Uwolniłam tysiąc niewolników. Mogłabym uwolnić jeszcze tysiąc, gdyby tylko wiedzieli, że są niewolnikami.
Harriet Tubman
Modliłem się przez dwadzieścia lat i nie otrzymałem odpowiedzi, aż wreszcie pomodliłem się nogami.
Frederick Douglas
W Galicji przy drogach i placach stoi mnóstwo krzyży, lecz niektórych z nich jakby nie było. Nikt nie wie o co z nimi chodzi, na kazaniu nigdy się o nich nie wspomina, czasem tylko mijają je procesje. Cisza. Na jednym takim w Baszni, przy wschodniej granicy, ktoś wypisał po ukraińsku:
„Postawiono na pamiątkę nadania swobody, rok 1848.”
Na innym, w Horyńcu, napisano po polsku:
„Ten krzyż postawiła gromada rudniaska na pamiątkę dania nam wolności za panowania cesarza Ferdynanda dnia 15 maja 1848.”
Te kamienne pomniki, zwane też krzyżami pańszczyźnianymi, to pamiątka wydarzenia, które zmieniło losy każdego Polaka i tak naprawdę nic po tamtej dacie nie było między Bugiem i Odrą takie samo. Każdy z nas do dzisiaj czuje konsekwencje wydarzeń w Galicji roku 1848, a jeszcze 70 lat temu we wsiach Galicji i nie tylko obchodzono je z radością i należną pompą.
Patent cesarski z 17 IV 1848 o zniesieniu pańszczyzny w Galicji
I. Wszystkie robocizny i inne poddańcze powinności tak gospodarzy gruntowych, jako też chałupników i komorników ustać mają z dniem 15 maja 1848 r.
Powyższe zdanie to treść jednego z najważniejszych przepisów prawnych w historii Polski. Po raz pierwszy na polskich ziemiach wykonano skuteczny krok w kierunku prawdziwej, a nie tylko „złotej” (lub jakby to powiedział Veblen: „pozłacanej”) wolności. To jedno zdanie zmieniło więcej, niż Konstytucja 3 Maja czy Uniwersał Połaniecki. Dla galicyjskich chłopów rozpoczęła się długa i kamienista droga ku względnej wolności, wiodąca przez kolejne uwłaszczenia i reformy rolne. Gdyby nie było roku 1848, nie byłoby niepodległości. Bez poparcia Witosa i zorganizowanych ruchów chłopskich młoda IIRP nie odparłaby inwazji Armii Tuchaczewskiego w 1921 roku. Bez spółdzielni chłopskich i autonomii wywalczonej z trudem w Galicji nie byłyby możliwe polskie legiony podczas I Wojny Światowej. Nie da się sobie wyobrazić historii alternatywnej bez zorganizowanych chłopów, w której jednocześnie istniałaby niepodległa Rzeczpospolita. Dług wobec chłopa jest spory.
Nie chcom chcieć?
Niektórzy ubolewają, że obowiązek pańszczyźniany został zniesiony dopiero przez zaborcę i to tylko wobec pana (praca na rzecz Kościoła wciąż obowiązywała). O pańszczyźnie na ziemiach Rzeczypospolitej mówi się dzisiaj niewiele. Wygodniej jest wierzyć w bajki na temat relatywnie dobrej sytuacji chłopów w RON, spolegliwej opiece pana czy braku udokumentowanych powstań chłopskich. Powstania na Ukrainie zawsze szufladkuje się jako konflikty polityczne („niesnaski” narodowościowe i głupota Kozaków), albo nawet osobiste (spór Chmielnickiego i Czaplińskiego o kobietę – Helenę Kresową). Ani słowa (prawie) nie ma o konflikcie religijnym czy tysiącach ukraińskich chłopów walczących w szeregach buntowników. Wśród postulatów kresowych rebeliantów zawsze koronne miejsce zajmowała kwestia autonomii religijnej oraz obowiązku pańszczyźnianego. Te punkty nigdy się nie zmieniały podczas kolejnych negocjacji, a jednak historycy upierają się, by je ignorować w imię propagacji mitu o braku wojen religijnych w dawnej Polsce i o dobrodusznych elitach, które mimo wszystko dbały o swoje ludzkie bydło. Kwestii chamstwa Rzeczpospolita nie potrafiła rozwiązać do samego końca. Niewolnictwo wpędziło ją w rolę agrarnego, peryferyjnego pseudo-imperium. Kraj Kopernika, Włodkowica i Modrzewskiego stał się zwykłą bananową republiką, dostawcą zboża, drewna i smoły dla Zachodu.
