Ponoć głównym hasłem anglosaskich hippisów było poszerzanie horyzontów. Chodziło im o to, by ludzie pamiętali, że są przede wszystkim ludźmi, a dopiero potem katolikami, protestantami, kapitalistami, socjalistami, obywatelami-żołnierzami, nauczycielami czy businessmanami. Chociaż dość szczeniackie metody jakimi posługiwali się hippisi do mnie nie przemawiają, to jednak ich cel był szczytny. Rzeczywiście który młody człowiek był wychowany w Nowym Jorku tak, aby chciałby wziąć karabin i walczyć w dżungli przeciw narodowi bardziej dlań abstrakcyjnemu niż Marsjanie — znani przynajmniej z TV. Politycy i nauczyciele tłumaczyli im wtedy, że „trzeba” walczyć. Kluczowe dla moich dalszych rozważań jest słowo „trzeba”.
Oto link do audycji w Radiu Merkury, w jakiej miałem przyjemność uczestniczyć wczoraj
http://www.youtube.com/watch?v=Vo7FKt0INi4&feature=youtu.be
Mam wrażenie, że generalnie istnieją dwa rodzaje ludzi: wolnomyśliciele – czyli ci, którzy kierują się we wszystkim własnym uznaniem, rezonowaniem, myśleniem i sumieniem, oraz owi „trzeba-iści”, których motywy działań są determinowane przez system nakazów i zakazów moralnych i organizacyjnych, przy czym nie mówię tu o nakazach prawa zaklętego w kodeksach prawnych, lecz o nakazach wynikających z wychowania lub przyjętego za własny zewnętrznego systemu moralnego. Ludzie z gatunku „trzeba” mają wielką trudność w zauważaniu tego, że inni ludzie kierują się innymi wartościami, a jeśli już to zauważą, to uważają że jest rzeczą oczywistą, że te ich odmienne wartości są bez sensu. Chodzi tu na przykład o dziewczyny z syndromem „doskonałej” gospodyni. Sam byłem kiedyś związany z taką. Nasze życie było jednym wielkim sprzątaniem i dbaniem o dom — miałem wrażenie, że to my służymy tym ścianom i podłogom, a nie one nam. Kiedy protestowałem w tym duchu, natykałem się na różne „trzebaizmy” — zresztą jej matka cierpiała na przerośniętą potrzebę dbania o dom i zmanierowała swą córkę. Oczywiście odradzam — zwłaszcza wolnomyślicielom — związki z pedantkami — nie dziwię się, że hippisi chcieli skończyć z pedantyzmem, kujoństwem, jak również z gadaniem o forsie i karierze…
Chodzi mi jednak przede wszystkim o nakazy, z którymi dyskusja jest niemożliwa ponieważ są „święte” (raczej „śnięte” według mnie , ale …) czyli nakazy religijne; wielu katolików da się posiekać byleby tylko wypchnąć rodzinę na niedzielną mszę, natomiast nie przeszkadza im, że ich rodziny są dysfunkcyjne i żyją w strachu. Pamiętam jak na konferencji jeden muzułmanin wyszedł by się pomodlić na swoim dywaniku – myślał, że Bóg się nań pogniewa za nieodbębnione modły — ciekawe czy dokonane na poznańskiej ziemi „niewiernych” były skuteczne? Muzułmanie mogą kłamać wobec niewiernych — bo to przecież tylko niewierne psy. Doświadczyłem czegoś podobnego na portalach prawicowych na jakich pisuję — ich co bardziej katoliccy użytkownicy obrażali mnie, a gdy ja odpowiadałem tym samym — to już oczywiście nie obrażało ich tylko samego Boga — a więc ja-niewierny pies mogę być obrażany, natomiast rycerze Chrystusa są świętymi krowami. Oni chyba na serio myślą, że przez dokopanie liberałowi zdobędą punkty u Jahwe.
Oczywiście argumenty Dawkinsa, że dzisiejszy katolik gromiący „pedałów” i „zboczeńców”, gdyby zdarzyło mu się urodzić w IX-wiecznej Skandynawii z równym oburzeniem trząsłby policzkami przeciw niedopełnieniu np. obrządków pogrzebowych (wysłanie łodzi do Valahali). PRL chciał osłabić religię (choć wielu partyjniaków ukradkiem chodziło na msze) i stąd jakakolwiek uwaga sceptyczna wobec religii ma nieco lewacki posmak w naszym kraju, ale, też, że trzeba pojąć wreszcie, że jest to przypadek dziejowy. W Hiszpanii było odwrotnie; ludzie po obaleniu frankistów i ich zamordyzmu katolickiego, odreagowywali zwalczając religię na każdym kroku, bo mieli jej serdecznie dosyć. Mam wrażenie, że prawica chrześcijańska w Polsce tak obecnie przywiązana do haseł libertariańskich, stała by się od razu totalniacka, gdyby zamordystą miał być Kościół Katolicki.
