Nie pierwszy to już raz Wrocław ma do czynienia z Luksemburczykami. Najsławniejszym z nich był na pewno Karol IV Luksemburski. Który, jako król Czech i cesarz rzymski, miał znaczący wpływ na rozwój Miasta Stu Mostów (a tak naprawdę 220), nadając mu liczne przywileje i uczynił z niego jedno z ważniejszych miast w swoim imperium. Karol IV Luksemburski urodził się 14 maja 1316 roku w Pradze i zmarł 29 listopada 1378 roku, również w Pradze. Powiada się, że jednak wolał rezydować we Wrocławiu niż narażać się na zajścia z buntowniczymi prażanami. Co do współczesnego Luksemburga, Karol IV był hrabią Luksemburga od 1346 do 1353 roku, co oznacza, że tereny kolebki rodu należały do jego dóbr w tym okresie. Po jego śmierci, Luksemburg pozostał częścią domeny Luksemburgów przez pewien czas.
Obecnym wielkim księciem Luksemburga jest Henryk (Henri Albert Gabriel Félix Marie Guillaume), który objął tron 7 października 2000 roku. Co do przodków, Karol IV Luksemburski nie należy bezpośrednio do linii przodków obecnego wielkiego księcia. Dynastia Burbon-Parmeńska, z której pochodzi Henryk, ma inne korzenie niż dynastia Luksemburgów, do której należał Karol IV. Wielki książę Henryk jest potomkiem monarchów francuskich i hiszpańskich, takich jak Hugo Kapet, Ludwik XIV i Filip V. Jednak w sobotni wieczór wrocławskie NFM nie gościło księcia Henryka (chyba, że słuchał incognito, mam pewne podejrzenia co do pana, który siedział przede mną) lecz Luxembourg Philharmonic Orchestra.
Luxembourg Philharmonic Orchestra (Orchestre Philharmonique du Luxembourg) została założona w 1933 roku jako orkiestra radia RTL, znana wówczas jako RTL Grand Symphony Orchestra. Założycielem i pierwszym dyrektorem muzycznym był Henri Pensis. Po jego śmierci w 1958 roku, orkiestra przeszła pod opiekę rządu Luksemburga, który utworzył Fundację Henriego Pensisa, aby zapewnić jej dalsze funkcjonowanie.
Do jej najbardziej cenione nagrań należą między innymi dwie płyty wydane przez lubujące się w formacie SACD wydawnictwo Pentatone. Jest to płyta Debussy – La Mer, gdzie dyryguje Gustavo Gimeno, oraz Święto wiosny Strawińskiego pod tą samą batutą. Orkiestra wydała także nagrania z wytwórnią Harmonia Mundi France, w tym cenione przez krytykę dzieła Giacomo Pucciniego.
W NFM Luksemburscy Filharmonicy zaprezentowali następujące dzieła:
L. van Beethoven Coriolan – uwertura op. 62
C. Schumann Koncert fortepianowy a-moll op. 7
L. van Beethoven IV Symfonia B-dur op. 60
Dyrygował znany z nagrań dla Pentatone Gustavo Gimeno, na fortepianie grała zaś Beatrice Rana. Gustavo Gimeno to ceniony dyrygent pochodzący z miasta Cyda, Walencji w Hiszpanii, urodzony w 1976 roku. Jego muzyczna edukacja obejmowała naukę gry na perkusji i fortepianie, a także studia w Konserwatorium Amsterdamskim, gdzie skupił się na dyrygenturze. Od 2001 roku był głównym perkusistą w uchodzącej wedle wielu rankingów za najlepszą na świecie Royal Concertgebouw Orchestra (KCO), a następnie został asystentem dyrygenta Marissa Jansonsa w tym samym zespole. W 2015 roku objął stanowisko głównego dyrygenta Luxembourg Philharmonic Orchestra, a od sezonu 2020–2021 jest dyrektorem muzycznym Toronto Symphony Orchestra. W 2022 roku został mianowany dyrektorem muzycznym Teatro Real w Madrycie, z początkiem kadencji w sezonie 2025–2026.
Znany jest z licznych nagrań dla wytwórni PENTATONE, w tym dzieł takich kompozytorów jak Bruckner, Shostakovich, Ravel, Mahler i Strawiński.
Na wrocławskim koncercie uwertura Coriolan Beethovena została zagrana w dość wolnym tempie, jakby nieco wbrew jej teatralnemu charakterowi. Jednak urzekło mnie wspaniałe, srebrzyste brzmienie kwintetu smyczkowego Filharmoników Luksemburskich, jak i piękne brzmienie drewna. Blacha na początku była nieco nieuczesana, zwłaszcza waltornie, ale to jest częsty problem niestrojenia tych instrumentów z początkiem koncertu. Być może instrumenty dęte blaszane, zwłaszcza te z rodziny rogów, powinny dalej podlegać technologicznej ewolucji, która w przypadku skrzypiec, wiolonczel, kontrabasów czy fortepianów została zatrzymana.
