Niedziela (15.10.17) przyniosła nam występ NFM Ensemble. To bardzo ciekawa inicjatywa, gdyż zespół został powołany do życia po to, aby wykonywać utwory kameralne o mniej typowym składzie. Jak podają źródła, jedyną stałą tego zespołu jest podstawa basowa – Wojciech Fudala grający na wiolonczeli i Janusz Musiał grający na kontrabasie. Pozostali muzycy mogą się zmieniać, a nawet mogą pojawiać się gościnni instrumentaliści, nie związani na co dzień z NFM.
Janusz Musiał / fot. Łukasz Rajchert
Tym razem skład zaproponowany na koncercie był kwintetem, do podstawy basowej doszli zatem: Marcin Danilewski i Tomasz Bolsewicz grający na skrzypcach i Artur Tokarek z altówką. Oczywiście mamy różne konstrukcje kwintetów, ale wiele z nich wywodzi się z kwartetu smyczkowego rozszerzonego o jeden instrument. Często jest to oczywiście fortepian, ale może być klarnet, róg, flet. Bywa, że dochodzi jedna więcej wiolonczela. Jednak kwintet z kontrabasem wydaje się szczególnie atrakcyjny, gdyż dzięki poszerzeniu skali smyczkowego dźwięku staje się on jakby miniaturową orkiestrą.
Tak też artyści zagrali na początku koncertu Walce op. 54: nr 1 A-dur, nr 2 D-dur Antonína Dvořáka (1841–1904). To piękne miniatury, unikające tego, co zdarza się nawet innym wielkim kompozytorom, gdy sięgną po rzecz prostą – nie ma w tych walcach ani kiczu, ani zbyt oderwanej od właściwego tańca uczoności. Dvořák radził sobie z przetwarzaniem na muzykę klasyczną ludowych lub miejskich tańców równie dobrze jak Brahms, który był jego życzliwym artystycznym patronem w początkach światowej kariery.
NFM Ensemble zagrał Walce bardzo ciekawie, miałem też wrażenie, że bardziej symfonicznie niż kameralnie. Dużo do grania miał w tych miniaturach Marcin Danilewski, będący również koncertmistrzem Wrocławskim Symfoników. Dvořák potraktował pierwsze skrzypce w tych walcach niczym głos sopranowej Divy, która na tle wirujących dźwięków tańca śpiewa swoje pieśni. Ale poczucie ciążenia w rytmice utworów Dvořáka przypomina nam, że swoje dzieciństwo spędził na wsi i był przyuczany do godnego fachu rzeźnika. Ojciec był oberżystą, stąd wywodził się ten pomysł.
Antonín Dvořák urodził się w Nelahozevsi pod Pragą. Naturalną koleją rzeczy udał się zatem na studia w Pradze. Choć w dużej mierze stworzył klasyczną muzykę Północnej Ameryki, wpuszczając pomiędzy kowbojów i ich trzody porywającą Symfonię z Nowego Świata, nie był światowcem. W USA działał tylko w latach 1892–1895, gdy objął stanowisko dyrektora konserwatorium w Nowym Jorku, zaś całą niemal resztę życia trzymał się wiernie ukochanej Pragi i Czech – ojczystego kraju, który wraz z innymi intelektualistami budził do istnienia. Amerykanie byli na Dvořáka niebywale chłonni, gdyż po dziś dzień w niejednym choćby sławnym filmie amerykańskich znajdujemy echa muzyki Dvořáka przedestylowanej przez innych kompozytorów, często nie tylko filmowych. Znajdziemy więc frazy Dvořáka w muzyce do Gwiezdnych Wojen, do Jurrasic Park, w Indiana Jonesie. Tych przykładów można by mnożyć prawdopodobnie setki.
Drugim dziełem zaprezentowanym na koncercie był II Kwintet smyczkowy op. 316 Dariusa Milhaud (1892–1974). Ten kiedyś bardzo sławny kompozytor próbował zrewolucjonizować muzykę klasyczną, wyposażając ją w humor, w codzienność, a nawet w celową banalność. Nie wiem, czy Milhaud to robił, ale nie zdziwiłbym się, gdyby ucieszył się dostając propozycję skomponowania utworów do wind, dworców kolejowych czy lotnisk. Wcale nie kpię zresztą. II Kwintet smyczkowy Milhaud przypominał mi dzieła Paula Hindemitha z lat 20 XX wieku. Milhaud napisał swoje dzieło trzydzieści lat później. Zarówno Hindemith z lat 20 XX wieku jak i Milhaud w tym kwintecie uprawiali coś, co nazwałbym użytkowym modernizmem organicznym, z tym że nie w architekturze, ale w muzyce.
