Wszystkich dziś frapuje i absorbuje obserwowany od trzech-czterech dekad żywiołowy i opresyjny powrót religii do codzienności współczesnego świata. Skrajny przypadek tego nawrotu to fundamentalizm religijny: w różnych częściach naszego globu, w rożnych kulturach i systemach polityczno-społecznych, w różnym wymiarze owej opresyjności. Wielu mówi o epoce wierzeń religijnych w „starym stylu”, o zemście „Pana Boga”, o chichocie historii (wobec marzeń i działań zwolenników sekularyzacji oraz naukowców wieszczących nieuchronność tego procesu). O tym wspominał już w latach 70. ubiegłego stulecia Andre Malraux mówiąc, że „wiek XXI będzie wiekiem religii albo nie będzie go wcale”. Jest to jednak nie tyle nawrót religijności co ucieczka od niepewnej, chaotycznej i szybko zmieniającej się realnej rzeczywistości do świata mitycznej przeszłości, do Edenu, do raju utraconego. Krainy mitycznej przeciwstawianej wszechobecnym: poróbstwu, niecnocie i obscenie nowoczesnego świata. To kolejny, znany z historii, przejaw walki sił wstecznych, ciemnych, opresyjnych z modernizmem. To tradycja jak najbardziej judeochrześcijańska, apokaliptyczno-mesjańska i totalitarna zarazem. Islam (kolejna monoteistyczna religia wywodząca się z Bliskiego Wschodu) swe jestestwo zasadza na tej samej co wspomniano tradycji i dlatego jest jak najbardziej kompatybilnym z owym judeochrześcijańskim systemem wartości, mentalności, tożsamości, eschatologii czy mitologii.
Umiłowanie moralności i poczucie
odpowiedzialności za zagrożony system
moralny doprowadziło ideologów nazizmu
do odrzucenia tradycyjnych praw i norm
moralnych i głoszenia nowego porządku
opartego na przemocy.
Leo STRAUSS
Ów nawrót religijności i związanego z nimi irracjonalizmu jest projektem sensu stricto politycznym i próbą zawrócenia ewolucji świata. Jest protestem, kolejnym, drastycznym w niektórych wypadkach przeciwko (naturalnej i nieuchronnej) laicyzacji codzienności. Laicyzacji – a może demistyfikacji rzeczywistości rozpoczętej intensywnie i widocznej „gołym okiem” przez Oświecenie, a kontynuowanej w 20. wieku. Bo uznanie racji rozumu za najwyższą wartość, jedyną i zasadniczą dla ludzkiego bytu, jest jednocześnie degradacją, eliminacją, unicestwieniem – śmiercią wszelkiego mitu i zanegowaniem związanej z nim mentalności (S.Opara, Tyrania złudzeń. Studia z filozofii polityki, s. 72)
Neokonserwatyści (zwłaszcza amerykańscy, ale i europejscy również, zwłaszcza Francuzi) czerpali i czerpią z dorobku cytowanego (jako motto) Straussa natchnienie i inspirację dla swej kontr-rewolucji z obaw przed „końcem cywilizacji” (apokalipsa, katastrofizm i millenaryzm – znów tradycja judeochrześcijańska się kłania). To wg nich Oświecenie (a przez atak na Rewolucję Francuską jako najbardziej znaczącego symbolu tej epoki, dążą do jego deprecjacji) spowodowało upadek tradycyjnego modelu funkcjonowania Zachodu; kultury opartej o religię, tradycję i harmonię stosunków społeczno-politycznych. Neokonserwatywna narracja idąc w kierunku skrajnej indywidualizacji (to jakby zwycięstwo Oświecenia a rebour lecz neokonserwatyzm o tym znacząco milczy), deprecjonując pozytywną rolę zbiorowości w życiu społecznym (to Margaret Thatcher powiedzieć miała, iż „nie istnieje coś takiego jak społeczeństwo, istnieją jedynie wolne jednostki i rodziny”) kaleczy w zasadzie rudymentarną zasadę oświeceniową składającą się z trzech (nie z jednego, wybranego dowolnie i gloryfikowanego przesadnie) elementów: liberte, egalite, fraternite. Neoliberalizm – w ostatnich 3 dekadach monopolizujący przestrzeń publiczną, polityczną, a przede wszystkim sposób myślenia o ekonomii (a co za tym idzie o wszystkich płaszczyznach ludzkiej działalności) – jest wyraźnym sojusznikiem w tej mierze konserwatystów XXI wieku. Nostalgia za etosem wypreparowanym z realnej rzeczywistości jawi się utopią – w tym przypadku utopią konserwatywnego tradycjonalizmu (która ma zawsze kontekst religijny, mityczny, irracjonalny podszyty emocjami i namiętnościami z przeszłości). Neoliberalizm traktowany jest w powszechnym odbiorze społecznym (nie ważne słusznie czy fałszywie ale w demokracji powszechny odbiór i tak egzemplifikuje się wynikiem wyborów) jako część formacji związanej z liberalizmem jako takim. Vox populi, vox dei.