Pytanie o chłopa nie padało nigdy wtedy, kiedy powinno. Zawsze było zbyt późno, aby cokolwiek zmienić. Szlachta już w połowie XVIII wieku zdawała sobie sprawę, że sytuacja chama w Rzeczypospolitej jest skandaliczna, a mimo wszystko zabrakło woli politycznej, aby cokolwiek zmienić – magnaci byli zbyt potężni. Pod zaborami pół stulecia zajęło polskim elitom postawienie kwestii jako decydującej o odzyskaniu wolności. Romantycy wściekali się na magnackich przywódców kolejnych powstań za ich postawę (niekiedy zahaczającą o zdradę), a mimo to jeszcze bardziej obawiali się rewolucji wywołanej przez upominającego się o wolność chłopa (ród Krasińskich jest tutaj doskonałym przykładem, jak bardzo podobne były do siebie dwa pokolenia polskich elit – starej magnaterii i romantyków). Pozytywiści starali się podnosić hasła społeczne rodem z zachodu, lecz jedynie pisarze byli w stanie powoli zmienić świadomość społeczną na temat życia na polskiej, sielankowej wsi. Siermiężne nowelki i powieści, żeromszczyzny i rozdarte sosny, na które tak wszyscy narzekają w szkole, są mimo wszystko świadectwem tego, że Polska zasługiwała jednak na wolność, o którą walczyła w tamtych latach. Literatura ta, często średnia pod względem artystycznym z dzisiejszego punktu widzenia, łamała mity i iluzje, którymi I Rzeczpospolita karmiła się przez stulecia, a do których sanacyjna IIRP (po odejściu z życia politycznego pokolenia starych niepodległościowych socjalistów) i neoliberalna IIIRP uparcie wracała.
Czarną legendę przez lata budowano Jakubowi Szeli, przywódcy buntów chłopskich w Galicji. Rabacja Galicyjska 1846 roku zgodnie przedstawiana była przez oficjalną historiografię jako rzeź – bezsensowna i na polecenie zaborcy. Szela to zwykły zbrodniarz, prostak który postanowił zabić jak najwięcej panów dla zwykłego zaspokojenia swych morderczych żądz (bo widocznie miał takie widzimisię – nie mógł mieć przecież realnych powodów). Szela jest wreszcie zdrajcą sprawy polskiej, kimś kto pokrzyżował plany narodowego powstania w Galicji w 1846 roku.
Czy słyszałaś, że Szela był jednym z twórców ruchu trzeźwości wśród chłopów, walcząc metodą biernego oporu przeciwko pańskim przywilejom propinacyjnym? Czy w szkole powiedziano ci, że w czasie Rabacji nie zginął ani jeden Żyd czy urzędnik cesarski? Że mimo Rabacji w 1848 roku doszło do powstania na ziemiach krakowskich oraz założenia Komitetu Narodowego, dzięki któremu cesarskie władze musiały się zgodzić na zniesienie pańszczyzny na fali ruchów rewolucyjnych w całej Europie Środkowej (stronnictwo magnackie oczywiście było przeciw; niepodległość? ee.. tak, ale żebyśmy dalej mieli niewolników)? Ile tak naprawdę było rabunków w czasie Rabacji? Ile ci ciemni i okrutni chłopi zagrabili dla siebie? Ile prawdy jest w opowieściach o szczególnym okrucieństwie buntowników? Wszystkie te pytania powinny być dzisiaj na nowo przemyślane, bo wiemy już że nie ma na nie prostej odpowiedzi.
Skoro więc zaborca z własnej woli nie dałby nikomu swobody, to komu ją niby zawdzięczamy? Sobie. Galicyjskiemu chłopu, który okazał się być mniej ciemny, niż go rysowano. Siedemnastego kwietnia 1848 roku polscy chłopi wyszarpali sobie skrawek wolności. Nie zawdzięczają tego ani zaborcy ani elitom, przeciw którym powstali dwa lata wcześniej. Zamiast kolejnego krwawo stłumionego szlacheckiego powstania osiągnęli realne ustępstwa od zaborczych władz. Choćby dlatego należy tamte dni świętować. Okazało się, że Polacy chcą chcieć mimo powszechnej pogardy ze strony swoich elit.
