Michel Houellebecq: „Platforma” – racjonalny hedonizm, tylko czemu taki smutny?

Najpierw myślałem sobie, że tak często chwalony pisarz nie może być aż tak dobry; nie czytałem dotąd nic poza felietonami i dyskusją z B.H. Levy’m. Zabierając się za „Platformę” (fr. Oryginał 2001, ja korzystałem z polskiego tłumaczenia – WAB Warszawa 2005) spodziewałem się w najlepszym razie jakiegoś usypiającego estetyzmu samotnika w stylu prozy Pamuka czy Murakamiego, jednak przy tych autorach Houellebecq (nazwisko koszmarnie trudne czemu nie zmieni go na Ouelebec? – czytałoby się tak samo) to istny gejzer uczuć i myśli. Bardzo polecam lekturę. Jak to jednak często bywa chwalę autora z innych powodów niż inni. Po pierwsze w ogóle obca jest mi moralizatorska optyka z jakiej zwykle ocenia się dzieła Houellebecqa. Oto próbka jakiegoś recenzenta-moralisty, zapewne konserwy tęskniącej za katolickim talibanem (na tylnej okładce książki):

„…Wszystko może nas spotkać w życiu, przede wszystkim zaś nic” – powtarza Michel, czterdziestoletni urzędnik, przekonany o bezużyteczności swej pracy, człowiek pusty, pozbawiony ambicji, uzależniony od pornografii i zachodniego komfortu. Słowem – bohater naszych czasów. Jego monotonną egzystencję przerywa seksualne turnée po Tajlandii, gdzie spotyka Valérie, atrakcyjną agentkę biura podróży. Namiętny romans owocuje projektem stworzenia dla zachodnich turystów sieci luksusowych domów rozkoszy, rozmieszczonych w Azji, Afryce i na Kubie. Realizacja tego projektu przyniesie zaskakujące efekty.
Houellebecq, autor głośnych „Cząstek elementarnych”, nie przestaje prowokować, obrażać i kpić z wszelkiej przyzwoitości. Konsekwentnie demaskuje degenerację świata zachodniego, rozpasanego, a zarazem bezsilnego. Atakuje także Wschód – wystawiający swą duchowość na sprzedaż bądź czyniący z niej źródło nieokiełznanej przemocy.
„Powieść jeszcze bardziej wyrafinowana, śmiała i politycznie niepoprawna niż »Cząstki elementarne«”.
Andrew Hussey, „New Statesman”…”.

Tego rodzaju dojmujące odczytywanie książki, pełne konserwatywnego moralizatorstwa, dominuje, ale nie musi być jedyne. Według mnie na przykład główny bohater ma dobrze poukładane w głowie, jest pogodnym nieco zrezygnowanym cynikiem, który szuka prawdziwej miłości i znajduje ją, niestety jego ukochana ginie w zamachu islamskich fanatyków. Problemem nie jest tu żadna „zachodnia” pustka lecz islam.

Houellebecq jest autorem na tyle sławnym, że zarówno prawica jak i lewica we Francji rywalizują o możność nazwania go swoim stronnikiem. Osobiście faktycznie pisarz wydaje się nieco rozdarty, choć sam fakt demonizowania przez niego „zachodniej pustki” na równi z islamem jest dziwny, i wynika raczej z nieumiejętności dostrzeżenia różnic między malutkim a gigantycznym złem, co jest cechą naszych czasów dalece widoczniejszą niż „pustka”. Houellebecq wielokrotnie powtarzał za Augustem Comte, że bez religii społeczeństwo nie przetrwa, bo będzie za mało solidarne.

Michel Houellebecq Platforma

Idea racjonalnej religii Comte’a została już obśmiana przez Johna Stuarta Milla, który ocenił ją jako niepotrzebna i dziwaczną, choć interesującą. Uważam, ze bohater „Platformy” jest zdrowy, zaś tęsknota za religią, która mówi człowiekowi co jest ważne a co nie, jest niezdrowa. Dlatego pogodny cynizm Michela Renault wydaje mi się właściwą reakcją i postawą, zaś nierealistyczny jest tylko jego smutek. Wszak dla hedonisty świat to wielkie ciastko. Renault nie wierzy w sens swojej pracy, ale wierzy w miłość, choć wątpi czy ją znajdzie. Jest bierny, i orientuje się, że rodzice jego nigdy się nie kochali, a nawet, że ludzie pobierają się zwykle bez miłości. OK, tylko, że to nie jest problem społeczny, lecz tych jednostek. Egoizm jest jednym z fundamentów małżeństw i całej ludzkiej działalności, nie wiadomo jak autor uważać może, mimo swej przenikliwości, egoizm za aspołeczny. Tu niestety zaczyna przypominać głupawego moralistę, takiego jakimi gardzi jego główny bohater. Wydumane sensy życia bazujące na czymś innym niż bliskość i szczęście ukochanej osoby, powinny odejść i dobrze, że odchodzą. W zatomizowanym społeczeństwie nikt nas nie zmusza do uznania upolitycznionych sensów życia, i dobrze.