„W przeszłości szukamy ideału, który odszedł w niebyt, ale w naszym myśleniu o świecie pełni on funkcję idei normatywnej. Utopia konserwatywna (….) podkreślając wagę lojalności względem własnych korzeni, przynależności do wspólnoty trwającej w czasie oraz szacunku do wartości praktyk – wszystkiego tego co z punktu widzenia wyznawcy ideologii dawno odeszło w przeszłość, zaś z punktu widzenia badacza tych ideologii nigdy nie istniało poza wyobraźnią ich wyznawców” (M.Bucholc, Konserwatywna utopia kapitalizmu, s. 9-10). To stąd m.in. po upadku realnego socjalizmu i rozpadzie Związku Radzieckiego mogły powstać takie groteskowe teorie – na kanwie myśli konserwatywno-neoliberalnej – o „końcu historii” i zapanowaniu na Ziemi neoliberalnego Edenu. A jej twórca – Francis Fukuyama – prezentuje się zawsze jako liberał choć konserwatywnej proweniencji. Abstrahując od sensowności i racjonalności tak postawionej tezy trzeba dodać, iż owa wizja ma również jak najbardziej religijne (i to w tradycji chrześcijańskiej umocowane) źródła. To wyobrażenie na wskroś millenarystyczne.
Na ten fakt zwraca celnie uwagę filozof Adam Karpiński ([w]: Wschód-Zachód. Płaszczyzny integracji, s. 9) mówiąc, iż „…Francis Fukuyama ogłaszając koniec historii wyraził tylko stanowisko zajmowane przez darwinistów społecznych, które uznaje iż treści demokracji wypracowane przez społeczeństwo amerykańskie są już ostateczne. Społeczeństwo amerykańskie rozpoznało już treści demokracji i wystarczająco je urzeczywistniło. Teraz nastał czas wdrażania demokracji przez inne narody społeczeństwa”. Analizując ten podstawowy mega-spór dotyczący wizji świata trzeba zauważyć, iż sam liberalizm i związane z nim środowiska niejako niechcący, wyposażyły swych adwersarzy w argumenty, dając im do ręki broń z której teraz mogą razić postępową i otwartą część ludzkości. Wszelkie ujmowanie esencji postępu, demokracji, wolności i swobody obyczajowo-intelektualnej w sposób talmudyczny , w formie narzucającej innym nasz styl myślenia i interpretacji dziejącej się wokół rzeczywistości, jest niezgodny z podstawowymi zasadami z którymi wiąże się owo znaczenie. A symbioza neoliberałów z nowymi konserwatystami jest po prostu „strzałem w kolano” dla istoty idei liberalnych, wolnościowych i humanistycznych. Pisał o tym m.in. na tym portalu Piotr Napierała.
Taki sposób patrzenia na jakiekolwiek zagadnienie, wedle metody totus tuus (zresztą – także chrześcijańskiego i katolickiego chowu), jest wybitnie szkodliwym i sprzyjającym irracjonalizacji opisu rzeczywistości. A przez to – przygotowującym grunt pod nawrót (w średniowiecznym stylu) religijności, religianctwa a w dalszej kolejności – fundamentalizmu religijnego. Bo co to znaczy tak na prawdę: cały twój, całkowicie oddany, absolutnie pochłonięty ? Czyli bezrefleksyjny, czyli nie myślący samodzielnie, czyli odrzucający (w jakiejś mierze albo całkowicie – gdy chodzi o religię i wiarę) sceptycyzm bądź subiektywną egzegezę faktów, treści, dokumentów, pism etc. To przyznanie wyłączności emocjom, afektom, namiętnościom i nie-racjonalnemu spojrzeniu na świat. Oczywiście kosztem sceptycznej refleksji, racjonalnej i realnej analizy zdarzeń oraz faktów, wyważonych zachowań i wypowiedzi.