Posłuchaj rozmowy Czepca z Dziennikarzem w „Weselu” Wyspiańskiego:
CZEPIEC
Cóż tam, panie, w polityce?
Chińcyki trzymają się mocno!?
DZIENNIKARZ
A, mój miły gospodarzu,
mam przez cały dzień dosyć Chińczyków.
CZEPIEC
Pan polityk!
DZIENNIKARZ
Otóż właśnie polityków
mam dość, po uszy, dzień cały.
CZEPIEC
Kiedy to ciekawe sprawy.
DZIENNIKARZ
A to czytaj, kto ciekawy;
wiecie choć, gdzie Chiny leżą?,
CZEPIEC
No daleko, kajsi gdzieś daleko;
a panowie to nijak nie wiedzą,
że chłop chłopskim rozumem trafi,
choćby było i daleko.
A i my tu cytomy gazety
i syćko wiemy.
DZIENNIKARZ
A po co – ?
CZEPIEC
Sami się do światu garniemy.
DZIENNIKARZ
Ja myślę, że na waszej parafii
świat dla was aż dosyć szeroki.
CZEPIEC
A tu ano i u nas bywają,
co byli aże dwa roki
w Japonii; jak była wojna.
DZIENNIKARZ
Ale tu wieś spokojna. –
Niech na całym świecie wojna,
byle polska wieś zaciszna,
byle polska wieś spokojna.
Dziennikarzowi nie mieściło się w głowie, że Czepiec może cokolwiek wiedzieć o Chinach. Ale Czepiec wiedział, bo wielu chłopów walczyło w carskiej armii w Kabarowskim Kraju i pewno spędził wiele godzin na rozmowach z nimi. Dziennikarz rzecz jasna tego nie zanotował, bo mimo panującej chłopomanii, świat pana i świat chama były od siebie hermetycznie oddzielone. Nie bez powodu przypomina to trochę powierzchowną fascynację amerykańskich białych, liberalnych elit kulturą czarnych niewolników. Polska wieś ma być spokojna. Na polskiej wsi musi panować porządek – musi być skansenem/rezerwatem i zagłębiem zdrowych panien młodych. Tylko czasem wróci duch Szeli… Bo o Szeli w „Weselu” się w zasadzie mówi, ale jakoś tak półgębkiem, niechętnie. Tego nie było. Sza!
Słowa, słowa, słowa, słowa
Wczoraj obejrzałem debatę na temat filmu dokumentalnego „Niepamięć” Piotra Brożka. Samego filmu nie widziałem i nie mogę się na jego temat wypowiedzieć. Natomiast rozmowa w TV Republika podniosła mi ciśnienie i skłoniła do napisania tego tekstu. Oto w studiu mamy bohaterkę filmu, młodą kobietę pochodzącą ze wsi, typowego (przepraszam za to słowo) słoika. Magda Bartecka siedzi tam sama wobec dwójki reprezentantów strony przeciwnej i niechętnego jej prowadzącego. Takie ustawienie „debaty” było bez wątpienia celowe, zwłaszcza że Magda nie jest typem szołmenki i widać po niej tremę oraz zdenerwowanie (choć z zadziwiającą cierpliwością odpowiada na zarzuty). Naprzeciw niej mamy panią profesor Żaryn (Historyk! Autorytet!) oraz etnografa/muzyka, który miał grać tutaj tego dobrego policjanta. Czego się dowiadujemy od pani profesor Żaryn? Ano że pańszczyzna to problem… hmm… skomplikowany. Nie można jej jednoznacznie potępić, bo przecież chłop pańszczyźniany też otrzymywał od pana opiekę. Zaczyna się słowotok, wymienianie przepisów prawnych oraz instytucji związanych z pańszczyzną w celu rozwodnienia tematu strumieniem akademickiego żargonu. Pani profesor dochodzi wreszcie do absurdalnego wniosku, że pańszczyzna była… zwykłą wymiana handlową. Słyszałem to na własne uszy! Pani profesor uważa, że niewolnictwo pańszczyźniane było dobre, bo takie były czasy! Potem zaś troskliwie ostrzega przed czymś, „co w metodologii historycznej nazywa się prezentyzmem…”. Krew mnie zalała. Skoro tak uważnie i „naukowo” przyglądamy się polskiej pańszczyźnie i tak cedzimy słowa, to dlaczego pani profesor nie podda podobnej analizie Rabacji czy Powstania Chmielnickiego? Skoro wszystko było bajkowe, a polska wieś spokojna, to dlaczego było tak paskudnie? Co się stało, skoro problemu nie było? Po co dzisiaj mamy bronić tamtych piekielnych czasów?
