Dwa flety i fortepian to, jak się okazało, udana recepta na dobry koncert. 26 października 2017 zagrali w Sali Kameralnej NFM małżonkowie Łukasz Długosz i Agata Kielar-Długosz na fletach i Andrzej Jungiewicz na fortepianie. Państwo Długoszowie należą do ścisłej czołówki polskich mistrzów tego najstarszego instrumentu ludzkości (obok perkusji i – w pewnym sensie – harfy). Obydwoje wygrywali lub zdobywali wysokie miejsca na międzynarodowych konkursach, łączą ich też studia Hochschule für Musik und Theater w Monachium (poza tym kształcili się też – Łukasz Długosz w Paryżu i w Yale University (USA), zaś Agata Kielar – Długosz także w Krakowie).
Agata Kielar-Długosz, Łukasz Długosz / fot. archiwum artystów
Koncert zaczął się od muzyki Antonio Vivaldiego. Usłyszeliśmy Concerto g-moll RV 103. Oryginalnie jest to bodajże utwór na flet prosty, obój, fagot i orkiestrę. Bez klawesynu – jak głosi zachowany opis. Tymczasem w aranżacji mieliśmy dwa współczesne flety poprzeczne i fortepian. W tym momencie niejeden purysta pewnie przestanie czytać. Ja jednak od jakiegoś czasu zacząłem bronić praw grających na współczesnych instrumentach muzyków do wykonawstwa muzyki dawnej. Pamiętam, jak jeszcze 20 lat temu nie brakowało w Polsce melomanów, którzy uważali, że muzyka dawna nie ma sensu, że brakuje w niej emocji, zaś dawne instrumenty mają problem ze strojem i nie zawsze pozwalają na wirtuozerię. Obecnie jest odwrotnie. Gdy zwierzyłem się rok temu znajomemu melomanowi, że kupiłem nagraną w latach 50ych Mszę h-moll Bacha z Karajanem, z operowymi śpiewakami i z wielką orkiestrą symfoniczną, odsunął się ode mnie ze zgrozą. Tymczasem nawet tak niepoprawne estetycznie wykonanie dokonane przez dobre zespoły i świetnych artystów otwiera oczy na wiele rzeczy, czasem na takie, których nie można wysłyszeć w interpretacji historycznie poinformowanej. Z uwagi na to ucieszyło mnie również, że Łukasz i Agata Długoszowie odważyli się zagrać Vivaldiego w tak niepoprawnej historycznie wersji. Grali pięknie, pokonując problemy związane z tym, że obój, fagot i flet prosty mają inną specyfikę biegników, tryli i szybkich dźwięków niż współczesne flety poprzeczne. Momentami wirtuozeria pary flecistów była wręcz wstrząsająca. Vivaldi zagrany w ten sposób brzmiał zupełnie inaczej, niemal zupełnie niebarokowo, a jednak z całą tą charakterystyczną dla „Rudego Księdza” hedonistyczną pasją, witalnością i pobłyskami weneckiej melancholii w tle (aczkolwiek w tym koncercie nie ma jej tak wiele). Mniej podobała mi się partia fortepianu, stanowiąca bardzo proste wsparcie harmoniczne, co przy pierwotnym wykluczeniu klawesynu z tego koncertu nie było zbyt fortunne. Ktoś, kto tworzył tę aranżację powinien był wpisać do partii fortepianu więcej elementów melodycznych, więcej treści.
Następnie usłyszeliśmy Duettino hongrois op. 36 Franza Dopplera (1821–1883). Tematy węgierskie przypominały te z operetek, były też bardzo wdzięczne dla wirtuozerskiej gry flecistów, której oczywiście nie brakowało. Partia fortepianu znów była zbyt skąpa (nie jest to wina pianisty, ale kompozytora). Przypomniałem sobie genialnego Pahuda, francuskiego flecistę grającego na współczesnym flecie z Trevorem Pinnockiem za klawesynem. Współczesny flet i klawesyn to bardzo dobry zestaw muzyczny (choć niepoprawny historycznie). Jeśli chodzi o fortepian, to część kompozytorów ograniczała partię fortepianu chyba z uwagi na gęsty dźwięk tegoż instrumentu, który w środkowej części skali instrumentów mógł za bardzo zagłuszać flety, czy też wywoływać z nimi nieadekwatne rezonanse. Doppler urodził się we Lwowie i słynął nie tylko z muzyki fletowej, ale z licznych oper pisanych do niemieckich i węgierskich librett. Duety fletowe grywał ze swoim bratem Karlem. Tym razem też mieliśmy ślad tych podróży Karla i Franza, bardzo wdzięczny, jeśli chodzi o piękne melodie z Węgier (oczywiście w dużej mierze tak naprawdę Cygańskie), i nieco mniej wdzięczny jeśli chodzi o całościowy zarys kompozycji i partię fortepianu.