Książka zawiera wiele cennych obserwacji i myśli; nigdy nie dorastamy (s. 9), kobiety muszą żyć w przyjemnej atmosferze, faceci nie (s. 23), muzułmanie są jak zakrzep krwi w społecznych żyłach (s. 27), Frederick Forsythe żyje z nienawiści do Rosji (s. 36), amerykańskie przewodniki są zbyt purytańsko zaangażowane w sprawie Tajlandii (s. 55), Tajowie dobrze wyszli na neutralności w czasie WWII, której dziś niesłusznie się wstydzą (s. 64), Francja to nie kraj seksu lecz biurokracji i nudy, a o seksie się tam tylko gada (s. 68), zdecydowana większość tajskich prostytutek nieźle zarabia, jest pełnoletnia i robi co robi z własnej woli (s. 76), ekologiczne bubli z Zachodu źle znoszą spanie w ekologicznych warunkach (s. 81), w amerykańskich bestsellerach nieuczciwe są głównie europejskie koncerny (s. 95), Tajowie lubią niemieckich starszych turystów i ich smutne przeciągłe śpiewanie (s. 109), Niemcy żenią się z Tajkami częściej niż inni Zachodniacy (s. 112), ludzie z HEC mają większe szanse kariery, nawet jak się nie znają na branży (s. 145), Francja nie dopuszcza lichwiarstwa, dzięki resztko katolicyzmu (s. 168), ale już Brazylia to co innego (s. 202), etyczny turyzm to ściema (s. 170), ludzie nie są unikalni (s. 184), artyści zwykle robią badania rynku jak biznesmeni, nie ma w tym szczerości artystycznego przekazu (s. 186), najlepsi turystyczni menadżerowie są dwujęzyczni lub dwukulturowi (s. 205), ludzie sami się oszukują, że wybrali dobre wakacje (s. 207), delfiny są wredne i gryzą (s. 225), Azjatki są rodzinne, a Murzyni nie przejmują się byle czym, stąd biali wolą nie-białych do seksu (s. 236), indywidualizm i racjonalizm przeszkadza w seksie, gdzie trzeba ufać i zatracić się jak zwierzę (s. 246), Włosi i Hiszpanie wolą na Kubie czarne dziewczyny, dla Germanów wystarczająco egzotyczne są już latynoski (s. 249), egipscy naukowcy nie lubią islamu, bo mogą coś osiągnąć tylko wbrew niemu, katolicyzm – nie tak obsesyjnie monoteistyczny jest bardziej prorozwojowy (s. 253), niemieccy biznesmeni to życiowi optymiści (s. 278), racjonalne podejście do prostytucji; niemieckie i holenderskie (s. 296), przydałoby się w tajskiej seksturystyce, ale niestety mało kto zdobędzie się w tych kwestiach na racjonalizm. Islamscy seks turyści w Tajlandii, choć traktowani podejrzliwie zachowują się bez zarzutu, m.in. dlatego że czują się winni (s. 308), nuda jest niedoceniana (s. 319). Niemcy i Włosi nie pierdolą tyle o niemoralności seksturystyki, jak Francuzi, nie mówiąc już o Amerykanach, którym odrobina seksturystyki naprawdę się przydaje by mogli gdzieś odreagować purytanizm (s. 324). Torby Prady, trufle i inne takie to tylko pretekst by zarabiać więcej forsy niż potrzebujesz do szczęścia (s. 325), młodzi Arabowie myślą tylko o seksie i gadżetach, islam się kończy (s. 344), wymyślamy hierarchie z nudy (s. 349), niemieccy turyści są mniej wulgarnie praktyczni niż Anglosasi, smutniejsi i bardziej szczery, oraz mniej dbali o zdrowie (s. 355). Tajowie nie wierzą w duchy a ciała wrzucają do zbiorowych grobów (s. 356).

Te przykłady dają pojęcie o rozmachu książki. Książka wcale nie wydaje się być pesymistyczna, choć źle się kończy dla dziewczyny głównego bohatera. Podoba mi się uwypuklenie tego, że seks jest darem, i trzeba umieć dawać siebie, więc granica między seksem a miłością jest mniejsza niż się wydaje. Podoba mi się spokojny (wcale nie aż taki depresyjny) łagodny cynizm głównego bohatera, który jest postawą właściwą. Chyba tylko Comte’owskie obawy Houellebecqa, i jego autostylizacja na egzystencjalistę-z papierosem w ręku (jak to egzystencjalista dowala porządnie buddystom), powodują, że sam autor nie widzi jak optymistyczna jest jego książka. Przynajmniej ta książka. Dla mnie to niemal wezwanie do walki z hipokryzją seksualno-kulturową, oraz mocne potępienie islamizmu – zasłużone. Houellebecq – moralista udający hedonistę, napisał sympatyczną książkę potępiającą islam, a dopiero nasze europejskie narzekanie czynią ją opisem kryzysu wartości. Zresztą to gadanie o kryzysie wartości też jest postawione na głowie. Kryzys wartości oznacza, że kultura żyje i rozwija się bo zmienia. Hotentoci nie znają pojęcia kryzysu wartości.

O autorze wpisu:

Piotr Marek Napierała (ur. 18 maja 1982 roku w Poznaniu) – historyk dziejów nowożytnych, doktor nauk humanistycznych w zakresie historii. Zajmuje się myślą polityczną Oświecenia i jego przeciwników, życiem codziennym, i polityką w XVIII wieku, kontaktami Zachodu z Chinami i Japonią, oraz problematyką stereotypów narodowych. Wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów w latach 2014-2015. Autor książek: "Sir Robert Walpole (1676-1745) – twórca brytyjskiej potęgi", "Hesja-Darmstadt w XVIII stuleciu, Wielcy władcy małego państwa", "Światowa metropolia. Życie codzienne w osiemnastowiecznym Londynie", "Kraj wolności i kraj niewoli – brytyjska i francuska wizja wolności w XVII i XVIII wieku" (praca doktorska), "Simon van Slingelandt – ostatnia szansa Holandii", "Paryż i Wersal czasów Voltaire'a i Casanovy", "Chiny i Japonia a Zachód - historia nieporozumień". Reżyser, scenarzysta i aktor amatorskiego internetowego teatru o tematyce racjonalistyczno-liberalnej Theatrum Illuminatum

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dziewięć + dziesięć =