Zawsze jest miło, gdy Narodowe Forum Muzyki odwiedza jedna z najlepszych orkiestr na świecie. Tak też było deszczowy czwartek (10.10.24), gdy w Sali Głównej wystąpiła Royal Philharmonic Orchestra pod batutą swojego obecnego szefa artystycznego Vasiliego Petrenki. RPO jest jednym z tych zespołów, które każdy meloman ma na licznych płytach i jeśli chodzi o aktywność i moc oddziaływania ustępuje w UK tylko London Symphony Orchestra i zapewne idzie łeb w łeb z BBC Symphony Orchestra. Każdy z tych zespołów ma także własne wydawnictwo płytowe. Czy to się liczy w czasach streamingu? No cóż, wystarczy, że do szuflady odtwarzacza wrzucimy choćby koncertowe SACD LPO i zyskamy bardzo prostą i szybką odpowiedź.
Vasily Petrenko to obecnie jeden z najciekawszych dyrygentów na światowej scenie muzycznej, co wraz z kierowaną przez niego RPO stanowi oczywiście dopełniający się duet – świetny dyrygent i świetna orkiestra. Do tego dochodzi jeszcze trzecia istotna osoba, czyli patron orkiestry król Karol III. Wróćmy jednak do bezpośredniego szefa zespołu. Petrenko urodził się w 1976 roku i kształcił się w swojej ojczyźnie, a miał gdzie, bo Petersburg słynie z doskonałych szkół muzycznych. Słynie też z innych rzeczy, ale zostawmy to, bo cóż innego nam pozostaje. Na jego edukację wpłynęli między innymi Ilya Musin, Mariss Jansons i Yuri Temirkanov. Swoją karierę Petrenko rozpoczął będąc dyrygentem rezydentem w latach 1994–1997 w Teatrze Michajłowskim w Petersburgu. Szybko zaczął być zapraszany przez najlepsze zespoły symfoniczne, zaś z Royal Liverpool Philharmonic Orchestra i Oslo Philharmonic Orchestra pozostawił nam morze nagrań. Z Liverpoolczykami wsławił się cyklami dzieł Szostakowicza, Elgara i Rachmaninowa, zaś z Orkiestrą Filharmoniczną z Oslo na szczególną uwagę zasługują jego cykle dzieł Scriabina i Ryszarda Straussa. Gorąco doceniany przez krytykę brytyjską, w tym przez miesięcznik Gramophone, artysta zapuścił artystyczne korzenie na Wyspach Brytyjskich.
Wrocławski koncert rozpoczął Karnawał – uwertura koncertowa op.92 Antonina Dvořaka. Ten utwór posłużył czeskiemu romantykowi na otwarcie jego obecności w USA, której spektakularnym zwieńczeniem była Symfonia z Nowego Świata, piękne i efektowne arcydzieło, służące jako główna skarbnica amerykańskiej muzyki filmowej, ze ścieżką do Gwiezdnych Wojen na czele, zawierającą niemal dosłowne, choć nie opisane, cytaty z twórczości wielkiego Czecha. Ale znajdziemy też sporo Dvořak u Ennio Moriccone, na przykład piękne obojowe sola w ścieżce do filmu Misja. Być może z uwagi na to, że Dvořak niemal na okrągło rozbrzmiewa z głośników kin i telewizorów, niektórym z melomanów jego twórczość wydaje się nieco błaha i stawia się Dvořaka w wyraźnym cieniu wielkiego Brahmsa. Z pewnością jest to niesprawiedliwa ocena. Dlatego też cieszy żywa obecność twórczości Dvořaka w filharmoniach.
Tym niemniej Karnawał okazał się dziełem bardzo lekkim i niemal przekornie nawiązującym do ludowych festynów i brzmienia orkiestr wojskowych. A w całej tej lekkości kryła się masa orkiestrowego przepychu mającego robić wrażenie. I Królewscy Filharmonicy zadbali o to, aby utwór zabrzmiał jak potężna, ekstatyczna fanfara otwierająca cały czwartkowy koncert. Dawno nie słyszałem tak ciepłych i elastycznych smyczków, dawno też nie urzekła mnie tak mięsista i złociście precyzyjna blacha.