Dedykuję pani profesor takie oto słowa: wyzwolenie niewolników w USA było dla nich przekleństwem. Czarni mieszkańcy USA niekiedy sami oddawali się w niewolę, jako że mogli w niej liczyć na wikt i dach nad głową. Przypadki maltretowania i morderstw były marginalne, a zdarzało się, że czarni i mulaci sami posiadali niewolników. Niewolnictwo w Ameryce w XIX wieku było zwykłą wymianą handlową pomiędzy słabym człowiekiem i jego opiekunem. O ile można potępić porywanie ludzi u wybrzeży Afryki w celu sprzedania w niewolę (niesławny „Trójkąt handlowy”), to trudno jednoznacznie oceniać niewolnictwo w kolejnych pokoleniach. Aha! Pamiętajmy też o tym, że pan mógł uwolnić niewolnika i wielu tak robiło!
Takich argumentów używali zwolennicy instytucji niewolnictwa w Ameryce oraz jego „ugłaskiwacze” w epoce Restauracji, kiedy biblijna bajka o Chamie, Semie i Jafecie już nie wystarczała nikomu, kto potrafił czytać i pisać (ciekawe, że tej samej bajki szlachta używała, aby uzasadnić pańszczyznę). Obrońcy niewolnictwa twierdzili ponadto, że są bardziej humanitarni od Abolicjonistów, którzy zostawiali „czarnucha” (Negro) bez opieki i pieniędzy. Sprawne „ręce” (hands) i ich rodziny miały na plantacjach Południa przyzwoite warunki. Przecież silny niewolnik wart był wtedy tyle co dziś luksusowy kabriolet, a o taki samochód się dba nieraz bardziej niż o żonę… Czym różnić się miała nasza swojska pańszczyzna od niewolnictwa za Atlantykiem? Tylko tym, że tam handlowano ludźmi, a tutaj ziemią, do której byli przywiązani. I tu i tu pan sądził niewolnika (nawet o gardło), a tamten nie mógł się nigdzie odwołać. Jedynie w majątkach królewskich niewolnik miał w teorii prawo stawienia się przed sądem królewskim, a nie szlacheckim – i tam jego sytuacja była względnie najlepsza. Zasłanianie się „kontekstem historycznym” jest tutaj pomieszaniem kategorii. Choćby i dzisiaj, we wszystkich krajach świata legalne było niewolnictwo, nie zwolniłoby to naszego pokolenia od ludzkiego obowiązku walki o jego zniesienie. Pułapka prezentyzmu, przed którym przestrzega pani profesor to błąd w metodologii i tylko tyle. Nie odnosi się on do etyki, bo człowiek cierpi i umiera tak samo bez względu na to w jakich czasach i w którym kraju żyje. Pani Żaryn swoimi pokrętnymi wywodami staje po stronie właścicieli ludzkich dusz i ciał. Wstyd, wstyd i jeszcze raz wstyd.
Pan etnograf z kolei po ckliwych refleksjach na temat przenikania się kultur dworu i sioła (bo wiadomo, że wszyscy kochaliśmy się jak święta rodzina) powołał się na główny argument „elit”, czyli, parafrazując: nieświadomie wywołuje pani sztuczną wojnę klasową. Próbuje pani niepotrzebnie rozdrapywać nieistniejące rany. Bo nie ma w Polsce większej zbrodni jak publiczne stwierdzenie faktu, że jesteśmy społeczeństwem mocno klasowym. Przestrzeń kultury została zawłaszczona przez elity, a pamięć o chłopach jest w wolnej Polsce systematycznie wymazywana.