Mój główny zarzut do religii, jest taki, że o ile nie jest ona praktykowana w wersji okiełznanej i w państwie kierującym się generalnie innymi zasadami moralnymi niż religijne, religia wywołuje dodatkowe niepotrzebne podziały i spięcia społeczne. Nie rozumiem, jak można nie pojmować potrzeby zasypywania (czasem nawet za wszelką cenę) tych podziałów, czyż nie chcemy żyć w spokoju?. John Stuart Mill w swej pracy: „O wolności” pisał:
…ludzkość jest z natury tak nietolerancyjna w sprawach, które ją naprawdę obchodzą, że swoboda religii nie została wprowadzona niemal nigdzie w życie, z wyjątkiem wypadków, gdy indyferentyzm religijny, który nie lubi by mu spory teologiczne spokój zakłócały, przeważył szalę swoim ciężarem…
U nas jest zbyt mało ludzi indyferentnych religijnie, dlatego Kościół ciągle jeszcze chce być dyktatorem, a nie jedną z partii. W Polsce prawica religijna i prawica świecka, np. darwinistyczna-wolnorynkowa muszą ze sobą współpracować bo nie mają innego wyjścia. Katolicki, demestriański konserwatysta Adam Wielomski „oskarżający” Janusza Korwin-Mikkego o wolterianizm, uczestniczył w akcjach UPR, a i teraz znajduje się z nim w jednym obozie. Prawica świecka typu mikkowego stylizuje się z kolei na religijną, podkreślając jedynie wolnościowy element programu społecznego. Ostatnio Korwin-Mikke stwierdził, w kontekście muzułmańskiej imigracji, że lepsza dla Europy jakakolwiek religia niż żadna, co profesor Wolniewicz (areligijny, ale uznający chrystianizm za niezbędny element zachodniej tożsamości) skwitował stwierdzeniem, że Mikke powinien pojechać do Jemenu i zostać piratem.
W większości krajów Europy Zachodniej ton opinii prawicowej nadaje prawica świecka typu wolteriańskiego — tak jest w np Wielkiej Brytanii i Holandii, gdzie rzeczywiste postulaty prawicowe wysuwają społeczni liberałowie, lub chadecja, która często zapomina i o prawicowej gospodarce i o religii. Wolniewicz i Korwin-Mikke traktujący religię technicznie są bliscy prawicy zachodnioeuropejskiej. W Polsce, nazywanej z tego powodu „Teheranem Europy” nawet przez katolickich Włochów, prym polityczny na „prawicy” widzie socjalistyczno-patriotyczny PiS, a ideowy — teherańczycy typu pana Antoine’a Ratnika, który ostatnio żałował: „…potępieńców w piekle, takich np. jak Voltaire czy Diderot, którzy nie dość, że utracili na wieczność Boga i cierpią niewypowiedziane kary fizyczne…”.
Zastanawiam się jaki rechot podniósłby się po konserwatywnej stronie House of Commons na te słowa…
Reasumując muszę się zgodzić, z Chistopherem Hitchensem, który uważa wiarę za przyczynę braku niezależności intelektualnej. Taka niezależność jest niezbędna do prowadzenia dyskusji. Ja próbowałem wielokrotnie dyskutować z użytkownikami Prawica.net i zauważyłem, że otwartość na moje argumenty (nie na tyle by je oczywiście akceptować w pełni, ale by ich od razu en gros nie potępiać) była odwrotnie proporcjonalna do stopnia katolicyzacji rozmówcy. Katolicy mają włączony wyłącznik myślenia, oni od niego odpoczywają — sprawę załatwia za nich „good book”. Stylizują oni swe poglądy na mentalność ludzi o umysłowości beduinów żyjących tysiące lat temu w innym klimacie. Na podstawie zmurszałej księgi napisanej przez nie wiadomo kogo (autorów z pewnością było kilkudziesięciu) wypowiadać się w dzisiejszych kluczowych sprawach społecznych. Wypowiadają się z tonem wyższości charakterystycznym dla „wybrańców”. Najgorsze, że są oni nastawieni na konfrontację. Gdy na konserwatyzm.pl pojawił się ciekawy skądinąd artykuł Magdaleny Ziętek: „Chrześcijaństwo na niby, czyli o niemieckiej chadecji”, w którym autorka demaskuje protestancko-katolicki, ekumeniczny i koncyliacyjny charakter chadecji, odniosłem się do niego w moim artykule pytając czy postawa koncyliacyjna jest zła? Czy Royal Society, masonerie i chadecja czynią źle godząc ludzi? A może wrócimy do czasów nocy Św. Bartłomieja — ach jakież to byłoby żarliwe, prawe, prawicowe, katolickie, prawowierne, antydemoliberane, antymasońskie, i cudownie chrześcijańsko-uniwersalistyczne, prawda?
Przypuszczam, że nonkonformizm katolików bierze się stąd, że myślą oni już o tamtym świecie. Szkoda, że chrześcijaństwo nie akceptuje samobójstwa, bo największych fanatyków mielibyśmy z głowy, tak samo jak szkoda, że islam akceptuje je tylko podczas dżihadu. Nonkonformizm może się na coś przydać tylko po śmierci. Skoro wolą tamten świat, to droga wolna, przestali by przeszkadzać budowniczym prawdziwej „cywilizacji życia” — czyli cywilizacji areligijnej.