Następnie czekała mnie niespodzianka. Biorąc akredytacje prasowe na ten koncert rzuciłem okiem na program i nie wnikałem w nic więcej. Nie czytałem opisu. Wiadomo – Beethoven i koncert Schumanna. Znane, bardzo popularne utwory. Zmrużyłem więc oczy oczekując pierwszych dźwięków znanego koncertu, a tu niespodzianka. Zupełnie inna, kompletnie mi nieznana muzyka utrzymana w stylu brillant, momentami zbyt przegadana, nurzająca się w nieuzasadnionych muzycznie ozdobnikach. Jednak były też w tej muzyce momenty świetne, gdzie rozwijające się na kilku płaszczyznach muzyczne narracje tworzyły znakomite i koherentne dialogi orkiestry z solowym fortepianem.
Pierwsze dekady XIX wieku przyniosły muzyce rozwinięty romantyzm, a także całe wielkie grono pianistów i kompozytorów. Największymi wśród nich byli oczywiście Chopin i Liszt. Liszta oskarża się czasem o powierzchowności w jego młodych latach, ale jest to bardzo niesprawiedliwe. Już wtedy stworzył wiele arcydzieł, zaś nawet jego bardzo efekciarskie utwory nie zawierały lejącego się nieco bez sensu pomiędzy frazami plumkania. Działał wtedy też Robert Schumann, który nie był traktowany jako tytan sztuki wykonawczej na fortepianie, jednak swoimi kompozycjami postawił swoją wizję pianistyki obok wielkich kolegów – Liszta i Chopina. Był on, można śmiało powiedzieć, kompozytorem w stylu naszych czasów, pisał muzykę, jednak nie był traktowany jako główny wykonawca swoich dzieł. Jego wielką pomocniczką była w tym względzie żona, Clara Schumann. Jej Koncert fortepianowy a-moll op. 7 właśnie usłyszeliśmy, ja pierwszy raz w życiu. Czy Clara mogłaby dorównać swojemu mężowi jako wielka kompozytorka, gdyby XIX wiek był łaskawy dla komponujących kobiet? Nie sądzę. Nie oznacza to oczywiście, że wiek XIX nie wyłoniłby z siebie znakomitych kompozytorek, tak jak wyłoniły je następne stulecia nacechowane większym równouprawnieniem kobiet. Wydaje mi się, że nigdy nie poznaliśmy kobiet, które mogły stanąć w szranki z Lisztem czy Chopinem na polu pisania muzyki. Szukanie ich wśród małżonek wielkich muzyków nie jest właściwym tropem. Być może gdzieś na poddaszu lub w dawnych archiwach kryją się prawdziwe arcydzieła kompozytorek, które nigdy nie były związane z wielkim kompozytorem i nawet nie były wielkimi wirtuozkami.
Clara Schumann to jednak coś znacznie więcej niż nieszczęsne dzieła Almy Mahler, to dobre kompozycje. Z pewnością byłyby jeszcze lepsze, gdyby pojawiały się częściej na scenie za jej życia i były poddane konstruktywnej krytyce, bez taryfy ulgowej ale też bez szowinizmu. Na razie jednak w jej dziełach brakuje mi skupienia i jakiejś całościowej wizji. Nawet wielu mniej znanych twórców takich jak Field, Hummel czy Onslow góruje znacząco nad dziełami Clary Schumann.
Koncert fortepianowy a-moll op. 7 Clary Schumann to jedno z jej najbardziej znaczących dzieł. Clara rozpoczęła komponowanie tego koncertu w styczniu 1833 roku, mając zaledwie 13 lat. Początkowo skomponowała jednoczęściowy Konzertsatz, który sama zaaranżowała. W lutym 1834 roku, jej przyszły mąż, Robert Schumann, zrewidował orkiestrację (a sam nie był w tym względzie mistrzem, była to raczej jego „pięta Achillesowa”), a Clara, będąc już utalentowaną pianistką koncertującą międzynarodowo, wykonała go na kilku swoich koncertach. Następnie rozszerzyła utwór, dodając dwie kolejne części, wykorzystując Konzertsatz jako finał. Całość ukończyła 1 września 1835 roku, na krótko przed swoimi 16. urodzinami. Premiera pełnego Koncertu fortepianowego odbyła się 9 listopada 1835 roku, gdzie Clara wystąpiła jako solistka z orkiestrą Gewandhaus w Lipsku, pod dyrekcją Felixa Mendelssohna, też zresztą cenionego w swojej epoce jako wybitny pianista, a nie tylko kompozytor. Dzieło to zostało bardzo dobrze przyjęte w czasach Clary. Jak widać był to utwór bardzo młodej jeszcze osoby, jednak Clarze Schumann nie udało się wyjść znacząco ponad jego poziom w dalszym życiu, tak jak Chopinowi udało się pójść znacznie dalej w stosunku do jego młodzieńczych koncertów fortepianowych, które i tak jednak były już arcydziełami. Jednak Chopin miał nieco więcej niż 13 lat gdy je tworzył. Ogólnie warto słuchać muzyki z pierwszych dekad romantyzmu, jednak gdy słuchamy Clary Schumann nie powinniśmy zapominać o wielu innych, mniej dziś znanych pianistach – kompozytorach tylko dlatego, że nie byli kobietami. Dziwnym zda mi się meloman znający na wyrywki twórczość Clary Schumann a nie znający dzieł Johna Fielda, Carla Czernego, Sigismonda Thalberga, Stephena Hellera czy Ignazego Moschelesa. Brytyjska firma płytowa Hyperion od dekad przybliża nam tych mniej znanych romantyków – pianistów, więc – do dzieła!