Po Dvořaku przyszła kolej na arcydzieło innego słowiańskiego kompozytora, a mianowicie na Chopina. Usłyszeliśmy II Koncert fortepianowy f-moll op. 21. Solistą był Yunchan Lim, najmłodszy w historii zwycięzca Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Van Cliburna odbywającego się w Stanach Zjednoczonych w roku 2022. Lim miał wtedy 18 lat. Obok naszego Konkursu Chopinowskiego i moskiewskiego Konkursu Czajkowskiego, konkurs im. Van Cliburna jest jednym z najbardziej znanych. Zanim pianista zaczął grać, a raczej zanim Petrenko podniósł batutę, wchodzącego na salę solistę powitały okrzyki i piski rozentuzjazmowanych fanek. Wiele osób z Chin, Japonii i Korei zasiadło na krzesłach Sali Głównej NFM i widać było, że przybyły, aby posłuchać Lima.
Zdjęcie ze strony artysty
Zaś Lim przybył najpewniej nie tyle dla licznych fanów, co dla samej muzyki. Jak donosi jego strona, przemawiając na konferencji prasowej, Yunchan powiedział: „Postanowiłem, że będę żył tylko dla muzyki i postanowiłem, że poświęcę dla niej wszystko… Chciałem, aby moja muzyka stała się głębsza, a jeśli to pragnienie dotrze do publiczności, będę usatysfakcjonowany”.
Urodzony w Siheung w Korei, Yunchan Lim rozpoczął naukę gry na fortepianie w wieku 7 lat. W następnym roku wstąpił do Akademii Muzycznej w Centrum Sztuki w Seulu i szybko pochłonęły go studia muzyczne. Przesłuchano go i został przyjęty do Korea National Institute for the Gifted in Arts w wieku 13 lat, gdzie poznał swojego nauczyciela i mentora, Minsoo Sohna. Później nastąpiły pierwsze konkursy międzynarodowe i już wchodząc w dorosłość Lim stał się młodą gwiazdą na skalę światową. Jurorów konkursu im. Van Cliburna urzekł wykonaniem Etiud transcendentalnych Liszta. „Wywołały one szum w międzynarodowej społeczności pianistycznej” jak pisał Gramophone, a jego występ z 3 Koncertem fortepianowym Rachmaninowa zapewnił ostateczne zwycięstwo w ramach konkursu, jak zauważył jeden z krytyków: „Następujące po tym oklaski nie miały końca: gwiazda narodziła się na naszych oczach” (Seen and Heard International). Wideo z występem Yunchana z Rachmaninowem stało się światowym trendem na YouTube w ciągu kilku dni i jest obecnie najchętniej oglądaną wersją tego utworu na platformie, gromadząc ponad 10 milionów wyświetleń. Później New York Times wymienił to nagranie jako jeden z 10 najlepszych występów muzyki klasycznej w 2022 roku.
Nie wiem, czego spodziewali się liczni tego dnia w NFM Koreańczycy, Japończycy i Chińczycy. Polscy melomani, którzy zjechali się z całej Polski, oczekiwali najpewniej gry muskularnej i zrywającej czapki z głów (gdyby ktoś je nosił na sali w stosunkowo ciepły dzień). W końcu Etiudy transcendentalne Liszta i Trzeci Rachmaninowa to nie są łagodne medytacyjne kołysanki.
