26 listopada 2017 roku na zakończenie festiwalu Jazztopad odbył się w NFM koncert Herbiego Hancocka, jednej z legend jazzu. Sława artysty ugruntowała się już w 1963 roku, kiedy na zaproszenie Milesa Davisa stał się członkiem jego kwintetu. Razem z grającym na kontrabasie Ronem Carterem i perkusistą Tonym Williamsem stworzył pod skrzydłami Milesa najsłynniejszą sekcję rytmiczną modern jazzu.
Po opuszczeniu zespołu Milesa Daviesa Herbie Hancock wprowadził do swojego wykonawstwa elektroniczne instrumenty klawiszowe. Jako innowator współtworzący nie tylko jazz, ale i wiele nurtów muzyki pop, Herbie Hancock wprowadzał na swoje albumy i koncerty elementy rapu i techno, co miało kulminację w latach 80ych XX wieku. Od tego czasu u artysty następuje powolny zwrot do klasycznego jazzu, czego przykładem był choćby projekt o nazwie V.S.O.P., będący próbą odtworzenia brzmienia kwintetu Milesa Daviesa.
Na koncercie mieliśmy okazję podziwiać różne oblicza Herbie Hancocka. Nie brakowało zarówno klasycznego fortepianu, jak i różnych syntetyzatorów, również opartych na modulacji głosu lub zapamiętanych sekwencjach dźwięków. Publiczność wybuchała aplauzem, lub gromkimi brawami zarówno urzeczona świetnymi improwizacjami artysty, jak i rozpoznając znane tematy z licznych albumów Hancocka.
Zanim poświęcę słów kilka pozostałym artystom towarzyszącym na scenie NFM Herbiemu Hancockowi, muszę podkreślić, że najbardziej niezwykłym i estetycznie wstrząsającym elementem koncertu były improwizacje jazzmana na fortepianie. Wspaniale stawiane gęste akordy, w czytelnej, momentami atonalnej i jakby chaotycznej strukturze tworzonych przebiegów dźwiękowych, niebywała szybkość i precyzja, zmieszanie witalnego chaosu z charyzmatyczną przejrzystością i harmonią – to wszystko były cechy wyjątkowe dla pianistyki Herbiego Hancocka i one bez wątpienia stanowiły oś wszystkiego co się działo na scenie Sali Głównej NFM. Oczywiście elektronika w rękach Hancocka też budowała rzeczy niezwykłe i wciągające. Pewną wadą było nagłośnienie, artyści zdecydowali się ustawić je na granicy bólu.
Dla gęstych i śmiałych dźwięków fortepianu i syntetyzatorów Hancocka nieodzownym towarzyszem musiała być dobra perkusja. Grał na niej Trevor Lawrence Jr, włączając do muzyki silny witalizm i ciemne, chtoniczne brzmienie. Artysta, określany też przydomkiem TrevBeats, uchodzi za jednego z najlepszych wykonawców muzyki R&B i hip-hopu. Podczas prezentacji muzyków Herbie Hanckock śmiał się z tego, że gdy ludzie proszą zespół o autografy, on już wyciąga pióro, lecz fani, zwłaszcza młodzi, mijają go uprzejmie i podkładają do podpisu książeczki płytowe TrevBeatsowi. Z pewnością sekcja rytmiczna tworzona na koncercie przez obu artystów miała w sobie coś zupełnie czarownego, z jednej strony jakąś etno – afrykańską gęstwinę, z drugiej strony gorączkową dynamikę wielkich amerykańskich miast.
Ważną postacią na koncercie był bez wątpienia Terrace Jamahl Martin, artysta jeszcze stosunkowo młody, gdyż urodził się w roku 1978. Martin znany jest przede wszystkim jako producent nagrań, również tych ostatnich Herbiego Hanckocka, ale tym razem przyciągał uwagę słuchaczy niezwykłymi wokalnymi improwizacjami przetworzonymi przez elektronikę i bardzo stylowymi, silnie dysonansowymi i odważnymi solówkami na saksofonie. Choć Terrace Jamahl Martin jest także znanym raperem, nie wprowadzał tej estetyki na koncercie, skupiając się na bardzo nowoczesnej stylistyce jazzowej nawiązującej jednak do początków modern jazzu. Harbie Hanckock również wchodził z Martinem w duety modulowanych głosów czy dźwięków syntetyzatorów i momentami było naprawdę bardzo ciekawie.
Ostatnim członkiem zespołu był znakomity basista jazzowy James Genus, który tym razem zdecydował się na gitarę basową nie zaś na kontrabas. Grał bardzo twardym, skupionym dźwiękiem, co mogliśmy podziwiać zwłaszcza w imponującej solówce. Ta mocna, punktowa podstawa basowa bardzo dobrze służyła gęstwinie mocnych uderzeń i akordów stawianych przez Herbiego i TrevBeatsa. W dyskografii Jamesa Genusa dominują nagrania z trębaczem Davem Douglasem i z pianistą Uri Cainem.
Herbie Hanckock i jego band wywołali w słuchaczach zgromadzonych w Sali Głównej NFM entuzjazm. Ciężko się temu dziwić, gdyż ten sławny artysta wciąż jest twórczy, zaś jego styl improwizacji na fortepianie i elektronicznych instrumentach klawiszowych ma w sobie istotę amerykańskiej nowoczesności, tej samej, którą oglądamy w gęstych plastycznych improwizacjach Pollocka i eleganckich, otwartych na przestrzeń budowlach Wrighta. Jedyną wadą koncertu było nagłośnienie w stylu „słuchamy z bliska startujących samolotów na pasie startowym lotniska”, zaś znakomita akustyka i głośniki NFM były bezlitosne, zwłaszcza gdy powiększone wiernie acz monstrualnie przez elektronikę młoty uderzały w struny fortepianu.