Często, w trakcie różnych rozmów wracam do tematu, który szokuje część moich rozmówców. W ramach omawiania złych skutków religijnej indoktrynacji zauważam, iż największym złem jest religijne tresowanie najmłodszych. Nie tylko w szkole, czy w mediach, ale przede wszystkim w domu, gdy czynią to rodzice młodych osób poddawanym wpajaniu „jedynie słusznych” prawd.
Choć między innymi Richard Dawkins publicznie stwierdził, iż należy gwałtownie protestować przeciwko terminom takim jak: muzułmańskie dzieci, chrześcijańskie dzieci, hinduistyczne dzieci etc., to jednak myślenie nad rzeczywistą realizacją postulatu, aby nie czynić członkami grup religijnych osób, które nie mają jeszcze pełnej możliwości wyboru, ani osądu, staje się bardzo kontrowersyjnym tematem również dla osób niewierzących.
Jakie bowiem mamy prawo i środki, aby ingerować w to, co zechcą przekazać swoim dzieciom rodzice? Kto miałby i w czyim imieniu wpychać się w tą najbardziej podstawową i intymną międzyludzką relację? Gdyby jednak już określić takie prawo, kto i jakie miałby środki, aby je realizować? Co trzeba by zrobić, aby skutecznie zakazać rodzicom religijnej indoktrynacji ich bezbronnych intelektualnie pociech…?
Sprawia to wrażenie rzeczy niemożliwej, i w pierwszym odruchu wydaje się być moralnie naganne, często pocieszamy się myślą, że w końcu wielu z nas stało się istotami krytycznie myślącymi pomimo religijnej indoktrynacji w młodych latach. Ta pociecha jednakże, moim zdaniem, nie ma odniesienia do rzeczywistości. Okłamujemy się w ten sposób. Po pierwsze, wiele zjawisk, choćby podświadomy imprinting umysłu dziecka, wskazuje na to, że w większości wypadków indoktrynacja jest skuteczna, zaś my, którzy „zerwaliśmy się ze smyczy”, jesteśmy wyjątkami. Po drugie, co często zauważam w rozmowach między ateistami i u siebie samego, indoktrynacja religijna nadal odciska na nas piętno. Nadal w wielu wypadkach mamy chrześcijańskie mózgi. Choć nie przyjmujemy już złudnej pewności istnienia Jahwe i Jezusa, to nadal o wielu rzeczach myślimy w kategoriach religii, którą w nas wmuszano, moim zdaniem łamiąc (najczęściej nieświadomie) prawa człowieka jako jednostki.
Chrześcijańska indoktrynacja pokutuje w odczuciach związanych ze sferą seksualną, ze stosunkiem do kobiet (stosunkiem mężczyzn, ale też kobiet do samych siebie) i w egzystencjalizmie, gdzie wciąż rozpaczamy za utratą sensu życia wiązanego w chrześcijaństwie szczególnie mocno z nieśmiertelnością egzystencji. Czyli, powtórzę raz jeszcze, nawet u osób, które wyrosły z chrześcijaństwa, czy z innej religii, indoktrynacja w okresie dzieciństwa nadal ma wpływ na myślenie. Wpływ nie zawsze w oczywisty sposób zły, ale z pewnością stanowiący ograniczenie, wobec którego jesteśmy bezsilni. Coś co nazwałbym nieusuwalnym niemal napiętnowaniem umysłu, w momencie, kiedy on dopiero się kształtował. Takie napiętnowanie umysłu dokonywać się może nie tylko za sprawą religii, ale za sprawą każdej złożonej ideologii wpajanej ludziom na długo przedtem, zanim będą mieli szansę myśleć niezależnie, sceptycznie i krytycznie. Oczywiście, jak chyba wszyscy widzimy, wpajanie religijnej dogmatyki i systemu ocen, jest w zasadzie w pełni tolerowane przez społeczeństwo, co na szczęście nie dotyczy innych ideologii.