Tematy są w tym organicznym modernizmie celowo pozbawione ozdobności czy cech mocno charakterystycznych , stają się płaszczyznami przebiegu narracji muzycznej. Czasem te ściany gną się elegancko i główną wartością estetyczną jest ich profil, jak i rytm otworów okiennych, jak i współgranie jednych ścian z innymi. W tej mojej analogii nie wiem tylko, co mogłoby być dla muzycznego modernizmu organicznego otworami w złożonej z nakładających się płaszczyzn strukturze? Może momenty, gdy Milhaud ulega innym estetykom i przywołuje echa modalnej metafizyki i ulotności Debussiego? Choć oficjalnie odcinał się od jego muzyki, ale czy nie to samo robił Debussy z muzyką Wagnera, w dużym stopniu stając się jej kontynuatorem (wystarczy porównać La Mer i Idyllę Zygfryda…).
NFM Ensemble wykonał ten Milhaudowski modernizm wyśmienicie. Podobnie jak w dobrej, modernistycznej architekturze, można było ulec pewnemu transowi spowodowanemu siłą i elegancją formy. Przestałem się dziwić temu, że u Milhaud studiował także minimalista Steve Reich. W jakimś sensie amerykański minimalizm jest kontynuacją tego użytkowego organicznego modernizmu zaproponowanego w niektórych dziełach przez grupę Les Six i Hindemitha w latach 20 XX wieku. Uznałbym II Kwintet za arcydzieło, zwłaszcza w tak dobrym wykonaniu, gdyby nie fakt, iż zdaję sobie sprawę, iż powstały setki utworów bardzo podobnych do tego kwintetu, podobnie zresztą rzecz się ma z amerykańskim minimalizmem, który bywa piękny, zachwycający i wstrząsający, ale też celowo nie jest owocem jednego dzieła, czy jednej chwili. To takie ciągnące się przez opusy i lata „stany dźwiękowe”, sam nie wiem, jak to nazwać. Wydaje mi się jednak, że wybrane osiedla tych modernistycznych i minimalistycznych bloków muzycznych powinniśmy jednak uznać za ważne arcydzieła i często do nich wracać, a nie twierdzić, że Glass to nie muzyka, czy też, że Milhaud modernistę należy zapomnieć…
Po przerwie był ulubiony kompozytor Chopina, ale nie tylko, czyli Mozart. Posłuchaliśmy Adagio i fugi c-moll KV 546. Ten krótki utwór jest owocem fascynacji Mozarta mistrzami późnego baroku – Bacha i Händla. To inny Mozart niż zazwyczaj, oczywiście bardzo ciekawy, ale jednak muszę przyznać heretycko, że fugi znacznie lepiej wśród sławnych klasycystów (celowo nie piszę „klasyków”) pisywał Beethoven. Górne głosy w fudze Mozarta są nieco dziwne, zatem tym większe brawa należą się skrzypkom z NFM Ensemble. Wdzięczne, jak to często w fugach bywa, były głosy pedałowe i tu wielką przyjemnością było dla mnie pojawiające się od czasu do czasu piękne unisono wiolonczeli i kontrabasu.
Gallica Digital Library Antonín Dvořák
Po Mozarcie znów był Antonín Dvořák i jego Kwintet smyczkowy G-dur op. 77. Piękne arcydzieło, śpiewne, odnoszące się do muzyki ludowej i bardzo też fakturalnie wyrafinowane. Muzycy NFM Ensemble zagrali tę kameralną perłę przepięknie, ukazując zarówno jej quasiludową śpiewność, jak i powagę i głębię piętrzących się struktur wertykalnych, zagęszczeń formy, które pozwalają czasem mówić o „akademickich sosach” w estetyce Brahmsa i Dvořáka, a także kilku innych kompozytorów pozostających nieco pod wpływem Brahmsa, takich jak Max Bruch. W malarstwie sosy akademickie do dziś są uznawane za coś raczej złego. Zgęstniała faktura obrazów sprawia, iż stają się one ciemne, szczególarskie i pozbawione życia. To z tymi sosami poszli na wojnę impresjoniści, także ci muzyczni, czyli Claude Debussy. Jednak w muzyce sosy akademickie mogą się wydawać dziwne tylko momentami, gdy myślimy sobie czasem: „czy zawsze muszą grać wszystkie instrumenty? Czy melodia w pierwszych skrzypcach nie może wejść bez ornamentów granych przez altówkę?” . W wielu innych momentach z tego sosu wyłaniają się elementy nieoczekiwane, niezwykłe, jakby skrawki innej zupełnie melodyki, czasem wręcz egzotycznej, modalnej i orientalnej jakby. Te zagęszczenia koniec końców rodzą nie znudzenie, jak w malarstwie, ale oczarowanie i oderwanie się od rzeczywistości, swego rodzaju muzyczną katharsis, która usprawiedliwia też czerpanie całymi garściami z muzyki ludowej, tak częste u Brahmsa i Dvořáka. Te tematy są na tyle przetworzone, że tworzą nową jakość.
Podsumowując – NFM Ensemble to świetny pomysł. Wielkie uznanie należy się też za ciekawy program koncertu. Jedyną drobną wadą jest jeszcze zgranie się. Już teraz jest dobrze, ale oczywiście grające ze sobą od lat kwartety bywają nieco lepiej zgrane. Trzymam zatem kciuki za jak największą ilość koncertów NFM Ensemble z niecodziennym, ciekawym repertuarem.