Joanna d’Arc. Doprawdy niezwykła historia. Gdyby nie wydarzyła się naprawdę, nikt by w nią nie uwierzył. Ilu przecież historyków twierdzi, że świadomość narodowa pojawiła się na dobrą sprawę w XIX wieku. Tymczasem Joanna, wywodząc się z ludu, była przekonana, że istoty niebiańskie nakazały jej wyzwolić Francję. I walnie przyczyniła się do zwycięstwa dynastii francuskiej nad uzurpującą sobie prawa zarówno do Francji jak i Anglii dynastią angielską. Żeby było ciekawiej, ścierający się arystokraci byli bliskimi kuzynami i ci mówiący o sobie „Anglicy” do niedawna jeszcze mówili tylko i wyłącznie po francusku. Spore połacie dzisiejszej Francji były w rękach potomków Normanów od setek lat. A jednak Joanna d’Arc, zwana też Dziewicą Orleańską, dowiodła swoją skuteczną determinację królowi Francji Karolowi VII w trakcie śmiałych działań wojennych w obronie Orleanu. Za to później została spalona na stosie przez Anglików, zaś okrutna egzekucja była poprzedzona brutalnym procesem o naturze politycznej. Proces miał dowieść ponad wszelką wątpliwość, że Joanna jest heretyczką. Mimo wieku 19 lat i analfabetyzmu dała dowody swojej błyskotliwej inteligencji nie wdeptując skutą łańcuchami stopą w podstępne teologiczne pułapki. Wpadłszy w ręce wrogów nie miała jednakże szans na ocalenie życia i wolności. Spalono ją na stosie. Wkrótce oficjalne gremia zanegowały prawomocność tego procesu, jednakże za świętą została uznana dopiero w 1920 roku.
Jednak, za sprawą tej historii, gdy czyta się romantyczną literaturę francuską ma się wrażenie znacznie bardziej naiwnego katolicyzmu niż ten wyrażany przez Mickiewicza, Słowackiego czy Norwida. Przeczy to na przykład narracjom Andrzeja Ledera o „prześnionej rewolucji” stawiającej jakoby nasze społeczeństwo w niedojrzałej pozycji wobec Francuzów, którzy zdaniem uczonego rewolucji nie prześnili. Lektura Wiktora Hugo, którego cenię ogromnie, powinna rzucić na tą hipotezę sporą szczyptę sceptycyzmu. Skoro Francuzi żadnej rewolucji nie prześnili i skoro stopień senności podczas rewolucji świadczy rzekomo o cywilizacyjnych sukcesach, to skąd ten naiwny katolicyzm Hugo? A przecież był on całkiem wolnomyślicielski na tle innych francuskich pisarzy swojego czasu. Dziś problemy ze świeckim modelem państwa w kraju Galów, którzy najwyraźniej nie dostrzegli, iż istnieją inne religie niż katolicyzm, dodatkowo rzucają cień na budowanie znaczeń na bazie stopnia zaspania podczas rewolucji.
Pozostaje jednak postać Joanny d’Arc, tajemnicza i wyjątkowa. Zainspirowała ona duńskiego reżysera Carla Theodora Dreyera, który dla Société Génerale des Films stworzył obraz „Męczeństwo Joanny d’Arc”. Choć dostał na ten film ogromne środki, zdecydował się na skromną, ascetyczną scenografię i nie zatrudnianie ówczesnych gwiazd filmowych, lecz aktorów teatralnych i naturszczyków. Strzałem w dziesiątkę była grająca główną rolę Renée Falconetti, której ekspresyjną twarz widzimy przez połowę filmu w zbliżeniu. Nie udało mi się znaleźć cytatu na który powoływała się prelegentka przed wyświetlaniem filmu w NFM (25.08.23), a uznającego, że bez znajomości twarzy Falconetti ciężko mówić o wiedzy na temat filmu niemego, ale znalazłem za to inne opinie o tej niepowtarzalnej roli:
Pauline Kael, znana amerykańska krytyczka filmowa, napisała: „Falconetti w Pasji Joanny d’Arc jest największym występem aktorskim, jaki kiedykolwiek został zarejestrowany na taśmie filmowej.” Roger Ebert, inny słynny amerykański krytyk filmowy, umieścił Pasję Joanny d’Arc na swojej liście „Wielkich Filmów” i napisał: „Nie wiem, czy można powiedzieć, że Falconetti gra rolę; raczej wchodzi w nią tak głęboko, że staje się Joanną przed naszymi oczami.” Jean Cocteau, francuski poeta i reżyser filmowy, znany między innymi z libretta dla „Króla Edypa” Strawińskiego, określił twarz Falconetti jako „astronomiczną twarz, która ma w sobie coś z księżyca: piękno, które nie jest z tego świata”. Henri Langlois, założyciel Cinémathèque Française, stwierdził iż: „Nie ma potrzeby budować pomnika dla Dreyera. Jego pomnikiem jest twarz Falconetti.”