Gdakanie o subtelnościach XVII-wiecznego prawa, kontekście historycznym i roli szlacheckich elit w walce o wolność i tworzeniu polskiej kultury, to tylko zaklęcia. Zaklęciami jednak nie można odczarować krzywdy. Niestety, nasza droga Ojczyzna ma poważny problem klasowy i nie da się go zagadać. Szela wróci, bo wciąż istnieją odpowiednicy Hetmana Branickiego z „Wesela”, spoglądający z pogardą na tych polskich nierobów, roszczeniowych i niewykształconych, leni i „nieprzystosowanych”. Bo kolejnym grzechem ciężkim w Polsce jest głośne powiedzenie, że nie za wszystkie swoje porażki ponosisz odpowiedzialność, że system może być nieuczciwy wobec pracownika i wobec bezrobotnego, wobec chorego, wobec starego i wobec dziecka, że bezdomny może być bezdomny nie ze swojej winy. Dopuszczalne jest rozczulanie się nad losem przedsiębiorców, zwłaszcza tych drobnych, których dusi czerwoną łapą jakiś ten… no… socjalizm. Można też, od biedy, zwalić winę na nomenklaturę, która uwłaszczyła się w latach 90-tych. Po chamie zaś można jeździć: że nie płaci czynszu i mediów, że się domaga (o zgrozo!), że strajkuje, że krzyczy, że pali opony. Dziwne, że ten żałosny polski najmita potrafi się jakoś odnaleźć za granicą (jeśli ma zdrowie i pieniądze, żeby „pomodlić się nogami” i uciec), mimo różnic językowych i kulturowych podczas gdy polskie „elity” wciąż nie potrafią stworzyć rozpoznawalnej na świecie dużej polskiej marki. Warto się nad tym zastanowić. Polska nie ma problemu ze swoim „polactwem”. Polska ma problem ze swoimi elitami, którym wciąż trudno przychodzi utożsamienie się z „tubylczym ludem”. Bo choćbyś wywodziła się od chama, nigdy się do tego nie przyznasz na pańskich przedpokojach, nawet jeśli same pokoje są już od dziesięcioleci puste. Panowie się czasem zmieniają, system pozostaje taki sam.
Jednak Prawda?
DZIENNIKARZ
Rzeczy serio nie ma;
wszystko jest prowizoryczne:
przekonania, opinie, twierdzenia.
RADCZYNI
Jednak Prawda?
DZIENNIKARZ
Nawet Prawdy cienia!
No właśnie. W „Weselu” Dziennikarz ucieka od prawdy, bo gdyby o niej powiedział głośno, całe wesele w bronowickiej chacie okazałoby się jedynie blagą, spektaklem (Wyspiański uwielbia traktować wypowiedzi osób dramatu jak zaklęcia). Zgoda wśród Polaków to mit – nigdy jej nie było. Pytanie, czy Polacy muszą być zgodni? Czym jest zgoda? Powszechna zgoda to taniec w kółeczku z Chochołem i chrzanienie: „chłop potęgą jest i basta bo ma w sumie coś tam z Piasta!”. Jak bowiem w ogóle mówić o zgodzie, skoro 300 lat historii większości społeczeństwa zostało wymazanych z powszechnej świadomości? To chamskie ręce zbudowały bronowicką chatę, która jest symbolem Ojczyzny w dramacie.