Sednem i najpiękniejszym momentem koncertu były dwa znakomite utwory powstałe bardzo niedawno – Matrimonium na dwa flety i fortepian Rafała Augustyna (*1951) i Widnokręgi na dwa flety i fortepian Wojciecha Widłaka (*1971). Oba te dzieła zostały 14 października 2017 r. prawykonane w Nowym Domu Sztuki w Radziejowicach w ramach koncertu zorganizowanego z inicjatywy Lecha Dzierżanowskiego, który kieruje Fundacją Piąta Esencja. Na koncercie w Narodowym Forum Muzyki utwory te zostały zaprezentowane po raz drugi, zaś grali je fleciści, którym były dedykowane. U Rafała Augustyna nawet w tytule podkreślony został małżeński związek wykonawców.
Zacznijmy od Rafała Augustyna. Zdecydował się on na bogatą w odniesienia i pięknie skonstruowaną muzyczną opowieść, niepozbawioną dramatyzmu. Bardzo podobał mi się rozwój tematów, różne zestawienia głosów fortepianu i każdego z dwóch fletów. Mistrzowskie były momenty, kiedy złożona faktura poszczególnych głosów kontrastowała z granym unisono refrenem. Kompozytor w tym dziele niezwykle umiejętnie operował czasem, przebiegiem akcji muzycznej, która mogła się kojarzyć z dobrze napisaną powieścią detektywistyczną. Pianista Andrzej Jungiewicz wreszcie mógł grać jak pełnoprawny partner flecistów i robił to świetnie, ukazując ogromne doświadczenie w wykonawstwie muzyki nowej.
Utwór Wojciecha Widlaka zatytułowany Widnokręgi poruszył mnie równie mocno. Tym razem środki wyrazu były mniej typowe, kompozytor posłużył się dźwiękiem jako materią, którą się podziwia i która „jest sama w sobie”. Przypomina to podejście wielu malarzy i rzeźbiarzy współczesności do materii ich sztuk. Utwór zatem pełen był delikatnie modulowanych ciągów brzmieniowych, przywodzących na myśl muzykę elektroniczną. Poszczególne efekty brzmieniowe nanizane były bardzo starannie na rosnący łuk napięcia, na linię muzycznego horyzontu. Było to piękne arcydzieło, mocno działające na wyobraźnię, w pewnym stopniu malarskie i pełne koloryzmu (utwór zaczynał się, gdy fleciści pochyleni nad pudłem rezonansowym fortepianu wybierali ze strun pogłosy).
Następnie usłyszeliśmy Ferruccio Busoniego (1866–1924) w jego Duecie e-moll op. 43 na dwa flety i fortepian. Tu również wszystkie trzy instrumenty miały dobrze rozpisane, wyważone partie. Nie słychać natomiast było zbyt mocno rewolucjonizmu Busoniego, który i dziś bywa chyba wyzwaniem dla melomanów, gdyż włoski kompozytor jest wykonywany znacznie rzadziej niż na to zasługuje. Modernistyczny pazur młodego Busoniego pojawił się dopiero pod koniec utworu, jak drobny błysk na formie późnoromantycznej, podobnie zresztą zdarza się w młodzieńczej kameralistyce Ryszarda Straussa.
Na sam koniec muzycy zagrali Duo brillant na tematy z Wilhelma Tella na dwa flety i fortepian Julesa Demerssemana (1833–1866). Wykonanie tych impresji pooperowych wymagało niesamowitej wirtuozerii od flecistów, na którą mogliśmy liczyć. Grali niezwykle porywająco, a i tematy z opery Rossiniego zawsze przynoszą wielką przyjemność, o ile są dobrze potraktowane, a tak było w wypadku owego Duo brillant. Na bis muzycy powtórzyli raz jeszcze finał tego utworu i zagrali go zupełnie inaczej. Bardzo ciekawy bis!
Z NFM wyszedłem zachwycony. Wprawdzie nie wszystkie utwory były równie głębokie i refleksyjne jak dzieła Vivaldiego, Augustyna czy Widlaka, ale znakomite wykonanie scaliło w jeden muzyczny krajobraz muzyczną filozofię i ekspresję z wirtuozerią XIX wiecznych salonów.
Dziękuję za recenzję!
Flet jest bardzo wdzięczym instrumentem. Flet prosty (przez Włochów nazywany flauta dulce) jest trochę delikatniejszy, słodszy w brzmieniu, flet poprzeczny ma więcej szumów, co wynika z techniki gry, ale to nawet dodaje mu pewnego klimatu. Poza tym to jeden z najstarszych instrumentów. Nie jestem ortodoksem i dopuszczam użycie fletu poprzecznego w miejsce prostego : – )