Gdy zatem mówimy o laicyzmie, o potrzebie świeckości państwa, co mamy na myśli? Kto ma być podmiotem tych postulatów? Czy jednostka ludzka? Czy bronimy prawa każdego do wolności poglądów i sumienia? Prawa do neutralności, na bazie której można budować swoje mentalne światy (oczywiście religijne również – jeśli ktoś chce)? Moim zdaniem nie opowiadamy się wcale za prawem jednostki. Dopóki godzimy się na wszechobecną indoktrynację najmłodszych, z której większość z nich nigdy nie wyrośnie, a nikt prawie nie wyrośnie do końca, nie bronimy praw jednostki. Choć nie uważam, iż zarodek jest już istotą w pełni ludzką, to jednak z całą pewnością twierdzę, iż pięciolatek, czy czterolatek są już w pełni ludźmi, którym powinny przysługiwać wszelkie prawa, jakie chcielibyśmy wiązać z jednostką ludzką. Jednakże większość osób w tym wieku poddawana jest dla przyjemności bezmyślnych niekiedy w tym względzie rodziców konfesyjnej tresurze. Gdy zatem burzymy się na myśl o tym, że państwo mogłoby przeszkadzać rodzicom w światopoglądowym praniu mózgów ich pociech, burzymy się jednocześnie przeciwko prawom człowieka. Bronimy zaś idei swego rodzaju „laicyzmu rodowego”, czy szerzej – demokracji rodowej, gdzie prawa przynależą do rodów, a nie jednostek ludzkich. Bronimy prawa Kowalskiego do tresowania syna w myśleniu biblijnym, bronimy też może prawa Abdula do obrzezania córki. Wykluczamy te pełne przemocy procesy z naszej definicji praw do wolności i godności ludzkiej. Robiąc to, nie opowiadamy się za jednostką ludzką, lecz za prawem rodowym postawionym ponad wszystkim. Kowalski ma prawo robić ze swego syna intelektualnego kalekę, zaś Abdul ma prawo jeszcze bardziej dosłownie okaleczać córkę. Większość z nas nie wejdzie w tę intymną relację i nie będzie próbowała powstrzymać tych, barbarzyńskich moim zdaniem, czynów. Wierzymy bowiem — raz jeszcze powtórzę — w demokrację rodową…
Wróćmy do początku. Kij ma oczywiście dwa końce. Wyjście poza demokrację rodową z uwagi na prawa człowieka może przynieść wiele szkody. To rozwiązanie w wysokiej mierze kontrowersyjne, wymaga chyba dość mocnego rządu. Całkiem możliwe, iż status quo jest, mimo wszystko, dużo lepsze… W końcu lepiej się godzić na stopniowe i ciche okaleczanie niemal każdego człowieka, wtedy gdy jest bezbronny z uwagi na wiek, niż na jakiś rząd totalitarny, który miałby siłę, aby stanąć w takich sprawach między rodzicem, a dzieckiem podlegającym przemocy podprogowej indoktrynacji. Rząd, który miałby taką siłę, nie ograniczyłby się zapewne niestety jedynie do działań szlachetnych, jak ochrona dzieci przed religijnym formatowaniem. Jest to poważny problem, wydaje się być bez wyjścia, chyba że sprawdzi się optymizm niektórych z nas, którzy twierdzą, iż religie same z siebie odchodzą do lamusa, a wraz z nimi postawy irracjonalne. Jakkolwiek by nie było, chciałbym, abyśmy sobie zdali sprawę, iż nasze postulaty dotyczące laickości są budowane na poziomie rodów, nie zaś jednostek ludzkich.
Może jednak być tak, że w rodzinach dewocyjnych gdzie rodzice mocno naciskają na swoje dzieci w sprawie wiary katolickiej , wychowują myślących ateistów, którzy wyznanie religijne mają w głębokim poważaniu. Wiem na pewno, że zdarza się to bardzo często.
A ja sądzę po ostatnich wyborach (ponad 50% głosującej młodzieży to elektorat PiS i KNP) i po osobach takich, jak Marysia z Gorzowa, że jest niestety inaczej. Religia wpływa na klerykalizację młodzieży i myślenie życzeniowe („religia młodzież zniechęca”) jest raczej zgubne. Rzeczywistość przeczy tezie, iż „religia młodzież zniechęca i ateizuje”. Rozmawiałem niedawno z młodym studentem z Krakowa. Zapewniał mnie, że zarówno na jego studiach, jak i w dawnej szkole dominują wśród młodzieży postawy dewocyjne i konserwatywne.
Zgadzam się, Panie Jacku, z końcowym akapitem Pańskiego artykułu lecz myli się Pan w ostatnim zdaniu, a tym samym całym artykułem mąci Pan ludziom w głowach. Dlatego uważam, że Pański artykuł jest szkodliwy. Takie poglądy, jakie Pan zaprezentował, są szkodliwe (i myślę, że świadomie Pan to robi). Szkodliwe, a nie – jakby zdawać się mogło – przesycone troską o wolność i dobro dzieci. RODZICE NAJLEPIEJ WIEDZĄ CO JEST DOBRE DLA ICH DZIECI, BO JE KOCHAJĄ ! Rodzice, jacy by oni nie byli – w przeciwieństwie do urzędników państwowych i wysługujących się im publicystów – kochają swoje dzieci, na wzór Boga Ojca, który kocha swe dzieci. Świeckie państwo traktuje dzieci i wszystkich jak bezosobową masę. Z indoktrynacją laicką dzieci (i my wszyscy) mają do czynienia powszechnie, na codzień i wszedzie. Ateiści od zawsze pragnęli odbierać rodzicom ich przyrodzone prawo do wychowywania swych dzieci w myśl zasad przez nich (rodziców) wyznawanych – co słusznie Pan zauważył. Działo się tak szczególnie w państwach totalitarnych (np. Sparta, Niemcy faszystowskie, Rosja sowiecka, CHRL,itd.), które cechował barbarzyński wręcz stosunek do życia ludzkiego i pogarda dla ludzi. Oczywiście, w tzw. „państwach katolickich” (czy w ogóle są takie?) prawa człowieka też mogą być (i chyba są) naruszane. Bo rzadzić się chyba nie da, bez naruszanie praw kogokolwiek. Bowiem nie ma wolności absolutnej! Jest wolność do… i wolność od… – czego szczególnie nie mogą pojąć ateiści o lewackiej prowieniencji. Stąd np. ich wściekła napaść na Profesora Chazana! Wolność każdego człowieka kończy się w momencie, gdy zaczyna się szkoda lub krzywda innej osoby ludzkiej (a nawet istoty żywej czy przyrody).
Ps.
A może ma Pan rację w ostatnim zdaniu? Bo Naród ma „ród’ w swoim źródłosłowie. A jedna wiara, tak, jak spaja ród, tak i Naród spaja.
napaść na prof. Chazana wynika z tego, że nie jest on w stanie wykonywać obowiązków lekarza. Nie cieszy się zaufaniem pacjentów bez wyjątku, a jedynie katoliczek-fanatyczek