Kilka słów o sztucznych podziałach (czyli tzw. „dzieleniu Polaków”), skoro już tak bardzo TV Republika nad nimi płacze… Prawica i media głównego nurtu wmawiają od lat drobnym przedsiębiorcom, w większości ciężko pracującym i skromnie żyjącym ludziom, że płaca minimalna jest ich śmiertelnym wrogiem, że wszelka pomoc dla najbiedniejszych jest ekstrawagancją, która doprowadzi nas wszystkich na skraj przepaści. Tymczasem największym wrogiem przedsiębiorcy (i wie to każdy, kto kiedykolwiek prowadził swój własny interes) jest brak klientów (wielkie odkrycie!) w biedniejącym społeczeństwie. Interes drobnego przedsiębiorcy i klienta jest tożsamy. To emeryci kupują w małych, osiedlowych sklepach; od wysokości tych emerytur i zasiłków (właśnie tak!) zależą tysiące przedsiębiorstw w całej Polsce. Robotnicy i ludzie zatrudnieni na śmieciówkach wybierają sklepy wielkopowierzchniowe, ale przecież gdyby więcej zarabiali może wybraliby osiedlowiec – choćby z czystego lenistwa. Może daliby sobie spokój z produktami marki TESCO i zapłacili więcej za coś „od baby”? Konflikt między drobnym kapitalistą a emerytem czy nawet kimś na zasiłku jest pozorny, stworzony sztucznie i wierzę, że przedsiębiorcy to zrozumieją zanim będzie zbyt późno i nie pozostanie nikt, kto mógłby u nich kupować. Jak na razie korzystają na tej bladze najwięksi gracze, którzy ostatecznie zainkasują wszelkie profity z „wolnorynkowej” i „liberalnej” polityki, której koszty poniosą najbiedniejsi, starzy i chorzy. W skrócie: drobnym polskim przedsiębiorcom powinno zależeć na tym, aby państwo transferowało większą niż dzisiaj część zysków największych korporacji do ludzi, którzy są klientami i napędzają gospodarkę swoimi codziennymi wyborami (i kto jest tutaj tak naprawdę pracodawcą?). Nasuwa się na myśl analogia historyczna z gołotą, zubożałą szlachtą, która do końca, wbrew swoim żywotnym interesom, stanowiła klientelę magnaterii, mimo że bardziej opłacało się jej zjednoczyć z chłopstwem i walczyć o własną sprawę. Tak silny był mit narodu szlacheckiego i szlacheckiej jedności. Miejmy nadzieję, że historia się nie zrymuje.
Mówi się, że Polska Kaczyńskiego nie utrzymałaby Polski Tuska. Ale nie wspomina się już, że Polska Kaczyńskiego pracowała, kiedy Polska Tuska chodziła do szkół i studiowała, a Polska Millera grzała stołki. Ten konflikt, ten podział na Polski toruńskie, łagiewnickie i sosnowieckie jest sztuczny, bo jeśli padnie „Polska Kaczyńskiego”, to „Polska Tuska” zostanie sprowadzona do poziomu żebraków. I w ogóle dlaczego Polska ma być „czyjaś”? Pan Komorowski, szlachcic (z gatunku tych leśnych szlachciców – łagodnych i „misowatych”) tonem dobrego wujka przypomina, że „zgoda buduje”. W tej zgodzie jednak nawet prawdy cienia nie ma i nigdy nie było. Trzeba dorosnąć i głośno powiedzieć, że jednak są te rany, że źle się dzieje i że nie musimy się wszyscy kochać. Wystarczy współpracować od czasu do czasu.
Konkluzja
Paskudna debata w TV Republika miała na celu zrobić z Magdy głupią, niedojrzałą, prowincjonalną gęś. Ale nie to było najważniejsze. Chodziło głównie o to, aby zaszufladkować ją jako marksistkę (trzeci grzech ciężki!), która „antagonizuje” i „dzieli”. Oczywiście, TV Republika to centrala skoordynowanej krucjaty przeciwko „marksizmowi kulturowemu” w Polsce, więc takie nieuczciwe porównanie musiało prędzej czy później paść. Jest to typowe zagranie, kiedy ktoś chce rozmawiać o losie polskiego chama. Tu nie chodzi o marksizm. Nie rozmawiamy przecież o konflikcie kapitalizm-socjalizm, bo do tego nasz kraj musi dopiero dojrzeć. My jeszcze nie wyrwaliśmy się z feudalizmu, a feudalizm ten, jak widać, może spokojnie koegzystować tak z kapitalizmem jak i socjalizmem. „Feudalizm kulturowy” może istnieć w epoce smartfonów i ma się świetnie nie tylko w Polsce, ale i w Chinach, Rosji, Meksyku, a przede wszystkim na biednym południu USA, które wciąż nie mogą zrzucić z siebie przekleństwa niewolnictwa. Feudalizm to nędza. Feudalizm to cierpienie dla miażdżącej większości ludzi. Skończmy najpierw z nim, zanim zaczniemy w ogóle rozmawiać o marksizmie.