Wracając do indywidualizacji – która tylko pozornie stanowi sprzeczność w myśli nowego konserwatyzmu i sprzężonego z nim neoliberalizmu – obracającej się w tej przestrzeni wyłącznie w kwestiach ekonomii, przedsiębiorczości, gospodarki (kolejny przykład wybiórczości i selektywności w dobierania teorii do własnych poglądów i potrzeb) łatwo zauważyć, iż w zagadnieniach religii, wiary, stosunku do spraw ostatecznych, subiektywizmu i światopoglądowych wyborów wolności tu się nie przewiduje. „Indywidualizacja osłabia kolektywne tradycje i formy społeczne, zmusza człowieka, by sam troszczył się o swój los. Nawet tam, gdzie jest masowe bezrobocie, bezrobotni nie czują wspólnoty losów. Nawet w rodzinach coraz częściej dochodzi do konfliktu interesów małżonków skupionych na własnej karierze” – pisze niemiecki socjolog Ulrich Beck. I to jest podstawowy element narracji neokonserwatywnej i wizji człowieka proponowanej przez te środowiska (wspartej modnymi, neoliberalnymi miazmatami, zbliżonymi w tej akurat kwestii niesłychanie do postmodernistycznego chaosu, niedookreśloności – a przede wszystkim emocjonalności oraz zmysłowości – i bezkształtności).
Do tego dochodzi język publicznego dyskursu w który wplatać poczęto – i w którym te wtręty i odwołania zaczęły pełnić nie tylko formę ozdobników ale stały się podstawą przesłania i specyficznej formy ewangelizacji – coraz liczniej i szerzej uzasadnienia i formy charakterystyczne dla narracji religijnych instytucji, odwołania do Absolutu, uzasadnienia czysto transcendentnej, mistycznej i eschatologicznej proweniencji. Język made in religia stał się na powrót codziennością sfery politycznej, publicznej, jurydycznej.
Ale ten totalizm myślenia zdecydowanych „post-oświeceniowców” i prądów myślowych wywodzących się z tej epoki dotknął wielu, m.in. marksistów. Oni też stali się reprezentantami myślenia w stylu totus tuus. I nie chodzi tu jedynie o antynomię teorii i praktyki (czyli – ideologii jak w przypadku marksizmu). Wielu marksistów bądź neomarksistów łatwo przepoczwarzyło się w neo-konserwatystów lub ultra- postmodernistów. Zawsze nowonawróceni, neofici, konwertyci (jeśli chodzi o wiarę religijną czy natchnione filozofie pozbawione racjonalnego sceptycyzmu a tym charakteryzowała się tradycja heglowsko-marksistowska in situ) są nader podatni na fundamentalizm i takie charakterystyczne dla niego, myślenie. Podobny mechanizm – jak widać – działa również często w przypadku liberalizmu i jego licznych akolitów.
Na trend wzrostu religianctwa, irracjonalności, a tym samym – przyrostu postaw fundamentalistycznych (czerpiących siły w nawrocie wierzeń religijnych do życia publicznego, do codzienności i to w sposób manifestacyjny, agresywny, opresyjny dla Innego) , trzeba spojrzeć szerzej niźli tylko na ekstremalne przypadki terroryzmu islamistycznego mające oczywisty związek z określoną wizją religii i wiary w Absolut. Trzeba wrócić do masowej pop-kultury „konsumującej” wszystko i wszystkich swą ofensywnością i totalnością (dzięki postępowi technologicznemu, który nota bene jest tylko środkiem, nie bezpośrednią przyczyną takiego stanu rzeczy). Media en bloc bowiem – zwłaszcza media publiczne – zatraciły swą misję edukacyjno-racjonalizującą, goniąc jedynie za zyskiem i modami wedle libertariańskich (neoliberalnych) zasad funkcjonowania ludzkiej codzienności. Stąd właśnie konserwatyści, w rodzaju Amerykanina Roberta Kaplana, mogą wyrażać pochwałę agresji, przemocy, ofensywności i bezwzględności w tezie iż „Amerykanie są z Marsa, a Europejczycy z Wenus”. Nie dość, iż taki opis mentalności obu zbiorowości (zamykającej się w jakimś sensie w kulturze zwanej Zachodem) ma wyraźnie podtekst seksistowski i męsko-szowinistyczny (czyli uosabia sposób patrzenia na rolę płci z płaszczyzny typowo tradycjonalistyczno-konserwatywnej) to na dodatek jest pochwałą agresji, przemocy i „nagiej siły” w relacjach interpersonalnych. Taka pozycja mediów i wzorców przez nie preferowanych w połączeniu z fundamentalistycznym religianctwem wzmacnia jawnie tendencje konserwatywne, tradycjonalistyczne i libertariańskie (B.Barber, Dżihad kontra Mcświat czy Skonsumowani).