I rzeczywiście, jest to wstrząsająca rola, choć jako ateista przyjąłem do wiadomości jedyny sensowny argument padający ze strony oprawców bohaterki: „Dlaczego bóg miałby sprzyjać Francuzom i nienawidzić Anglików”. Trzeba przyznać, że polski św. Stanisław nie był aż tak oddany patriotyczno – nacjonalistycznej misji. Zwłaszcza, że ani w jego czasach, ani w czasach Joanny zdaniem wielu historyków i socjologów kultury takie misje nie powinny mieć miejsca. Francuzi nie wiedzieli wtedy, że są Francuzami a Anglicy, że są Anglikami. A jednak! Dla mnie, jak zapewne dla wielu innych widzów na świecie, „Męczeństwo Joanny d’Arc” jest tylko i aż tragicznym opisem ostatniego dnia niewinnej dziewczyny, która otoczona przez podstępnych i żądnych jej śmierci oprawców zostaje w nieunikniony sposób wrzucona na stos. Ciężko o mocniejszą scenę filmową jak palenie się Joanny. Taki obraz u schyłku kina niemego (1928) pokazuje możliwości tej dawnej filmowej epoki.
Cały ten dramat był w NFM wsparty znakomitą organową improwizacją, opartą na neogotyckich tematach, cichą i narastającą. W najbardziej okrutne sceny włączyła się też elektronika, podkreślając niepojęty wymiar ludzkiego okrucieństwa, które lubi się objawiać, gdy w grę wchodzi władza i propaganda. Na organach i elektronice grał Franz Danksagmüller, w doskonały sposób stopniując napięcie i podkreślając muzyką głęboko psychologiczny minimalizm filmu Dreyera. Było to jedno z lepszych wykonań muzyki na naszych organach, bez dwóch zdań, choć pod wpływem mocnych emocji ciężko opisać to, co się muzycznie i filmowo działo. Obie rzeczy zlały się w przejmującą całość, po której zapaść może tylko milczenie. Ludzie również długo czekali z oklaskami, nie dlatego, że im się nie podobało, ale dlatego, że jakoś nie wypadało tak po prostu klaskać po czymś takim…
Franz Danksagmüller jest nie tylko organistą, ale też kompozytorem. Związany z Wiedniem w ostatnich czasach znalazł się w Lubece, gdzie na Akademii Muzycznej jest profesorem organów i kompozycji. Nie od dziś akompaniuje do filmów niemych, pomagają mu też w tym liczne crossoverowe projekty, gdzie może dać wyraz również swojemu kompozytorsko – pisanemu i ustalonemu żywiołowi, bo poza tym improwizacja też jest przecież związana z komponowaniem na bieżąco. Jego opera „Nova Imperfecting – Perfection” miała swoją premierę w 2019 roku w Dortmundzie. Jego płyty oddają bogactwo wyobraźni – mamy tu na przykład muzykę hebrajską i cross-over związany z wielkim Buxtehude, największym twórcą organowym obok J. S. Bacha i F. Liszta.