Ale zostawmy już panią Żaryn i pana „dobrego policjanta/karbowego”. Wielkimi krokami zbliża się 17 kwietnia. Kiedy zobaczysz tę datę w kalendarzu – uśmiechnij się. To jest święto najbardziej nasze i najbardziej polskie ze wszystkich – święto wolności. Pomyśl o tych krzyżach pańszczyźnianych i o tym co zakopano pod nimi… Szkielety zamordowanych panów? Dowody wielkiej rzezi? Nie. Pod tymi krzyżami zakopywano kajdany i księgi powinności z dworu, zamknięte w trumnie. Tak grzebano pańszczyznę, a pogrzeb był wesoły, pełen śmiechu i radości, obchodzony co roku przez naszych przodków. Nigdy nie przypuszczałem, że to powiem, ale: niech te krzyże zostaną tam na wieki i niech każdy je widzi. Na koniec kilka słów zza Oceanu od George’a Carlina, tego strasznego bolszewika i marksisty:
„Teraz, aby wprowadzić trochę równowagi, chciałbym powiedzieć o rzeczach, które są nam wspólne, które wskazują na podobieństwo między nami zamiast różnic. Bo to jest wszystko, o czym słyszysz w naszym kraju. To różnice między nami. To wszystko, o czym media i politycy wciąż mówią – rzeczy, które nas dzielą (…) Tak operuje klasa rządząca w każdym społeczeństwie. Chcą podzielić resztę ludzi. Chcą, aby niższa i średnia klasa ze sobą walczyły, aby oni, bogaci, mogli zwiać ze wszystkimi p***dolonymi pieniędzmi! To całkiem proste. Działa. Wiecie? Wszystko co nas różni – o tym będą mówić – rasa, religia, narodowość, praca, zarobki, edukacja, status społeczny, seksualność, wszystko co mogą rzucić, abyśmy ze sobą nawzajem walczyli, a żeby oni mogli chodzić do banku! Wiecie jak definiuję ekonomiczne i społeczne klasy w tym kraju? Klasa wyższa trzyma wszystkie pieniądze i nie płaci podatków. Klasa średnia płaci wszystkie podatki i wykonuje całą pracę. Biedni zaś są po to, aby straszyć nimi klasę średnią – aby przychodziła do roboty.”
Kiedy istnieje państwo konflikty grup społecznych o jego pomoc są czymś oczywistym. Zgoda ogólnospołeczna to,fikcja. Artykuł dobry, ale cytat z Carlina głupawy, bo i sam Carlin choć błyskotliwy, mądrością nie grzeszy.
W Polsce pańszczyzna trzymała się dobrze m.in. dlatego że najzdolniejszym chłopom stosunkowo łatwo było zostać szlachcicami. W Polsce szlachta stanowiła ok. 10% społeczeństwa, a np. we Francji ok. 3%. Poza tym można było uciec na Dzikie Pola czy gdzieś tam i żyć po swojemu.
Magnaci mieli własne armie pilnujące granic i niewolników. Latwo ti bylo uciec z posiadłości średniej szlachty która i tak byla zwykle zadłużona u magnatów
Dowodem na to choćby jest „Liber chamorum”.
W Polsce bardzo potrzebna jest krytyka zafałszowywania historii przez prawicowych publicystów i historyków. Manipulowanie obrazem przeszłości, to zjawisko powszechne zarówno dawniej, jaki i dziś, ale obecnie największą groźbę stanową fałszerstwa kreowane przez prawicę. Oby takich artykułów, jak powyższy, było jak najwięcej.
W pełni się zgadzam. Obecnie ma miejsce prawicowe tworzenie fikcyjnej historii, a nie piszę tego wcale jako zadeklarowany lewicowiec
W Polsce tak, w UK jest przegięcie w drugą stronę tam już chyba z miliard razy przepraszano za kolonializm choć ten ich nie byl akurat najgorszy
Dziś w krajach rozwiniętych odpowiednikiem szlachty w I RP jest rozbudowany korpus urzędniczy, który wchłania zdolnych ludzi z małych miasteczek i wsi, dzięki czemu się nie buntują. Oczywiście wielu po znajomości, ale jednak takim kompletnym idiotom w urzędach jest ciężko.
I w sumie dobrze – lepsza biurokracja niż wojny domowe i rewolucje. Dlatego Korwin tak nienawidzi urzędników, bo odbierają mu pewnie z połowę elektoratu.