Słusznie zauważa socjolog z uniwersytetu w Aberdeen, Steve Bruce, iż „Nie pojmiemy zjawiska fundamentalizmu jeśli będziemy starać się go badać w oderwaniu od społecznych, ekonomicznych i politycznych kontekstów w których się pojawia” (S.Bruce, Fundamentalizm, s. 17). Dodać pragnę od siebie, iż to zjawisko możemy opisać w formule 3 M: milenaryzm, mistyfikacja, misyjność (czyli prozelityzm). Gdy do tego dochodzi fanatyzm, emocje i namiętności efekty muszą być fatalne.
Każda religia (zwłaszcza monoteistyczna) niesie sobą elementy konserwatywno-tradycjonalistyczne i fundamentalistyczne. Wiara religijna w swym emocjonalno-irracjonalistycznym charakterze jest więc szczególnie podatna na „ukąszenie fundamentalistyczne”. Jest rudymentarnie na niego narażona (w religiach monoteistycznych to element immanentny). Dlatego gdy łączy się religijne wierzenia i przekonania (podparte na dodatek silnymi strukturami instytucjonalnymi) z polityką mieszanka musi być wybuchową. Emocje i emocjonalizm wiary (wzmacniane dziś przez pop-kulturę preferującą różne formy ekstremizmu) musi nałożyć się wtedy na podobne (choć wywołane innymi przesłankami i wywodzące się z innych źródeł) afiliacje polityczne.
Tu widać główne zagrożenie dla porządku republikańskiego, dla społeczeństwa obywatelskiego (opartego o stanowione prawo), dla demokracji i wolności osobistych, dla cywilizowanego i nowoczesnego porządku publicznego o ile dopuszczanie instytucji religijnych i używanej przez nie symboliki, uzasadnień, formy przekazu, emocji niesionych przez wiarę do życia politycznego postępować będzie nadal tak jak do tej pory. Przestrzeń publiczna i polityczna żyjąca swoimi, naturalnymi emocjami wzmacniana zostaje dodatkowo kontrowersjami pochodzenia religijnego.
Trudno jednak zgodzić się ze wspomnianym S. Brucem gdy mówi, iż to monoteizm utorował drogę racjonalnemu porządkowi świata (poprzez uproszczenie struktury rzeczywistości nadprzyrodzonej) oświeceniowej proweniencji. Monoteizm mimo wszystko zawęża pole wolności, ogranicza pluralizm, powodując jego karlenie (przynajmniej w sferze mentalności i kultury). Owo karlenie – czy swoista kastracja – dotyczy pola wolności (indywidualnej, a przede wszystkim – zbiorowej). Ta „jedyność” (której towarzyszy „wybranie” przez jedynego boga, a za tym idące: misja, prawdziwość, ekskluzywizm, paternalizm itd.) sprzyja absolutyzmowi („Jedna wiara, jedno prawo, jeden król” – kanclerz króla Francji 1560-73 Michel de l’Hospital), autorytaryzmowi, opresji wobec Innego oraz różnym formom przymusu. Tu również tkwią źródła „rasizmu płciowego”. Jeden wszechogarniający bóg – a tak go przedstawiają konserwatyści różnej maści – jest zawsze zmaskulinizowanym bytem, a kobieta w takim systemie musi pełnić (zgodnie z tak skonstruowanym systemem społeczno-politycznym i wynikającą zeń hierarchią wartości) rolę podrzędną. Bliski Wschód, gdzie koncepcja monoteizmu dojrzała i została skutecznie wcielona w życie to region pasterzy z silną pozycją mężczyzny trudniącego się tą profesją (hodowla zwierząt i związana z tym nomadyczność). Tu też – w zanegowaniu wielowiekowej hierarchii społecznej pozwalającej na traktowanie obu płci na zasadzie antynomicznej bądź hierarchicznych (biblijnych) przewag mężczyzny – możemy znajdować popularność tego rodzaju ekspresji religijnej wśród ultra-tradycjonalistów (różnej płci).
