wytłamszone komiksy napisane w niezrozumiałych językach. Kwitła filatelistyka, bo przecież Jaruzelskiemu ciężko było zabronić kolekcjonowania niesocjalistycznych znaczków.
Nie wszyscy ludzie kultury zeszli do podziemia. Niektórzy utrzymywali się w oficjalnym obiegu, zaś część z nich tworzyła rzeczy znaczące i niezapomniane. Zainteresowaniu ich dziełami sprzyjało odcięcie Polaków od bodźców masowej kultury, która kwitła na Zachodzie. Teraz też jesteśmy Zachodem, życie w Polsce nie różni się znacząco od życia we Francji czy w USA. Każdy dzień przynosi nowe gry, filmy, seriale, książki i nagrania. Liczne ekrany monitorów, telefonów i istniejących jeszcze gdzieniegdzie (nie u mnie!) telewizorów skrzą się barwami. Pamiętam pierwsze reklamy produktów w państwowej (i jeszcze wtedy jedynej) telewizji PRL. Jaka to wtedy była atrakcja! Dziś możliwość braku reklam lub ich szybkiego przeskakiwania jest cennym ulepszeniem domowego centrum rozrywki i jednym z wielu powodów słusznej ucieczki od telewizji.
Jednak w latach 80-ych udana produkcja w oficjalnym obiegu to było coś! I zdecydowanie takim pożądanym przez prawie wszystkich dziełem była trylogia filmów opartych na opowieściach Jana Brzechwy o tajemniczym profesorze Kleksie. Jego baśniową akademię i niemniej zwariowane przygody pokazano w trzech filmach – Akademia Pana Kleksa (1983), Podróż Pana Kleksa (1985) i Pan Kleks w kosmosie (1988). Ich reżyserem był Krzysztof Gradowski, grała w nich plejada najlepszych polskich aktorów, zaś samego Kleksa grał Piotr Fronczewski. Dla wielu dzieciaków stał się on ucieleśnieniem wspaniałego nauczyciela z krainy baśni i jakże się zdziwiłem, gdy będąc już przedstawicielem młodzieży zobaczyłem go w teatrze w zupełnie „dorosłej” sztuce. Grał oczywiście świetnie. W filmie, podobnie jak w pisanej w czasach II Wojny Światowej książce Jana Brzechwy nie zabrakło oczywiście dzieci. Płyta Narodowego Forum Muzyki i CDAccord „Filharmonia Pana Kleksa” rozbudowuje ten wątek, powierzając dziecięcym chórom wykonanie wszystkich legendarnych piosenek z trylogii Pana Kleksa.
Właśnie. Piosenki. Choć w dzieciństwie oglądałem wielokrotnie Akademię Pana Kleksa i nieco rzadziej pozostałe części trylogii (Pan Kleks w kosmosie był chyba wyraźnie słabszy, albo ja byłem już za stary), za Chiny nie pamiętam ich fabuły. A przecież wcześniej miałem okazję czytać Akademię Pana Kleksa, w wydaniu okraszonym wspaniałymi ilustracjami Jana Marcina Szancera, które tworzyły w wyobraźni dziecka z tej książki jakiś magiczny manuskrypt. Nie pamiętam fabuły trylogii filmowej Pana Kleksa, lecz znakomicie pamiętam piosenki. Wydaje mi się, że nie ja jeden tak mam.
I oto możemy je usłyszeć w nowej wersji, ożywionej przez Chór Dziewczęcy NFM, Chór Chłopięcy NFM, Zespół Wokalny Rondo i NFM Orkiestrę Leopoldinum. Aranżacji na orkiestrę kameralną (z gościnną sekcją dętą) i chóry dziecięce dokonał Michał Ziółkowski. Całość poprowadziła i przygotowała wykonawczo niezastąpiona Małgorzata Podzielny, na co dzień zajmująca się chórami dziecięcymi NFM ze znakomitymi rezultatami. W ten sposób muzyka pierwotnie popowa i dość elektroniczna stała się swoistą suitą chóralno – orkiestrową. I w ten sposób piękne melodie wielu piosenek, które pozwoliły im przetrwać w naszej pamięci same filmy, a nawet i opowieść samego Brzechwy, zyskały nowy, szlachetny i barwny wymiar. Mniej jest teraz w tej muzyce stęsknionej za kolorami świata zadziorności, więcej za to zadumy i głębi. Słucha się tego świetnie i nie trzeba być wcale dzieckiem, aby docenić pracę dziecięcych i dorosłych muzyków. Aranżacje Ziółkowskiego pokazują nowe wymiary muzyki z uniwersum Pana Kleksa i pozwalają długo delektować się tą muzyką i odkrywać w niej rozmaite smaczki.
Zbliżają się święta i pora szykować prezenty. Filharmonia Pana Kleksa jest tu świetną kandydatką. Z płyty ucieszy się wielu moich dorosłych rówieśników mających sentyment do opowieści o Panu Kleksie, a zwłaszcza do piosenek. Dzieciom też się to spodoba, choć trochę zależy tu od zręczności rodziców. Trzeba będzie jakoś przejść do porządku dziennego nad „efektami specjalnymi” filmowej trylogii, które przecież powstawały w epoce „Misia” Barei. Może pomoże w tym nowa ekranizacja „Akademii Pana Kleksa”, której jeszcze nie widziałem. A może warto po prostu poczytać oryginalną powieść Brzechwy i przejść od razu do piosenek, które przecież też w dużej mierze są napisane do wierszy twórcy Pana Kleksa?