Stało się jednak inaczej. Koncert Chopina został zagrany dźwiękiem delikatnym, subtelnym, mnożącym zachwycające odcienie piano pianissimo. Co jeszcze bardziej zwróciło moją uwagę, Lim schował na drugi plan konstruktywistyczne i progresywne elementy arcydzieła młodego Chopina, eksponując biegniki i całą plejadę efektów związanych ze stylem brillant, modnym i cenionym w pierwszych dekadach XIX wieku. Jednakże owa nagła rehabilitacja elementów z drugiego planu tej muzyki była moim zdaniem intrygująca. Lim poświęcił bowiem wiele uwagi rozlicznym zdobieniom i subtelnościom. Było to bardzo oryginalne i piękne, choć oczywiście tęskniłem nieco za dojrzałym Chopinem obecnym już mocno w tym dziele. Po takim początku spodziewałem się pięknej części drugiej i nie zawiodłem się. Liryzm i melodyjność Chopinowskiej zadumy oddane były elegancko i poetycko. Nie było w tym może napiętego dramatyzmu, ale nie przeszkadzało mi to. Był to barwny i stosunkowo pogodny liryzm, ukazany nam w sposób godny prawdziwej gwiazdy pianistyki. Nie jest wielką sztuką chwytać za gardło i teatralnie krzyczeć, natomiast odmalować wraz z Chopinem liryczny obraz mówiący o chwili ulotnej a jednocześnie wiecznej – to jest dopiero sztuka. Byłem zachwycony, podobnie jak siedzące przede mną koreańskie damy.
Zważywszy na „brylantowość” i delikatność części pierwszej, spodziewałem się dość niekonwencjonalnego finału koncertu. I rzeczywiście. W części trzeciej nie było tanecznej energii, nie było zadziorności. Była nadal spokojna subtelność, nieco ekstrawagancka na tle rzeczywistego materiału muzycznego, ale spinająca całość wykonania koncertu w jednorodną estetycznie całość. Nie był to zatem Chopin bliski typowym wzorcowym wykonaniom, ale odświeżający i ciekawy. Moi znajomi krytycy i chopiniści nie byli po koncercie aż tak entuzjastyczni jak ja, ale jeden z nich gorzko też wypowiedział się o Seong-Jin Cho, uznałem zatem, że być może uległem koreańskiej estetyce wykonawczej. I nadal jej ulegam. Jest bardzo ciekawa. Sądzę, że z biegiem czasu i koncertów dołączy do mojej prokoreańskiej frakcji więcej krytyków i melomanów.
Pianista na bis zagrał Arię z Wariacji Goldbergowskich Bacha w sposób impresyjny, delikatny, zupełnie nie barokowy i nie konstruktywistyczny. Trochę tak, jakby chciał dać pstryczka w nos wszystkim, którzy spodziewali się po nim typowego grania. Nie wiem, jak brzmiałyby całe Wariacje zagrane w taki sposób i czy w ogóle byłoby to możliwe, ale był to bardzo adekwatny bis. Jeszcze nigdy nie byłem w Seulu, ale gdy tam będę do nazwiska Seong-Jin Cho dopisuję Yunchana Lima. Oczywiście płyty obu pianistów są łatwo dostępne w Polsce, ale fajnie mieć koreańskie, zwłaszcza, że idzie z nimi inna, intrygująca wrażliwość muzyczna.
Na koniec mogliśmy usłyszeć Królewskich Filharmoników w Koncercie na orkiestrę Beli Bartóka. Było to perfekcyjne wykonanie, pełne odcieni kolorystycznych i dynamicznych, starannie rozplanowane w czasie i przestrzeni. Ci z melomanów, którzy nie przyszli do NFM aby usłyszeć Yunchana Lima tylko Królewskich Filharmoników wychodzili z gmachu z szerokimi uśmiechami na twarzy. A ja wychodziłem podwójnie zadowolony, choć jednak największe wrażenie zrobił na mnie ten niezwykły, jedyny w swoim rodzaju Chopin, gdzie orkiestra też oczywiście miała swoje do zagrania i zagrała pięknie, choć Petrenko zaczął nieco zbyt masywnie zważywszy na koncepcję pianisty. Ale później dopasował się znakomicie do „brylantowej delikatności” Koreańczyka. A teraz już kończę, nadal zamyślony i puszczam sobie album The Handel Project Seong-Jin Cho.