Propagując i kultywując come back tradycji i konserwatyzmu, porzucenie modernizmu oraz jego zdobyczy bierzemy też niejako w posagu (bezwiednie albo celowo i świadomie – źródła są tu nieistotne, liczy się efekt) dawno minioną rolę religii (łącznie z mitami przez nie niesionymi) oraz instytucji z nimi związanymi w życiu społecznym, w kulturze i każdej dziedzinie życia. W polityce także.
Dlatego też podstawowym zadaniem dla racjonalizmu – i tu tkwi też podstawowa wartość najszerzej pojętych idei lewicowych i klasycznie liberalnych – jest demitologizowanie rzeczywistości oraz eliminowanie z narracji publicznej elementów mitologicznych, fantazmatycznych, irracjonalnych bądź magicznych.
Prawica chrześcijańska i neoliberalna jednocześnie uzupełniają się i konkurują. Ta neolib określa się mianem nowej prawicy, choć nie zawsze jest tak nowa
rot religii” wystepuje w roznych krajach w roznych postaciach i natezeniach. Tak jak są gospodarki roznych predkosci tak samo są i powroty roznych predkosci. Muzułmanie i kraje arabskie dopiero teraz dostają swoją epoke oswiecenia. Dla mnie nie jest to powrot do irracjonalnosci, do religijnosci, są to proby opozniania oswiecenia i bardziej sprawiedliwego porządku spolecznego, wszystko w celu aby zachowac władze albo wrocic do władzy, nie dac sie zagonic do uczciwej pracy.
Dwa spostrzezenia:
„totus tuus” – caly twoj, tu chodzi o oddanie kasy klerowi bez szemrania, calkowite oddanie pozwala na bezrefleksyjne utrzymywanie kleru.
„wiek XXI będzie wiekiem religii albo nie będzie go wcale” – tu raczej chodzi o przetrwanie kleru jako pazozytow. Jesli ludzie beda religijni to jest szansa, ze kler sie utrzyma. Inaczej bedzie ciezko, trzeba bedzie pracowac a religie uprawiac po pracy jako hobby. „go” trzeba czytac jako „kleru”, „nie bedzie kleru wcale”.
—
Pytanie co zrobic z klerem i zakonnikami – zrobic z nich:
(1) nauczycieli – jesli tak to czego, moga troche pofilozofowac, ale to wszystko,
dzisiejsze katechezy to (nieudana) proba zrobienia z nich uczciwych ludzi, poza tym problem mają z pedofilią, i jak takim powierzyc dzieci
(2) terapeutow/psychologow – mają pewne predyspozycje, ale to są raczej nieudacznicy ktorzy z braku zdolnosci wybrali łatwe zycie, a nie porządne studia medyczne
(3) trenerow sportowych – z niektorych mozna by to zrobic, bo do sportu nie trzeba jakiegos wykształcenia
(4) opiekun zabytkow – faktycznie, czesc juz działa jako kustosze i trzyma klucze do zamkow (kosciołow) – ale przepłacamy za takie usługi
(5) bankierow (lichwiarzy)?
(6) hotelarzy i SPA organizatorow – faktycznie, to jest jakis rynek, juz teraz inwestują w nieruchomosci i formy rekreacji
(7) handlarzy nieruchomosci – własnie nimi są, tanio kupic albo wyłudzic, a potem sprzedac po cenie rynkowej, ale to przeciez pasozytnictwo w czystej postaci
(8) rolnikow – nie nadaja sie, chyba ze do brania dotacji za nicnierobienie.
(9) opiekunow chorych – moze niektore zakonnice na to by poszły, ale przeciez nie dorosłe chłopy
—-
Wygląda na to, ze jedyne na co sie nadają to na opieke nad zwierzetami -n.p. opiekun danieli.