Koncert zagrała pianistka Beatrice Rana. Jest to włoska pianistka urodzona 22 stycznia 1993 roku w Copertino, we Włoszech. Swoje umiejętności rozwijała pod kierunkiem Benedetta Lupo w Konserwatorium Muzycznym Nino Roty w Monopoli oraz w Hochschule für Musik, Theater und Medien w Hanowerze. Jej nagrania są bardzo cenione.
Należy do nich nagranie koncertów fortepianowych Prokofiewa nr 2 i Czajkowskiego nr 1 z Orkiestrą dell’Accademia Nazionale di Santa Cecilia pod dyrekcją Antonio Pappano, wydane przez Warner Classics w 2015 roku. To nagranie zdobyło międzynarodowe uznanie, w tym “Editor’s Choice” od Gramophone i nagrodę “Newcomer of the Year” od BBC Magazine w 2017 roku.
Drugim hitem jest interpretacja Wariacji Goldbergowskich J.S. Bacha, również wydana przez Warner Classics. Album zadebiutował na 1. miejscu brytyjskich list klasyki i otrzymał międzynarodowe pochwały, w tym nagrodę “Young Artist of the Year” od Gramophone i “Discovery of the Year” od Edison Klassiek.
Beatrice Rana jest artystką wyłącznie nagrywającą dla Warner Classics, co świadczy o jej prestiżowej pozycji w świecie muzyki klasycznej. Na scenę NFM weszła w pięknej srebrzystej sukni i grała też chłodnym, srebrzystym tonem, nacechowanych charakterystycznym dla włoskiej szkoły pianistycznej obiektywizmem. Pięknie cieniowała dźwięki, zaś Luksemburscy Filharmonicy towarzyszyli jej radząc sobie z nieco niezręczną orkiestracją poprawioną przez Roberta Schumanna.
Prawdziwym czarnym koniem sobotniego koncertu okazała się IV Symfonia B-dur op. 60 Beethovena. Gustavo Gimeno ukazał to arcydzieło w sposób lekki i delikatny, rozsmakowując nas w barwach fantastycznie grającej orkiestry. Niekiedy pewne elementy architektury Beethovena zamieniał wręcz w ulotne chmury dźwiękowe, co było nieco ekstrawaganckie, ale też bardzo odświeżające w interpretacji tak doskonale znanego utworu (spora część publiczności go nie znała, klaszcząc między częściami, nie wiem jak to możliwe, ale tak było). Usłyszeliśmy wyjątkową klasę Luksemburskich Filharmoników, przepyszne srebrzyste smyczki, rewelacyjne drewno (cóż za solówki fletu!) i rozegraną już, pewną i lśniącą blachę. Kotły grały ekstrawagancko cicho, ale też znakomicie. Chciałbym usłyszeć wszystkie symfonie Beethovena w tak doskonałym wykonaniu! To było coś.
Jeśli chodzi o publiczność, zwykle o tym nie piszę. Jednak klaskanie w częściach symfonii Beethovena, której po prostu nie można nie znać, gdy się choć trochę interesuje muzyką klasyczną, przekracza pewne granice. Odwiedzają nas świetne orkiestry i znakomici soliści. Czy będą nas chętnie odwiedzać słysząc, że spora część publiczności to zupełnie przypadkowi ludzie nie wiedzący nawet co to jest „symfonia” i kim jest jegomość o dziwnym nazwisku „Beethoven”? Mimo wszystko granie dla ludzi, którzy są w stanie docenić pracę muzyków musi mieć dla nich znaczenie.
To był znakomity koncert. Zwłaszcza ta Czwórka, ale i dobrze było usłyszeć dzieło Clary Schumann. Bis pianistki też był chyba związany z jej twórczością. I mnie czeka trochę muzycznego kształcenia z nagrań, tym razem na streamach. A później posłucham Fielda…
Był bis orkiestry?